Granica między postawą pasywną a agresywną – ciąg dalszy polemiki z Jakubem Wozinskim
Niniejszy tekst jest kontynuacją mojej polemiki z Jakubem Wozinskim w sprawie kontroli imigracji (na jej dotychczasowy przebieg składają się: felieton Wozinskiego, moja polemika oraz odpowiedź Wozinskiego).
Tę odsłonę polemiki zacznę od podkreślenia, że w wielu miejscach zgadzam się z Jakubem Wozinskim – dochodzę jednak ostatecznie do odmiennych wniosków. Z jednej strony jest to po prostu różnica preferencji w sprawie przeznaczenia dóbr, do których razem z Wozinskim oraz innymi ofiarami państwowej agresji możemy zgłaszać roszczenia. Z drugiej strony, uważam swoje stanowisko za pokojowe, nie widząc jednocześnie możliwości pokojowej implementacji stanowiska Wozinskiego.
Określając swoje poglądy, odrzucam wniosek, że zagospodarowane i zarządzane przez państwo mienie jest niczyje (podlega pierwotnemu zawłaszczeniu). To osobny temat i nie będę się w tym miejscu na nim skupiał – szczególnie, że w tej kwestii mam zbliżone stanowisko do Wozinskiego. Napiszę jedynie, że sporne mienie, do którego co najmniej dwie strony zgłaszają roszczenia, wymaga zapoznania się z podstawami tych roszczeń, zanim wydamy jednoznaczny wyrok. Czasem takie mienie może podlegać pierwotnemu zawłaszczeniu, jeśli uznamy wszelkie przedstawione roszczenia za bezzasadne. Jednak w przypadku mienia zagospodarowanego i nieporzuconego domyślnie można zakładać, że jakiś właściciel występuje. Jeśli zagospodarowania dokonał złodziej mamy zatem domyślnie dwie opcje: mienie należy do złodzieja lub słuszne roszczenia do tego mienia mogą zgłaszać ofiary tego złodzieja.
Nie będę tu wchodził w szczegóły – wiele zależy od specyfiki danego sporu, dlatego przede wszystkim popieram wolnorynkową konkurencję sądów, które będą ustosunkowywać się do zgłaszanych roszczeń.
Zgadzam się z Wozinskim co do tego, że przywiązana do drzewa osoba może zgłosić słuszne roszczenia co do gruntów, które agresor zagospodarował w tym czasie przy pomocy majątku ofiary. Jest to jedno z możliwych roszczeń – jeśli ofiara uznaje te grunty za mało wartościowe, może domagać się od agresora innego zadośćuczynienia. W takim wypadku grunty pozostaną własnością agresora (nie będą podlegały prawu pierwotnego zawłaszczenia). Jeśli w konsekwencji takich ustaleń agresor i tak uzna, że najlepszym sposobem na spłatę roszczeń ofiary będzie sprzedaż tych gruntów – on, jako jedyna osoba, która ma w tym wypadku słuszne roszczenia do tych gruntów, będzie miał prawo do podjęcia takiej decyzji i przeprowadzenia sprzedaży. Jego zobowiązania wobec ofiary będą osobną kwestią.
Sytuacja z „państwowym” mieniem jest o tyle problematyczna, że słuszne roszczenia do nich może wysunąć mnóstwo osób, zazwyczaj nie znających się, nie związanych żadną umową i posiadających odmienne preferencje. W takiej sytuacji się znajdujemy. Jak rozumiem, do tego momentu stanowiska moje i Wozinskiego nie różnią się znacząco. Odniosę się teraz do tych kwestii, w których mamy inne poglądy.
W odpowiedzi na moją polemikę Wozinski podtrzymał twierdzenie, że całe terytorium kontrolowane przez państwo polskie podlega prawom własności. Tak kategoryczne stanowisko wymaga nieuznawania statusu mienia porzuconego albo stwierdzenia, że taki status wprawdzie istnieje, ale nie posiada go żaden skrawek terytorium kontrolowanego przez państwo polskie.
Drugie z tych stanowisk wydaje mi się szczególnie karkołomne – nie wiem, jakie podstawy można mieć do takiego twierdzenia, nie wykonując żmudnego, szczegółowego przeglądu całego terytorium. Ja na własne oczy widziałem wiele miejsc, które uznałbym za porzucone lub obecnie niezagospodarowane (niekoniecznie dziewicze) i uważam, że ktoś mógłby się na nich osiedlić, nie pytając nikogo o zgodę.
Problem wymagający wypracowania stanowiska w sprawie mienia porzuconego pojawia się w praktyce wtedy, gdy co najmniej dwie strony zgłaszają pretensje do tego samego przedmiotu własności. Jeśli ktoś zawłaszczy mienie, które według niego zostało porzucone, to jego decyzja nie wyklucza roszczeń innych osób do tego mienia – ale te roszczenia musiałyby być poparte pracą włożoną wcześniej w jego zagospodarowanie oraz ustaleniem, że nabyta w ten sposób własność nie została jednak porzucona i jej prawowitym właścicielem rzeczywiście jest osoba zgłaszająca roszczenie. Takie sprawy mogłyby być skomplikowane, wymagające zapoznania się ze specyfiką danego sporu – i w razie nieporozumień ponownie liczę w tej materii na skuteczność wolnorynkowego sądownictwa.
Trzymając się powyższego poglądu, uważam, że argument z przywiązaną do drzewa osobą nie ma zastosowania co do porzuconego lub niezagospodarowanego skrawka terytorium kontrolowanego przez państwo. Wyjaśnię swoje stanowisko na prostym przykładzie:
Załóżmy, że grupa bandytów, dzięki okradaniu okolicznych mieszkańców, kupiła sprzęt wojskowy. Bandyci ogłaszają się właścicielami okolicznej góry, na którą nigdy nie weszli, a tym bardziej jej nie zagospodarowali. Dzięki nabytemu sprzętowi wojskowemu są jednak w stanie kontrolować w pewnym stopniu tę górę – zastrzelić każdego, kto bez ich zgody spróbuje ją zdobyć i się na niej osiedlić. Nie oznacza to jednak, że bandyci są właścicielami tej góry z libertariańskiego punktu widzenia. Podobnie, okradani przez nich mieszkańcy nie mają praw do góry tylko dlatego, że bandyci byli w stanie ją kontrolować za pomocą skradzionego im mienia. Góra wciąż nie została zawłaszczona.
Na zbliżonej zasadzie opiera się obecnie państwowa kontrola nad wieloma zarośniętymi lub zaniedbanymi terenami. Państwo kontroluje je, zabraniając innym się tam osiedlać lub inaczej wykorzystywać je bez uzyskania zgody państwowych uzurpatorów. Nie znaczy to jednak, że spełnione są warunki konieczne, by uznać czyjekolwiek roszczenia do tych terenów – czyli że zostały one zagospodarowane oraz nie posiadają aktualnie statusu mienia porzuconego.
Niewątpliwie jednak państwo administruje również mieniem, które zostało zagospodarowane i nie jest porzucone (choć niektórzy libertarianie uważają te warunki za niewystarczające, by uznać takie mienie za czyjąś własność). Niezależnie, czy uznajemy, że takie mienie stanowi całość, czy tylko część kontrolowanego przez państwo terytorium, kwestią sporną pozostaje stanowisko libertarian wobec tego mienia w kontekście aktualnej debaty imigracyjnej.
Wozinski twierdzi, że nasze wybory dotyczące mienia administrowanego przez państwo są praktycznie zawsze złe. Ja widzę jednak sporą różnicę jakościową między przemieszczaniem się po spornym terytorium (przy jednoczesnym uszanowaniu podobnych działań innych jednostek) a próbą sprawowania nad nim kontroli i narzuceniu swoich arbitralnych zasad bez zgody innych stron sporu, które posiadają uzasadnione roszczenia do tej ziemi. Taka zgoda jest kluczowym elementem – do tego właśnie odnosił się mój argument o jednomyślności, który Wozinski uznał za bardzo dziwny. Wyjaśnię go inaczej:
Załóżmy mało prawdopodobny scenariusz, w którym wszystkie uprawnione do „państwowego” terytorium strony uznają, że wprawdzie nie uda im się na razie go przejąć i rozdzielić między siebie, ale są w stanie wyegzekwować (samodzielnie lub za pomocą strategicznego wpłynięcia na państwo) na tym terytorium pewne zasady, na które się jednomyślnie zgadzają. Ich działania są w takim wypadku uprawnione – jeśli prywatny właściciel mógłby ustalić takie zasady, mogą je również jednomyślnie ustalić dochodzący swoich roszczeń współwłaściciele.
Być może w małej grupie wywłaszczonych osób mogłaby taka jednomyślność wystąpić. W naszej sytuacji to mrzonka. Jeśli zatem jedna grupa zacznie egzekwować swoje zasady, musi liczyć się z tym, że przekroczy swoje uprawnienia do danego terytorium, nie szanując roszczeń innych osób. Wozinski napisał, że każde państwo powinno być traktowane „niczym mienie upadłej firmy, które zostaje zabezpieczone do czasu zakończenia postępowania sądowego”. Zgoda. Warto dodać, że specyfika sytuacji nie pozwala nam na natychmiastowe zamknięcie wszystkich dróg, opróżnienie szpitali itp. – nawet gdybyśmy byli to w stanie zrobić. Do czasu rozwiązania sprawy mienie to powinno być wciąż dostępne do użytkowania przez ofiary państwa.
Zabezpieczenie „państwowego” mienia można więc rozumieć tak: dopóki nie doprowadzimy do faktycznego uznania roszczeń wszystkich uprawnionych jednostek (tj. ostatecznego sprywatyzowania tego mienia – np. poprzez rozdzielenie go pomiędzy ofiary), żadna ze stron sporu nie powinna narzucać swoich zasad innym uprawnionym stronom. Libertarianie zazwyczaj zgadzają się co do tego, że dozwolone jest użytkowanie państwowego mienia – żadna strona sporu nie może zatem utrudniać tego innym uprawnionym osobom. Co jednak mają do tego imigranci?
W praktyce dużo – ponieważ kontrole graniczne, choćby były wymierzone jedynie w imigrantów, uderzą również w prawowitych współwłaścicieli tego terenu, utrudniając dostęp do niego (np. poprzez spowodowanie kolejek na przejściach granicznych). Co więcej, powrót na swój własny teren będzie zapewne w takiej sytuacji uzależniony od okazania kontrolerowi jakiegoś rodzaju dokumentu. Osoby, które nie zgodziły się poddać autorytetowi takiego kontrolera, nie mogą być do tego zmuszane przy wstępie na teren, do którego sami mają uzasadnione roszczenia. Poddanie się takiej kontroli może być wymuszane jedynie w oparciu o uzasadniony tytuł własności i wynikającą z niego moc decyzyjną. Jeśli chodzi o „państwowe” szlaki komunikacyjne, możemy uznawać roszczenia różnych osób do ich tytułu własności, ale nie wynika z nich żadna uprawniona moc decyzyjna, dopóki konflikt nie zostanie rozwiązany przez prywatyzację tego mienia (stąd moje retoryczne pytania o model decyzyjny w poprzednim tekście).
Proponowany przez Wozinskiego system zaproszeń jest pewną próbą kompromisu, jednak nie przemawia do mnie ta idea. Podstawowa kwestia to rozróżnienie faktycznej własności prywatnej – domów, gospodarstw, fabryk itp. – od „państwowej” spornej własności, która jeszcze nie została sprywatyzowana. Jeśli rozmawiamy o strategii, to uważam, że na ochronie tej faktycznej prywatnej własności należy się skupić. Państwo dużo skuteczniej wywłaszcza nas z tzw. publicznej infrastruktury niż z naszych domów. Nie sądzę, żeby nasze niemal zupełnie nieszanowane prawa własności ucierpiały bardziej, gdy z tej infrastruktury skorzystają imigranci. Głównym złodziejem pozostaje państwo, więc wzmocnienie jego kontroli po to, by ktoś nie wszedł na sporne tereny bez okazania zaproszenia na faktyczną prywatną posesję, uważam za chybioną strategię.
Zdecydowanie lepiej jest walczyć o liberalizację dostępu do broni i poszanowanie prawa do samoobrony. Państwo, jeśli zwiększy kontrolę granic, oficjalnie odpowie już na potencjalne zagrożenia związane z migracją i osłabi propagandowo postulaty obywateli, którzy chcą się uzbroić. Politycy wykorzystają podsunięty pretekst, by stwierdzić, że zadbali już o nasze bezpieczeństwo i unikną niepożądanego wzrostu siły obywateli, wybierając opcję, która wzmacnia władzę państwa. Libertarianie nie powinni swoimi (nawet mało znaczącymi) naciskami ułatwiać państwu takiego rozegrania powstałej sytuacji. Powinni raczej strategicznie wykorzystać obecne zamieszanie, skupiając się na postulacie liberalizacji dostępu do broni.
Wróćmy do systemu zaproszeń.
W libertariańskiej społeczności właściciel drogi nie musi koniecznie posiadać żadnej stykającej się z nią posesji. Nie jest również jego obowiązkiem ochrona własności prywatnej właścicieli przydrożnych terenów. Dlatego właściciel drogi wcale nie musi wymagać żadnych zaproszeń na przydrożne tereny, by zezwolić komuś na przejazd. Nie ponosi również odpowiedzialności za to, że osoba dopuszczona do korzystania z drogi popełni jakieś przestępstwo – każdy człowiek jest domyślnie odpowiedzialny za swoje własne czyny. Wpuszczenie na drogę i wpuszczenie na przydrożną posesję to dwie odrębne sprawy, które zostały w systemie zaproszeń sztucznie połączone. Oczywiście część właścicieli dróg mogłaby zdecydować się na takie rozwiązanie – jest to jednak tylko jeden z wielu pomysłów na zarządzanie infrastrukturą. Wprowadzenie go w obecnej sytuacji nie byłoby kompromisem, tylko całkowicie arbitralnym posunięciem.
W kontekście problemów z mocą decyzyjną prawowitych współwłaścicieli „państwowego” mienia Wozinski pisze, że „przy obecnym stanie rzeczy politykę otwartych granic ktoś także musiałby odgórnie zaordynować i ją koordynować”.
Z tym się całkowicie nie zgadzam. Polityka otwartych granic może wynikać z konsekwentnej pokojowej postawy wobec problemu spornego terytorium – uszanowaniu roszczeń innych osób i powstrzymania się od sprawowania kontroli, dopóki spór nie zostanie rozwiązany. Postawę takiego wolnościowca można trafnie opisać słowami Herberta Spencera:
„Rozumie się samo przez się, że takim zachowaniem nie narusza on w żadnym wypadku wolności innych, jako że jego stanowisko jest pasywne — a dopóki jest pasywne, nie może on stać się agresorem”[1].
Co ciekawe, prędzej pasywną postawę porzuca (choć według mnie w nieznacznym stopniu) osoba, która otwarcie zaprasza obcokrajowca na sporny teren, wiedząc, że robi to wbrew niektórym prawowitym współwłaścicielom (zwolennikom rozwiązań bardziej restrykcyjnych niż system zaproszeń). Wozinski akceptuje jednak taką postawę, proponując rozwiązanie uderzające w całkowicie pasywne osoby – tzn. takie, które nikogo nie zapraszają i powstrzymują się od sprawowania kontroli, ale do momentu prywatyzacji danego terytorium nie uznają również autorytetu osób uzurpujących sobie prawa do takiej kontroli i utrudniających dostęp prawowitym współwłaścicielom.
Taka pasywna postawa (dotycząca narzucania swoich zasad, nie samego użytkowania) może być w tej trudnej sytuacji, do jakiej doprowadziła nas państwowa agresja, pewnego rodzaju punktem odniesienia dla libertarian. Odniosę się zatem wprost do pytania, jakie postawił Jakub Wozinski w poniższym fragmencie swojej odpowiedzi:
„Naturalnym odruchem społecznym jest zawsze obrona własnego terytorium, dlatego w przypadku demontażu państwowych służb granicznych przy zachowaniu obecnego podziału politycznego ktoś przecież musiałby walczyć ze spontanicznie tworzonymi oddziałami obrony terytorialnej (takiej, jaka istnieje dziś np. w USA), aby nie blokowały swobodnego przemieszczania się. Moje pytanie jest więc następujące: jaki model decyzyjny proponujecie przy okazji otwierania granic?”
Moje poparcie dla otwartych granic wynika m.in. z nieuznania autorytetu osób, które mogłyby je zamknąć. Rozumiem potrzebę obrony terytorialnej, ale jeśli ktokolwiek (funkcjonariusz państwa lub osoba prywatna) będzie blokował moją swobodę poruszania się po spornym terenie, do którego posiadam uprawnione roszczenia, uznam go oraz jego zleceniodawców za uzurpatorów[2]. Libertarianie domagający się od państwa kontroli granicznych otwarcie dołączają do grona potencjalnych zleceniodawców.
Osobną kwestią jest to, w jaki sposób przeciwstawię się takiej uzurpacji. Nie zamierzam domagać się od państwa jakiejś odgórnie zaplanowanej walki z opisanymi przez Wozinskiego oddziałami – odniosę się raczej do konkretnych aktów agresji i być może uda się w jakiś sposób pociągnąć winowajców do odpowiedzialności.
Kwestią sporną pozostaje problem, czy zaproszenie jednego współwłaściciela jest wiążące, by obcokrajowiec mógł wkroczyć na „państwową” drogę. Tu mogę podać jedynie swoją osobistą preferencję – ja jako jeden ze współwłaścicieli nie mam nic przeciwko temu i nie zamierzam w związku z tym domagać się od zapraszającego ani zaproszonego żadnej restytucji – nawet po hipotetycznym obaleniu państwa.
Na pewno wśród prawowitych współwłaścicieli administrowanego przez państwo mienia są również osoby o innych preferencjach, ale dla ustalenia libertariańskiego stanowiska nie ma to praktycznie większego znaczenia, o ile libertariańscy zwolennicy ograniczenia imigracji nie znajdą takiego sposobu na kontrolowanie granic, który nie będzie uderzał w pasywnych współwłaścicieli „państwowego” mienia.
Mogą oni wprawdzie uznać, że naruszenie wolności innych współwłaścicieli to mniejsze zło i przedstawiać możliwe czarne scenariusze, które sprowadziłoby na nas wszystkich otwarcie granic. Nie ma w tym jednak nic libertariańskiego. Wręcz przeciwnie, jest to znana etatystyczna argumentacja, wedle której państwo narusza wolność obywateli dla ich własnego dobra, powołując się na potencjalną tragedię, którą powstrzymała dana interwencja.
[1]Herbert Spencer – Prawo do ignorowania państwa
[2]Uzurpatorami nie będą, jeśli ich obrona będzie dotyczyć jedynie faktycznej, bezspornej własności prywatnej.