„Własność publiczna” jako prakseologiczna sprzeczność: przyczyny, skutki i implikacje
Autor: Jakub Bożydar Wiśniewski
Źródło: jakubw.com
Niniejszy wpis zawiera kilka uwag wyjaśniających, dlaczego zdecydowana większość zasobów znajdujących się pod kontrolą państwa to zasoby niczyje oraz co z tego wynika.
Zacząć należy od podkreślenia, że wejście z danym obiektem w relację własności wymaga spełnienia pewnych warunków natury zarówno normatywnej, jak i technicznej. Z normatywnego punktu widzenia właścicielem można się stać wyłącznie w wyniku pierwotnego zawłaszczenia zasobów niczyich poprzez ich produktywne przekształcenie albo wskutek zdobycia pewnych zasobów na drodze sekwencji dobrowolnych wymian, której początkiem był akt pierwotnego zawłaszczenia. Z technicznego natomiast punktu widzenia, implikowanego przez punkt powyższy, właścicielem danych zasobów może być wyłącznie ktoś, kto kiedykolwiek sprawował nad nimi wyłączną (tzn. prakseologicznie jednoznaczną) kontrolę.
Jeśli więc np. państwo odebrało komuś dom, w którym mieszkał, znacjonalizowało jego sklep czy fabrykę, itp., to z moralnego punktu widzenia zasoby te pozostają oczywiście własnością wywłaszczonego. Jeśli jednak doszło do odebrania przez państwo większej grupie osób części ich kapitału finansowego, który następnie został użyty do stworzenia wszelkiego rodzaju obiektów infrastrukturalnych, to obiekty te nie są własnością wywłaszczonych, ponieważ żaden z nich nie miał nigdy nad nimi jakiejkolwiek kontroli i – jak długo znajdują się one pod kontrolą wywłaszczyciela – z prakseologicznego punktu żaden z nich nie jest w stanie wespół z innymi wywłaszczonymi sprawować nad nimi jakiejkolwiek kontroli. Ich rzekome prawa decyzyjne znajdują się w tego rodzaju sytuacji w permanentnym i immanentnym konflikcie, co logicznie uniemożliwia ich wykorzystanie, a tym samym dowodzi, że tego rodzaju prawa nie istnieją.
Libertarianizm uznaje stosunkowo wąski katalog praw – odrzucając m.in. wszelkiego rodzaju „prawa pozytywne” – właśnie z uwagi na świadomość faktu, że prakseologiczna struktura rzeczywistości wymaga, aby realne prawa nie wchodziły ze sobą w logicznie konieczny konflikt. Tzw. „prawa pozytywne” generują tego rodzaju immanentne konflikty, gdyż są z definicji oparte na relacji pasożytniczej, a więc prawnie asymetrycznej – tym samym okazują się być nie uniwersalnymi prawami, ale arbitralnymi przywilejami. Podobnie jest z „prawami” do kontroli przymusowo wytworzonej „własności wspólnej” – roszczenia wszystkich wywłaszczonych na poczet jej stworzenia wchodzą ze sobą w immanentny i permanentny konflikt, co obnaża kategorię tego rodzaju „własności” jako pojęcie prakseologicznie wewnętrznie sprzeczne. Jako że natomiast jedyny realny kontroler tego rodzaju „własności” nie zdobył jej w sposób normatywnie uprawniony, jedyną pozostającą alternatywą jest uznanie, że jest to „własność” niczyja. Tego rodzaju konkluzja jest nie tylko jedyną konkluzją uprawnioną na gruncie prakseologicznej teorii własności i powiązanej z nią libertariańskiej teorii prawa, ale też jedyną konkluzją umożliwiającą uniknięcie absurdalnych tez takich jak ta, że korzystając z „własności” państwowej o autentycznie usługowym charakterze, takiej jak infrastruktura drogowa, narusza się zasadę nieagresji.
W momencie pociągnięcia wywłaszczyciela do odpowiedzialności karnej i zmuszenia go do uregulowania swoich długów, wytworzone przez niego zasoby z dużym prawdopodobieństwem przeszłyby na własność jego ofiar, jest to już jednak zupełnie osobna kwestia. Równie dobrze mogłoby się okazać, że dług wobec wywłaszczonych może zostać uregulowany jeszcze zanim nastąpi prywatyzacja wszystkich zasobów kontrolowanych dotychczas przez wywłaszczyciela (np. dlatego, że w międzyczasie ogromnie wzrosła rynkowa wartość niektórych z nich – niektóre okazały się np. polami ropononośnymi, itp.), w wyniku czego pozostałe z tych zasobów będą mogły być pierwotnie zawłaszczone przez dowolną osobę bądź grupę osób, która je produktywnie zagospodaruje.
Nawet jeśli by jednak, per impossibile, założyć, że tzw. „własność publiczna” jest własnością wszystkich wywłaszczonych podatników, w żaden sposób nie uprawniałoby ich to do blokowania wstępu na nią osobom, które nie zostały nigdy wywłaszczone na poczet jej utrzymywania, w tym np. imigrantom. Jest tak dlatego, ponieważ tzw. „własność publiczna” okala wiele obszarów całkowicie niezagospodarowanych oraz porzuconych – zarośniętych chwastami łąk i skwerów, dzikich pól, zrujnowanych gospodarstw, itp. Obszary te stanowią więc w sensie prakseologicznym ziemię dziewiczą, blokowanie dostępu do której potencjalnym pierwotnym zawłaszczycielom stanowi naruszenie zasady nieagresji. Podobnie osoba, która otoczyłaby bezludną wyspę płotem, nie podejmując następnie żadnych prób jej zagospodarowania, musiałaby się liczyć z faktem, że inni mogliby podejmować próby sforsowania tegoż płotu – i mieliby do tego pełne prawo.
Podsumowując, wytworzona w ramach etatystycznej grabieży „własność publiczna” to „własność” niczyja, prakseologiczna sprzeczność uznanie której generuje jedynie normatywne absurdy i konserwuje bastiatowską „wielką fikcję”. Warto mieć tego świadomość, jeśli chce się skutecznie działać na rzecz tego, aby kiedyś stała się ona własnością czyjąś, wraz ze wszystkimi tego pozytywnymi skutkami.