W odpowiedzi J.B. Wiśniewskiemu – część 2
1. W pierwszej części swojej odpowiedzi mój polemista po raz kolejny popełnia rażący błąd, polegający na stwierdzeniu, iż „zasoby wytworzone przez państwo na bazie zagrabionego prywatnym właścicielom kapitału finansowego są zasobami niczyimi – żaden podmiot nie spełnia w odniesieniu do tych zasobów wszystkich kryteriów pełnoprawnej relacji właścicielskiej”. Ponawiam więc pytanie o magiczną formułę, która pozwala na ustalenie, w którym momencie i po przekroczeniu jakiej wartości kapitału finansowego okradzeni właściciele przestają spełniać owe kryteria pełnoprawnej relacji właścicielskiej. Jak do tej pory nie została mi udzielona na to pytanie odpowiedź.
Proszę więc o udzielenie mi konkretnej odpowiedzi, gdyż z jednej strony uznajesz, iż złodziej 10 zł powinien oddać 20 lub 30zł, a więc uznajesz roszczenia wobec zagrabionego kapitału w przypadku jednostek, aby odmówić tychże roszczeń w momencie, gdy kapitał jest zabrany wielu osobom i użyty do budowy infrastruktury. Zakładam więc, że poznałeś magiczną formułę przesądzającą o tym, kiedy kradzież kapitału czyni mienie stanowiące przedmiot roszczenia „niczyim”.
Domyślam się, że do tej pory Kuba za takowe kryterium zdawał się uważać uzyskanie fizycznej kontroli nad zasobem, lecz z góry uprzedzam, że takie kryterium jest błędne, ponieważ w każdym schemacie retrybucyjnym libertariańskiej teorii prawnej ofiara ma prawo do rekompensaty od przestępcy, choć przecież wcześniej kontrolę nad przdmiotem rekompensaty zdobył przestępca. Analogicznie ofiary państwa nie muszą obecnie sprawować kontroli nad infrastrukturą państwową, choć są jej właścicielami.
W punkcie 1. Kuba odniósł się do mojego zarzutu, iż znalazł „chłopca do bicia” w postaci „mienia państwowego”. Jak twierdzi, rzekomo nigdy nie sugerował, iżby zwolennicy ograniczania imigracji uznawali własność państwową za normalną własność. Na potwierdzenie tych słów Kuba przytacza jednak… własną koncepcję niczyjości!
Chciałbym jednak przypomnieć wszystkim zainteresowanym, że tytuł pierwotnego tekstu Kuby brzmiał „Własność państwowa jako prakseologiczna sprzeczność”. Skoro nie chodziło Ci o własność państwową, to czemu o niej pisałeś? Uważam, że uczciwie z Twojej strony byłoby gdybyś zatytułował swój tekst np. tak: „Mienie niczyje – czyli kiedy ofiary tracą prawa wobec swojej własności w wyniku sprytnego działania państwa”.
2. Kubo, obawiam się, że chcesz pogodzić skrajne sprzeczności. Z jednej strony oburzasz się moją sugestią, iż tak naprawdę odmawiasz ofiarom etatyzmu prawa dochodzenia sprawiedliwości, a jednocześnie dalej stoisz na stanowisku, iż mienie zbudowane z kapitału zabranego przez państwo jest niczyje. Skoro jednak mienie odebrane przez państwo w formie kapitału i wykorzystane do budowy infrastruktury jest „niczyje”, to jakim prawem ofiary etatyzmu mogą dochodzić sprawiedliwości?
Ponieważ, jak sądzę, sam dostrzegasz sprzeczność swojej propozycji, wprowadzasz w do swojej odpowiedzi mętną kategorię „wierzycielstwa” . W innym miejscu piszesz też, że istnieje „relacja dłużna między ich kontrolerem a jego ofiarami”, ale nie powiedziałeś na jej temat nic więcej. Co więcej, dopowiedzenie to stoi w jawnej sprzeczności z treścią pierwszego tekstu, w którym napisałeś, iż ofiary nie posiadają żadnych praw decyzyjnych wobec mienia zbudowanego z zabranego im kapitału. Pytam więc: jak to możliwe, że wywłaszczona ofiara może domagać się zwrócenia mienia, a jednocześnie nie mieć wobec tego mienia żadnych praw decyzyjnych?
Pozwól, że przypomnę tu libertariańską teorię penalizacyjną, która głosi, iż skradzione ofierze mienie (bez względu na to, czy zabrane w postaci towaru, czy też pieniędzy) należy zwrócić i zrekompensować poczynioną stratę.
W Twojej wersji teoria ta brzmi następująco: skradzione ofierze mienie przestaje na nieokreślony bliżej czas stanowić przedmiot roszczenia ofiary, aby następnie – pewnego pięknego dnia – stać się nim na powrót w momencie, gdy oto zostaje pokonany Lewiatan. Do tego czasu mienie to może być poniewierane i przekazywane z ręki do ręki – a ofiara nie ma żadnych praw decyzyjnych.
W sposób oczywisty zaburza to ciągłość roszczenia ofiary, które nie ustaje ani przez moment i zawsze zachowuje swoją ważność bez względu na okoliczności.
3. Następnie Kuba przekonuje: „Jeśli złodziej ukradnie mi 10 złotych, a następnie zainwestuje je i wskutek swoich inwestycji uzyska milion złotych, nie oznacza to, że uzyskuję prawo do miliona złotych odszkodowań.” Argument ten wynika niestety z niewłaściwego zrozumienia libertariańskiej teorii penalizacyjnej. Tak jak pisałem, złodziej być może mógłby zarobić milion złotych nawet bez pomocy naszych pieniędzy, ale nigdy się tego nie dowiemy. Wiemy jedynie to, że zdecydował się nas okraść i zaburzył normalny bieg uzyskiwania tytułów własnościowych. Jako oifary analogicznie nie jesteśmy w stanie wykazać, co dokładnie uczynilibyśmy z tymi 10 złotymi, lecz tak się stało, iż złodziej pomnożył je stutysięcznokrotnie. Cóż, jego strata – nasza korzyść.
Cała libertariańska teoria prawa własnosci polega wszak na tym, że człowiek, zaczynając od własnego ciała (samoposiadania), przywłaszcza kolejne zasoby. Wszystkie prawidłowo uzyskane tytuły własnościowe dają się sprowadzić działań przy użyciu legalnie pozyskanej własności – pisałeś o tym zresztą sam, Kubo, w pierwszym tekście. Złodziej danego przedmiotu powinien więc zwrócić ofierze wszystkie przedmioty, które pozyskał przy pomocy skradzionego przedmiotu, gdyż na dobrą sprawę przywłaszczył je dla ofiary. Na pewno nie przywłaszczył ich dla siebie, gdyż przywłaszczenie wymaga wykorzystania wcześniej uzyskanego legalnego tytułu własnościowego. A o żadnej libertariańskiej teorii przywłaszczania przy pomocy cudzych zasobów, którą implicite proponujesz, jak do tej pory nie słyszałem.
Analogicznie, gdyby w locke’owskim świecie ktoś najpierw skradł nam jabłko, a potem rzucił nim nas w głowę i ogłuszył, a następnie przy pomocy tak pozyskanego jabłka przywłaszczył sobie dalszych tysiąc, to powininien nam je wszystkie oddać. I z taką sytuacją mamy właśnie do czynienia.
4. W dalszym punkcie piszesz, iż prawo ogółu podatników do całości własności kontrolowanej obecnie przez państwo (…) prowadzi w sposób logicznie konieczny do nierozwiązywalnego konfliktu roszczeń. Chwileczkę, Kubo, ale skoro piszesz teraz o „nierozwiązywalnym konflikcie roszczeń”, to czemu wcześniej kilkukrotnie pisałeś o tym, że „dług wobec wywłaszczonych może zostać uregulowany”?
Uważam, że powinieneś wyraźnie naświetlić, w jaki sposób ów „nierozwiązywalny konflikt”, do którego rzekomo dochodzi na poziomie prawa ogółu podatników do całości mienia kontrolowanego przez państwo staje się nagle możliwy do rozwiązania (o czym pisałeś wprost), jeśli rozaptrujemy całość roszczeń bez uwzględnienia infrastruktury zbudowanej za kapitał odebrany wielu osobom. Przecież mienie trwałe (nieruchomości, przedmioty) odebrane ofiarom etatyzmu w ogromnej części przypadków jest przez państwo albo zamieniane na kapitał finansowy, albo niszczone, a nawet inwestowane w infrastrukturę, której wcześniej ofiary nie zbudowały. Poza tym, domy, fabryki i sklepy zabrane ofiarom państwa są odbierane przy pomocy osób opłacanych przez kapitał zabrany innym ofiarom państwa.
I kolejne pytanie: dlaczego mielibyśmy traktować w sposób specjalny kapitał ofiar przeznaczony na infrastrukturę? Na dobrą sprawę wszystko, co państwo posiada, stanowi efekt wymieszania różnego rodzaju kapitału odebranego milionom ofiar. Jeśli przecież państwo odebrało komuś dom lub ziemię, to przecież później przekształcało te zasoby i czerpało z nich korzyści także przy pomocy mienia skradzionego innym. Na tym właśnie polega państwo i nasze kłopoty z roszczeniami wobec niego, że nie pozwala nigdy na łatwą „destylację” roszczeń majątkowych wobec niego samego. Uważam jednak, że stwierdzając, iż mienie kontrolowane obecnie przez państwo jest póki co „niczyje”, kapitulujesz przed Lewiatanem. To mienie jest własnością ofiar, a zabiegi państwa na rzecz „przemieszania wszystkiego ze wszystkim” interpretuję właśnie jako cwany zabieg tej złej siły, która za Lewiatanem stoi – zabieg mający nas skłonić do uznania, że nasze roszczenia majątkowe wobec państwa są tak trudne do rozwikłania, iż na dobrą sprawę ich nie ma.
5. Piszesz wreszcie Kubo, że „prakseologia stanowi istotny fundament wszelkich logicznie spójnych teorii własnościowych”. Fundament ten polega jednak wyłącznie na zapewnieniu pewnych formalnych ram, a nie na dostarczaniu jakichkolwiek treści w postaci tez. Prakseologia równie dobrze mogłaby opisywać społeczeństwo skrajnie komunistyczne, w którym każdy podejmowałby działania w oparciu o mienie kolektywne – i prakseologia nie mogłaby w tym zakresie sformułować żadnych sądów wartościujących, lecz co najwyżej powiedzieć nam, że komuniści też działają, mają cele, ponoszą koszty itd itp. Powtórzę więc: nie ma czegoś takiego jak prakseologiczna teoria własności.
Ogromnie cenię sobie Rothbarda, masz rację, lecz akurat w zakresie rozgraniczeń i uprawnień poszczególnych nauk jestem wobec niego dość polemiczny. Pisał wszak, iż prakseologia to metoda ekonomii, a gdzie indziej, że ekonomia to poddział prakseologii. Argument z autorytetu więc zawodzi.
Możemy więc mówić zasadnie tylko o teorii prawa własności na gruncie etyki społecznej, którą jest libertarianizm.