A A +

Występki to nie przestępstwa

28 kwietnia 2015 Artykuły, Libertarianizm

Pełny tytuł: Występki to nie przestępstwa: Uzasadnienie moralnej wolności
Autor: Lysander Spooner
Autor wstępu: Murray N. Rothbard
Źródło: www.mises.org
Źródło obrazka: www.jrbenjamin.com
Tłumaczenie: Patryk Wierzchoń
Korekta: Agnieszka Płonka

 

Lysander Spooner: Libertariański Pietysta

Wszyscy jesteśmy dłużni Carlowi Watnerowi za odkrycie nieznanego dzieła wielkiego Lysandera Sponnera, które umknęło wydawcy Dzieł wszystkich (oryg. Collected Works) Spoonera. Zarówno tytuł, jak i treść tekstu Występki to nie przestępstwa podkreśla szczególną rolę, jaką dla Spoonera odgrywała moralność wśród anarchistów i libertarian żyjących w jego czasach. Spooner był ostatnim z wielkich teoretyków praw naturalnych spośród anarchistów, klasycznych liberałów, czy teoretyków moralnych w ogóle; nieustraszony stary spadkobierca siedemnasto- i osiemnastowiecznych tradycji praw naturalnych toczył walkę z wiatrakami przeciwko upadkowi idei naukowej lub racjonalnej moralności, bądź nauki o sprawiedliwości, czy też indywidualnych praw. Nie dość, że prawo naturalne i prawa naturalne zostały zastąpione przez społeczeństwo arbitralną zasadą utylitarystycznej kalkulacji lub nihilistycznego widzimisię, to ten sam degenerujący proces nastąpił wśród anarchistów i libertarian. Spooner wiedział, że podstawy wolności czy praw osobistych są mrzonką, jeśli wszystkie wartości i etyka są arbitralne i subiektywne. Nawet w swoim środowisku anarchistycznym był ostatnim ze starej gwardii wierzących w prawa naturalne; jego następcy w ruchu anarchoindywidualistycznym, na czele z Benjaminem R. Tuckerem, ogłosili arbitralną zachciankę i prawo siły fundamentami libertariańskiej teorii moralności. Jednak Spooner wiedział, że nie jest to żaden fundament, ponieważ państwo jest dalece silniejsze niż jakakolwiek jednostka – i jeżeli jednostka nie może wykorzystać teorii sprawiedliwości jako swej zbroi przeciwko państwowemu uciskowi, nie ma żadnego bastionu, z którego mogłaby powrócić i je pokonać.

Ze swoim naciskiem na poznawalne zasady moralne oraz prawa naturalne Spooner musiał wyglądać beznadziejnie staromodnie dla Tuckera i młodych anarchistów w latach 1870 i 1880. Lecz teraz, wiek później, to właśnie modny wśród tych ostatnich nihilizm i twardy amoralizm uderzają nas jako puste i niszczycielskie dla wolności, do której miały doprowadzić. Zaczynamy teraz odtwarzać niegdyś wielką tradycję obiektywnie umotywowanych praw jednostki. W filozofii, w ekonomii, w analizie społecznej zaczynamy dostrzegać, że odrzucenie praw moralnych nie było tak jak się niegdyś wydawało nowym wspaniałym światem, a raczej długą i tragiczną drogą okrężną w filozofii politycznej, która na szczęście zbliża się do końca.

Przeciwnicy idei etyki obiektywnej zarzucają przeważnie, że teoria moralności funkcjonuje jako tyrania nad jednostką. Oczywiście, jest tak w przypadku wielu teorii etycznych, lecz nie może się to zdarzyć w przypadku, gdy taka teoria wyraźnie rozdziela pojęcie „niemoralności” od „nielegalności”, lub, jak to robi Spooner, „występki” od „przestępstw”. Słowo „niemoralny” (bądź „niegodziwy”) może określać wiele ludzkich działań, począwszy od spraw wielkiej wagi, poprzez bycie niemiłym wobec sąsiadów, do umyślnego zaprzestania przyjmowania witamin. Lecz żadne z wymienionych nie powinno być mylone z działaniami, które powinny być „nielegalne”, czyli zabronione poprzez przymus prawny. To ostatnie w libertariańskim postrzeganiu Spoonera powinno ograniczać się wyłącznie do inicjacji agresji wobec praw jednostki i własności. Inne teorie etyczne próbują zastosować prawo – narzędzie społecznie uzasadnionej przemocy – do wymuszenia posłuszeństwa wobec różnych norm zachowania; dla porównania, libertariańska teoria moralności uznaje niemoralność i niesprawiedliwość naruszania prawa jakiegokolwiek człowieka (a raczej, jakiegokolwiek człowieka niebędącego przestępcą), by decydował o swoim życiu bez czyjejś ingerencji. Dla libertariańskich zwolenników praw naturalnych jego rozumowa teoria sprawiedliwości jest ogromnym wałem obronnym przeciwko ciągłemu naruszaniu praw przez państwo – w odróżnieniu od innych teorii etycznych, które próbują zaprzęgnąć państwo do walki z niemoralnością.

Pouczające jest rozważenie osoby Spoonera i jego eseju w świetle fascynującego spojrzenia na dziewiętnastowieczną politykę amerykańską dostarczonego przez „nową historię polityczną”[oryg. new political history – przyp. tłum.]. Odnosi się ona do większości XIX w., jednak najlepszą pracę wykonano dla Środkowego Zachodu po Wojnie Secesyjnej, w szczególności w genialnej rozprawie Paula Kleppnera, The Cross of Culture[1].

Kleppner i inni pokazali, że polityczne przekonania Amerykanów mogą zostać wywiedzione, ze znaczną precyzją, z ich religijnych przekonań i wierzeń. W szczególności ich polityczne i ekonomiczne poglądy zależą od stopnia, w jakim wpasowują się w jeden z dwóch podstawowych biegunów wierzeń chrześcijańskich: pietystycznego i liturgicznego[który można również podzielić na liturgiczny i doktrynalny]. W XIX w. określenie „pietystyczny” dotyczyło wszystkich grup protestantów z wyjątkiem episkopalistów, wysokokościelnych luteran i ortodoksyjnych kalwinistów; słowo „liturgiczny” natomiast obejmowało wyżej wymienionych oraz rzymskich katolików (postawy „pietystyczne” oznaczały również deizm i ateizm). Ogólnie, pietysta twierdzi, że aby być prawdziwie religijnym, człowiek musi doświadczyć emocjonalnego nawrócenia; nawrócony, poprzez tak zwany „chrzest Ducha Świętego”, jest w bezpośrednim związku z Bogiem i Jezusem. Z kolei liturgista zainteresowany jest wiarą doktrynalną lub wypełnianiem ustalonego przez kościół rytuału jako drogi do zbawienia.

Mogłoby się więc wydawać, że pietystyczny nacisk na jednostkę może prowadzić do politycznego indywidualizmu, do przekonania, że państwo nie może ingerować w czyjeś moralne decyzje i akty. W siedemnastowiecznym pietyzmie często właśnie tak było. Jednak w XIX wieku, niestety, nie o to chodziło. Większość pietystów przyjęła następujący pogląd: Skoro nie możemy ocenić czyjejś moralności poprzez jego wypełnianie rytuałów czy przyznawanie się do przestrzegania wyznania wiary, musimy obserwować jego działania by ocenić, czy jest prawdziwie moralny. Stąd pietyści wywnioskowali, że moralnym obowiązkiem każdego – dla jego własnego zbawienia – jest pilnować, czy jego towarzysze, tak jak on, trzymają się z dala od ścieżki pokuszenia. To znaczy, że zajęciem państwa miało być wymuszanie obowiązkowej moralności, aby stworzyć odpowiedni klimat moralny zwiększający zbawienie. W skrócie, zamiast być indywidualistą, pietysta stał się zarazą, wszędobylskim, moralnym psem-wartownikiem swojego towarzysza i przymusowym moralizatorem używającym państwa do kryminalizacji „występków” na równi z przestępstwami.

Z drugiej strony, liturgiści uważali, że moralność i zbawienie są do osiągnięcia poprzez wypełnianie credo i rytuałów ich kościoła. Ekspertami w sprawie kościelnych wierzeń i praktyk było oczywiście nie państwo, lecz księża i biskupi kościoła (lub, w przypadku kilku ortodoksyjnych kalwinistów, ministrowie). Liturgiści, umocowani w swoich naukach i praktykach kościelnych, zwyczajnie chcieli, aby dano im spokój, by mogli podążać za radami swojego duchowieństwa; nie byli zainteresowani nękaniem czy przymuszaniem bratnich istot ludzkich do bycia zbawionym. I głęboko wierzyli, że moralność nie jest sprawą państwa, lecz jedynie ich własnych, kościelnych mentorów.

Od roku 1850 do 1890 Partia Republikańska była prawie wyłącznie partią pietystów, znaną powszechnie jako „partia wielkich moralnych idei”; Partia Demokratyczna, z drugiej strony, była prawie wyłącznie partią liturgiczną, znaną powszechnie jako „partia wolności osobistej”. W szczególności po Wojnie Secesyjnej w Ameryce poddawane były dyskusji trzy połączone ze sobą lokalne problemy – w podejściu do każdego z nich republikanie i demokraci odgrywali te kontrastujące role. Były to: próby wprowadzenia prohibicji przez grupy pietystów (prawie zawsze republikanów), próby wprowadzenia zakazu pracy w niedzielę przez te same grupy, czy też próba wprowadzenia przymusowego nauczania w szkołach publicznych, by móc wykorzystać te szkoły do „chrystianizowania” katolików.

Jak traktować problemy polityczne, na których, do niedawna, historycy skupiali się niemal wyłącznie: pieniądz towarowy kontra fiducjarny lub inflacja srebra; wolny handel kontra cła ochronne; wolny rynek kontra rządowe regulacje; małe kontra duże wydatki rządowe? To prawda, że na te tematy spierano się wielokrotnie, ale były one załatwiane na poziomie krajowym i ogólnie znajdowały się poza obszarem zainteresowań przeciętnego obywatela. Długo zastanawiałem się, dlaczego w XIX wieku ogromne masy ludzi były wysoce podekscytowane takimi abstrakcyjnymi tematami jak cła, kredyty bakowe, czy waluta. Jak była tego przyczyna, skoro dziś jest praktycznie niemożliwym zainteresować tymi tematami masy społeczeństwa? Kleppner i inni dostarczyli brakujące ogniwo, pomost między tymi abstrakcyjnymi zagadnieniami ekonomii a podstawowymi sprawami społecznymi bliskimi sercom i życiu ludzi. Zwłaszcza demokraci, którzy (przynajmniej do 1896r.) popierali wolnorynkowe, libertariańskie stanowisko w tych wszystkich ekonomicznych problemach, łączyli je (i całkiem słusznie) w umysłach swoich liturgicznych zwolenników z ich sprzeciwem wobec prohibicji, zakazem pracy w niedzielę itd. Demokraci wskazywali, że te wszystkie etatystyczne zabiegi -włącznie z inflacją – były „paternalistyczne” w taki sam sposób, jak znienawidzona pietystyczna ingerencja w ich osobistą wolność. W ten sposób przywódcy demokratów byli w stanie „podnieść świadomość” swoich zwolenników od spraw lokalnych i osobistych po abstrakcyjne problemy ekonomiczne – i przyjąć libertariańskie stanowisko wobec nich wszystkich.

Pietystyczni republikanie robili podobnie ze swoimi zwolennikami wykazując, że duży rząd powinien regulować i kontrolować sprawy gospodarki tak, jak powinien kontrolować moralność. W tych poglądach republikanie stąpali po śladach swoich poprzedników, Wigów, którzy (na przykład) byli ojcami systemu publicznej oświaty na swoich terenach.

Zasadniczo, „pilnujący swojego nosa” liturgiści niemal instynktownie obierali stanowisko libertariańskie we wszystkich kwestiach. Lecz był oczywiście jeden obszar – przed Wojną Secesyjną – gdzie przymus i prześladowania były potrzebne, by usankcjonować wielką niesprawiedliwość: niewolnictwo. Tutaj typowe pietystyczne podejście z uniwersalnymi prawami moralnymi i zastosowaniem ich w działaniu doprowadziło do powstania abolicjonistycznych i anty-niewolniczych ruchów. Niewolnictwo było wielką skazą amerykańskiego ustroju w więcej niż jednym znaczeniu: było też bowiem skazą na instynktownym liturgicznym sprzeciwie wobec wielkich krucjat moralnych.

Wróćmy jednak do Lysandera Spoonera. Spooner, urodzony w tradycyjnie pietystycznej Nowej Anglii, rozpoczął swoją nieprzeciętną karierę ideologiczną jako zdecydowany abolicjonista. Pomijając różnice w interpretacji amerykańskiej konstytucji. Spooner należał zasadniczo do anarchistycznego, „antyrządowego” garrisońskiego[2] skrzydła ruchu abolicjonistycznego, które dążyło do abolicji nie poprzez wykorzystanie centralnego rządu (i tak był zdominowanego przez Południe), lecz poprzez połączenie moralnej gorliwości i buntu niewolników. Dalecy od bycia zagorzałymi poplecznikami Unii, garrisończycy uważali, że Północ powinna dokonać secesji od popierających niewolnictwo Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Jak dotąd, Spooner i garrisończycy wykazywali odpowiednie libertariańskie podejście do niewolnictwa. Lecz ogromna zdrada nastąpiła, gdy Unia wypowiedziała wojnę południowym stanom w związku z ich deklaracją niepodległości. Garrison i jego dawny „antyrządowy” ruch zapomniał o swoich anarchistycznych zasadach w swoim entuzjazmie dla militaryzmu, masowych morderstw i scentralizowanego etatyzmu w imię tego, co – jak słusznie wymyślili – będzie wojną przeciwko niewolnictwu. Tylko Spooner i kilkoro nielicznych stanowczo sprzeciwili się tej zdradzie, tylko Spooner zdawał sobie sprawę, że spotęgowanym przestępstwem i błędem będzie użycie rządu do naprawy win popełnionych przez inny rząd. Tak więc, pośród swoich pietystycznych i moralizujących anty-niewolniczych kolegów, tylko Spooner był wstanie dostrzec w pełni jasno, mimo wszystkich pokus, skrajną rozbieżność między występkiem a przestępstwem. Widział, że prawidłowe było potępianie przestępstw rządu, ale tu chodziło już tylko o spotęgowanie tych przestępstw by zmaksymalizować siłę rządu jako rzekome remedium. Spooner nigdy nie postąpił jak inni pietyści w kwestii popierania zbrodni i kryminalizacji występków.

Anarchizm Spoonera był, tak jak jego abolicjonizm, kolejnym wartościowym elementem jego pietystycznego dziedzictwa. Gdyż (po raz kolejny) jego pietystyczna troska o uniwersalne zasady – w tym wypadku, jak i w kwestii niewolnictwa, o całkowity triumf sprawiedliwości i eliminację niesprawiedliwości – doprowadziła go do konsekwentnego i odważnego stosowania libertariańskich zasad, gdy podnoszenie tego typu kwestii nie było (delikatnie mówiąc) społecznie wygodne. Gdy w drugiej połowie XIX wieku liturgicy okazali się o wiele bardziej libertariańscy niż pietyści, to duch pietystyczny był w libertarianizmie ważny, by podkreślić niezmordowaną determinację oraz wyplenić przestępczość i niesprawiedliwość. Z pewnością nie jest przypadkiem, że najbardziej żarliwe i anarchistyczne traktaty Spoonera były tworzone w dyskusjach z demokratami Clevelandem i Bayardem; nie przejmował się on otwarcie etatystycznymi republikanami. Pietystyczny zaczyn w quasi-libertariańskim roztworze liturgicznym?

Potrzeba jednak stanowczości w libertariańskich zasadach by upewnić się, że ogranicza się moralną krucjatę do przestępstw (np. niewolnictwo, etatyzm itd.) i nie rozszerza się jej na to, co ktokolwiek mógłby określić jako „występek”. Na szczęście mamy wiecznie żyjącego w swoich czynach i dziełach Lysandera Spoonera aby prowadził nas właściwą ścieżką.

Murray N. Rothbard

Los Altos, California.

 

Przypisy:

[1] Paul Kleppner,The Cross of Culture: A Social Analysis of Midwestern Politics, 1850-1900 (Nowy Jork: Free Press, 1970). Zobacz też: Richard Jensen, The Winning of the Midwest: Social and Political Conflicts, 1888-1896 (Chicago: University of Chicago Press, 1971).

[2] Oryg. Garrisionian – od głównego działacza tego nurtu, Williama Lloyda Garrisona, współzałożyciela Amerykańskiego Towarzystwa Antyniewolniczego. Przyp. tłum.

 

Występki to nie przestępstwa: Uzasadnienie moralnej wolności

I.

Występki to te czyny, poprzez które człowiek krzywdzi sam siebie lub swą własność.

Przestępstwa to te czyny, poprzez które jeden człowiek krzywdzi osobę bądź własność drugiego człowieka.

Występki są zwyczajnymi błędami, jakie człowiek popełnia w poszukiwaniu własnego szczęścia. W przeciwieństwie do przestępstw nie implikują złej woli wobec innych, ani naruszania ich osoby czy własności.

Istotą przestępstwa jest chęć skrzywdzenia osoby bądź własności innego człowieka.

Maksymą prawa jest, że przestępstwo nie może zostać popełnione, jeśli nie ma przestępczego zamiaru: to znaczy, nie ma zamiaru naruszenia osoby bądź własności drugiego człowieka. Lecz nikt nigdy nie popełnia występków z takim zamiarem. Człowiek praktykuje swe występki sam dla swojego szczęścia, nie z powodu złych zamiarów wobec innych.

Dopóki rozróżnienie między występkami a przestępstwami nie będzie dokonane i uznane przez prawo, dopóty nie będzie w świecie mowy o czymś takim jak osobiste prawa, wolność czy własność, prawo człowieka do władzy nad swoją osobą i własnością, i odpowiednio równe prawo drugiego człowieka do władzy nad jego własną osobą i własnością.

Rząd, który ogłasza występki przestępstwami i tak też je karze, próbuje oszukać naturę rzeczy. To taki absurd, jak gdyby prawdę ogłosić kłamstwem, a kłamstwo prawdą.

II.

Każde dobrowolne działanie w życiu człowieka jest szlachetne lub niegodziwe. To oznacza, że jest w zgodzie lub w kłóci się z tymi naturalnymi prawami rzeczy i umysłu, od których zależą jego fizyczne, umysłowe i emocjonalne zdrowie i samopoczucie. Innymi słowy, każde jego działanie ciąży na całym życiu: ku szczęściu lub nieszczęściu.

Co więcej, każda istota ludzka różni się w swoich fizycznych, umysłowych i emocjonalnych uwarunkowaniach, jak i w warunkach, w których się znajduje, od wszystkich innych istot ludzkich.

Wiele działań, które są szlachetne i prowadzą do szczęścia danego człowieka w danym czasie i w danym zbiorze okoliczności, jest niegodziwymi i prowadzi do nieszczęścia tego samego człowieka w innym czasie i w innych okolicznościach.

III.

Wiedza, które działania są szlachetne lub niegodziwe (innymi słowy, jakie działania ogólnie prowadzą do szczęścia, a jakie do nieszczęścia) w przypadku każdego i wszystkich ludzi, w każdej i we wszystkich sytuacjach, w których mogą się wielokrotnie znaleźć, jest najgłębszym i najbardziej złożonym studium, do którego najwspanialszy ludzki umysł został, albo może zostać doprowadzony. Jednakże jest to ciągłe studium, do którego każdy i wszyscy ludzie -najprostsi intelektualnie jak i najwięksi – są nieuchronnie prowadzeni przez pragnienia i konieczności swojego jestestwa. Jest to także studium, w którym każdy człowiek, od kołyski aż po grób, musi koniecznie formułować własne wnioski, bowiem nikt inny nie zna i nie odczuwa, ani nie może znać ni odczuwać, tak jak on zna i odczuwa, pragnień i potrzeb, nadziei, lęków, i impulsów swej własnej natury, albo konieczności wynikających z jego własnych uwarunkowań.

IV.

Często nie jest możliwe, by mówić o tych czynach zwanych występkami, że doprawdy są występkami, z wyjątkiem ich stopniowania. To znaczy, trudno powiedzieć o jakichś działaniach albo o przebiegu działań, które nazywane są występkami, że faktycznie byłyby występkami, gdyby zostały zakończone szybko w określonym momencie. Pytanie, czy to cnota czy występek, tedy we wszystkich przypadkach jest pytaniem o ilość i stopień, a nie pytaniem o rzeczywisty charakter czynu samego w sobie. Ten fakt dodaje trudności, jeśli nie czyni niemożliwym, dla każdego (z wyjątkiem jednostki dla samej siebie) w nakreśleniu precyzyjnej linii, lub czegokolwiek w rodzaju precyzyjnej linii, pomiędzy cnotą a występkiem; czyli w stwierdzeniu, gdzie kończy się cnota, a zaczyna występek. I jest to kolejny powód, dlaczego cały spór o cnotę i występek winien być pozostawiony dla każdego człowieka do samodzielnego rozstrzygnięcia.

V.

Występki zazwyczaj sprawiają przyjemność, przynajmniej przez czas ich trwania, i nie zawsze jawią się jako występki poprzez swoje skutki, dopóki nie są praktykowane przez wiele lat; być może przez całe życie. Dla wielu, a może dla większości, która je praktykuje, nie jawią się wcale jako występki przez całe życie. Cnoty, z drugiej strony, częstokroć jawią się szorstkie i twarde, wymagają one poświęcenia wielkiej ilości przynajmniej obecnego szczęścia, a rezultaty, które dopiero udowadniają, że to cnoty, są często odległe i mętne, w rzeczywistości więc całkowicie niewidoczne dla umysłów wielu, zwłaszcza młodych, zatem, z samej racji natury rzeczy, nie może być powszechnej, ani nawet zasadniczej wiedzy, że są one cnotami. Prawdę mówiąc, studia wnikliwych filozofów zostały poświęcone (jeśli nie zupełnie daremnie, to z zaiste bardzo słabymi wynikami) na próby nakreślenia granic między cnotami a występkami.

Jeśli więc stało się tak trudne, wręcz niemożliwe, aby w większości przypadków określić, co jest, a co nie jest występkiem; i zwłaszcza, gdy tak trudno określić (w prawie wszystkich przypadkach) gdzie kończy się cnota, a zaczyna występek; i jeśli pytania te, na które nikt nie może odpowiedzieć inaczej niż tylko dla swego przypadku, nie będą pozostawione dla sprawdzenia przez wszystkich, każdy zostanie pozbawiony najwyższego ze swych ludzkich praw, a mianowicie: badać, dociekać, argumentować, eksperymentować, osądzać i ustalać samemu sobie, co dla niego jest cnotą, a co dla niego jest występkiem; innymi słowy: to, co w ogólności prowadzi do szczęścia, i to, co w ogólności prowadzi do nieszczęścia. Jeśli to wspaniałe prawo nie zostanie wolne i dostępne dla wszystkich, wtedy prawo każdego człowieka, jako rozumnej istoty ludzkiej, do „wolności i dążenia do szczęścia”, zostanie mu odebrane.

 

VI.

Wszyscy przychodzimy na świat w niewiedzy o nas samych i tym, co nas otacza. Na mocy fundamentalnego prawa naszych natur wszyscy jesteśmy pchani do przodu przez pragnienie szczęścia i strach przed bólem. Lecz musimy nauczyć się wszystkiego, co da nam szczęście i uchroni od bólu. Nie ma wśród nas dwóch takich samych osób, zarówno pod względem fizycznym, umysłowym jak i emocjonalnym, albo, konsekwentnie, pod względem naszych fizycznych, umysłowych i emocjonalnych wymogów do osiągnięcia szczęścia i uniknięcia nieszczęścia. Dlatego żaden z nas nie może nauczyć się tej obowiązkowej lekcji szczęścia i nieszczęścia, cnót i występków, za drugą osobę. Każdy musi nauczyć się tego sam. Aby tego dokonać, musi mieć wolność do wykonania wszystkich eksperymentów, które podda swemu osądowi. Niektóre z nich kończą się powodzeniem, i dlatego, że kończą się powodzeniem, zostają nazwane cnotami; inne kończą się niepowodzeniem, i ponieważ się nie udają, nazwane zostają występkami. Każdy zdobywa mądrość zarówno ze swych wzlotów jak i upadków; ze swych tak zwanych występków i tak zwanych cnót. Oba są potrzebne każdemu do zdobycia wiedzy o swej własnej naturze, naturze otaczającego go świata, oraz o ich dostosowaniu się bądź niedostosowaniu, która pokaże mu, jak zdobyć szczęście, a uniknąć bólu. I dopóki nie pozwala się komuś dokonywać tych eksperymentów dla swego zadowolenia, jest on powstrzymany od zdobywania wiedzy, i przeto, od pogoni za wielkim celem i powinnością swego życia.

 

VII.

Człowiek nie jest zobowiązany brać pod uwagę czyjeś zdanie lub podporządkować się czyjejś władzy, w sprawie tak ważnej dla siebie i w której nikt inny nie ma tak wielkiego interesu jak on. I nie może, gdyby tak zrobił, bezpiecznie polegać na zdaniu innych, gdyż dowie się, że zdania innych ludzi nie zgadzają się ze sobą. Konkretne czynności, albo ciągi czynności, były uprawiane przez miliony ludzi, przez kolejne pokolenia, i zostały ocenione przez nich jako, w ogólności, prowadzące do szczęścia, zatem godziwe. Inni ludzie, w innych wiekach czy w innych krajach, lub w innych warunkach, uważali, w wyniku swoich doświadczeń i obserwacji, że te czynności, w ogólności, prowadziły do nieszczęścia, więc były niegodziwe. Pytanie o cnotę i występek, jak zaznaczono w poprzedniej części, było również, w większości, pytaniem o stopień – to znaczy o przedział czasu, w jakim dane czynności powinny trwać, nie zaś o wrodzoną specyfikę czynności samej w sobie. W rzeczy samej pytania o cnotę i występek są wiec tak zróżnicowane i tak nieograniczone, jak różne są umysły, ciała i uwarunkowania różnych jednostek zamieszkujących nasz glob. Wiekowe doświadczenia natomiast pozostawiły wiele z tych pytań bez odpowiedzi. Zaiste ciężko powiedzieć, że udzielono odpowiedzi na którekolwiek z nich.

VIII.

Wśród tych nieskończonych opinii, jaki człowiek, albo grupa ludzi, ma prawo powiedzieć na temat jakiejś czynności, czy ciągu czynności: „Spróbowaliśmy tego eksperymentu i wyjaśniliśmy wszystkie pytania z nim związane? Odpowiedzieliśmy na nie, nie tylko w swoim imieniu, lecz także za wszystkich innych? A wszystkich, którzy są od nas słabsi, przymusimy do aktu posłuszeństwa wobec naszych wniosków? Nie będziemy dłużej tolerować innych eksperymentów i poszukiwań, oraz w związku z tym, dalszego zdobywania wiedzy przez kogokolwiek?”

Kim są ludzie, którzy mają prawo mówić coś takiego? Z pewnością tacy nie istnieją. Ci, którzy naprawdę tak twierdzą, są albo bezczelnymi oszustami i tyranami, którzy zatrzymaliby postęp wiedzy i uzurpowali sobie prawo do absolutnej kontroli umysłów i ciał innych ludzi – należy więc sprzeciwiać im się nieustannie i do ostatniej chwili, albo zbytnimi ignorantami, którzy nie dostrzegają swoich własnych występków i prawdziwych relacji z innymi ludźmi, by zasługiwali na więcej niż zwykłe współczucie bądź pogardę.

Wiemy jednak, że tacy ludzie istnieją. Niektórzy z nich próbują stosować swoją władzę na małą skalę, mianowicie, wobec swych dzieci, sąsiadów, mieszkańców tego samego miasta i swych rodaków. Drudzy próbują tego samego na większą skalę. Na przykład, pewien starzec w Rzymie, wspierany przez swoich podwładnych, próbuje rozstrzygać wszelkie pytania o cnotę i występek; to jest o prawdzie i fałszu, zwłaszcza w sprawach religii. Twierdzi, że wie i naucza, które praktyki religijne są dobre, albo niebezpieczne dla szczęścia człowieka, nie tylko w życiu doczesnym, również w pośmiertnym. Twierdzi, że jest cudownie natchniony do wykonywania swej pracy, więc w zasadzie przyznaje, jako rozsądny człowiek, że nic innego cudowne natchnienie nie uprawnia go do tego. Jednakże to cudowne natchnienie nie było na tyle skuteczne by umożliwić mu rozwiązanie większej ilości niż tylko kilku pytań. Najważniejsze, czego mogą dostąpić przeciętni śmiertelnicy, to bezwzględna wiara w jego (tj. papieża) nieomylność! Oraz, że najgorszą niegodziwością, której mogą być winni, jest wierzyć i twierdzić, że jest on tylko zwykłym człowiekiem jak wszyscy inni.
Potrzeba było jakichś tysiąca i pięciuset albo tysiąca i ośmiuset lat, aby osiągnął ostateczne wnioski w tych dwóch niezmiernie ważnych kwestiach. Jednak wydawałoby się, że pierwsza z nich (nieomylność) jest konieczna do rozstrzygnięcia przez niego wszystkich innych problemów; ponieważ dopóki jego nieomylność nie jest stwierdzona, nie może arbitralnie rozstrzygać o czymkolwiek. Jakkolwiek próbował wcześniej rozstrzygać kilka innych kwestii lub twierdził, że to zrobił. Być może w przyszłości także stwierdzi, że udzielił odpowiedzi na kilka pytań więcej, albo przynajmniej będzie próbował tego dokonać, jeżeli znajdzie się ktoś, kto będzie chciał go słuchać. Obecnie jednak jego osiągnięcia nie zachęcają do uwierzenia, że będzie w stanie odpowiedzieć na wszystkie pytania o cnotę i występek nawet w jego specjalności, którą jest religia, aby w porę wyjść naprzeciw potrzebom ludzkości. On lub jego następcy niewątpliwie zostaną zmuszeni w niedalekim czasie do zrozumienia, że podjęli się zadania, do którego nie predysponuje ich całe to cudowne natchnienie; i, co za tym idzie, każda istota ludzka koniecznie musi sama sobie udzielić odpowiedzi na tego typu pytania. Oczekiwanie, że wszyscy inni papieże, w innych i pomniejszych sferach dojdą do tych samych wniosków, nie jest nierozsądne. Nikt, a zwłaszcza nikt nieprzypisujący sobie cudownego natchnienia, nie powinien podejmować się zadania, do którego nie upoważnia nic oprócz takowego daru. I nikt, z pewnością, nie powinien porzucać własnych osądów na rzecz nauczania innych bez uznania wpierw, że te osoby posiadają coś więcej niż zwykłą ludzką wiedzę w tym temacie.

Gdyby ci, którzy uważają się za obdarzonych władzą i prawem do definiowania występków i karania innych za nie, odwrócili swój tok myślenia, zauważyliby najpewniej, że mają do wykonania ogrom pracy na własnym podwórku – i gdy już ją wykonają, będą trochę bardziej predysponowani do korygowania występków innych ludzi poprzez dzielenie się swoim doświadczeniem i obserwacjami. Prawdopodobnie w tej sferze ich praca będzie przydatna,w sferze nieomylności i przymusu natomiast, z wiadomych powodów, w przyszłości odniosą mniejszy sukces niż niegdyś ich poprzednicy.

 

IX.

Stało się teraz oczywiste, ze względu na wymienione już powody, że rząd jest całkowicie nieodpowiednią instytucją jeżeli chodzi o rozpoznawanie występków i karanie za nie jak za przestępstwa. Każdy człowiek ma swoje występki. Praktycznie wszyscy ludzie mają ich mnóstwo. Są one wszelkiego rodzaju: fizjologiczne, umysłowe, emocjonalne, religijne, społeczne, handlowe, przemysłowe, ekonomiczne, itp. itd. Jeżeli rząd chce określać którekolwiek z tych występków i karać je jak przestępstwa, to, aby być konsekwentnym, musi określić wszystkie z nich i bezwzględnie je ukarać. W efekcie każdy siedziałby we więzieniu za swoje występki. Nikt nie zostałby na zewnątrz – nawet, aby zamknąć cele osadzonym. W rzeczywistości zabrakłoby sądów, aby przeprowadzić wszystkie procesy i więzień tak dużych, aby pomieścić wszystkich skazanych. Cały ludzki przemysł gromadzący wiedzę, czy nawet próbujący zapewnić przeżycie, zostałby wstrzymany: gdyż ciągle bylibyśmy sądzeni lub trzymani we więzieniach. Lecz nawet gdybyśmy byli zdolni uwięzić wszystkich niegodziwych, nasza znajomość natury ludzkiej podpowiada nam, jako ogólną zasadę, że we więzieniu staliby się jeszcze bardziej niegodziwi niż na wolności.

X.

Rząd, który by bezwzględnie karał wszelkie występki jest tak oczywistą niemożliwością, że nigdy nie znalazł się, i nie znajdzie, głupiec tak wielki, aby zaproponować takie rozwiązanie. Najczęstszą propozycją jest, by rząd ukarał kogoś lub grupę ludzi za to, co proponujący uważa w nich za najobrzydliwsze. Ale ta dyskryminacja jest całkowicie absurdalna, nielogiczna i tyraniczna. Jakież prawo ma którykolwiek z ludzi by rzec: „Ukarzemy występki innych, lecz naszych nikt nie ukarze? Zabronimy innym ludziom dążenia do szczęścia ich własnymi metodami, lecz nikt nie zabroni nam dążyć do naszego szczęścia metodami, które uznajemy za słuszne? Zabronimy innym zdobywać wiedzę z doświadczenia o tym, co prowadzi lub jest konieczne do ich szczęścia, lecz nikt nie zabroni nam zdobywać wiedzy z doświadczenia o tym, co nas prowadzi lub jest nam potrzebne do osiągnięcia szczęścia?”

XI.

Rząd utworzony jako dobrowolne stowarzyszenie nigdy nie pomyślałby o czymś takim jak bezwzględne ukaranie za wszelkie występki, ponieważ nikt nie chce takiej instytucji i nie podporządkowałby się jej dobrowolnie. Lecz dobrowolny rząd sformowany, by karać przestępstwa jest rozsądnym rozwiązaniem, gdyż każdy chce dla siebie ochrony przed przestępstwami innych, jak również jest w stanie uznać swoją karę, gdy sam popełni przestępstwo.

XII.

Jest naturalną niemożliwością, by rząd mógł mieć prawo, by karać ludzi za ich występki – gdyż niemożliwym jest, by rząd miał jakiekolwiek prawa poza tymi, które posiadały jednostki tworzące go, zanim weszły w jego skład. Nie powinni oni przekazywać rządowi jakichkolwiek praw, których sami wcześniej nie posiadali. Nie powinni uznawać żadnych innych praw rządu ponad te, które sami posiadają jako jednostki. Stąd nikt inny, jak tylko głupiec uważa, że posiada prawo karania innych za ich występki. Lecz każdy i wszyscy razem mają naturalne prawo karać innych ludzi za przestępstwa, albowiem każdy ma prawo bronić swej własności przed agresorem oraz stanąć w obronie każdej innej osoby, której własność została zaatakowana. Naturalne prawo każdego człowieka do obrony przeciwko agresorowi oraz pomoc i obrona wszystkich innych, których własność została naruszona, jest prawem, bez którego ludzkość na ziemi nie mogłaby istnieć. A rząd nie ma żadnej podstawy do istnienia, chyba że jedynie wciela naturalne prawa jednostki i jest przez nie ograniczony. Lecz idea, że każdy człowiek ma prawo decydować o cudzych cnotach i występkach – czyli o tym, co uszczęśliwi jego sąsiada, a co nie – i karać go za wszystko, co nie prowadzi do jego szczęścia jest pomysłem, na który nikt nie miał dość czelności lub szaleństwa, by go wprowadzić. Tylko ci, którzy uważają, że rząd ma większe prawa niż jednostki tworzące go, mogą utrzymywać, że ma on jakiekolwiek uzasadnione prawo do karania za ludzkie występki.
Sprawdziłoby się to w przypadku papieża bądź króla – który utrzymuje, że otrzymał swą władzę bezpośrednio z Niebios, by rządzić swoimi ludzkimi pobratymcami – by rościć sobie prawo do karania ludzi za ich występki jako namiestnik Boga, ale czystym i totalnym absurdem jest, aby rząd utrzymywał, że posiada takie prawo zapewnione mu całkowicie jedynie przez rządzonych – gdyż każdy wie, że rządzeni nigdy by mu takich praw nie przyznali. Byłoby to dla nich absurdalne, gdyż oddaliby swoje własne prawo do dążenia do szczęścia, a oddanie prawa osądzania, co prowadzi do szczęścia, jest pozbawianiem się wszelkiego prawa do pogoni za własnym szczęściem.

XIII.

Widzimy teraz, jak prostą, łatwą i rozsądną sprawą jest to, że rolą rządu jest karanie przestępstw – w porównaniu z karaniem występków. Jest tylko kilka przestępstw i są one łatwo odróżnialne od innych czynów, a ludzkość generalnie zgadza się co do tego, które czyny są przestępstwami. Zaś występków jest mnóstwo i dwie osoby nigdy, z wyjątkiem niewielu przypadków, nie zgodziły się, czym są występki. Co więcej, każdy chce, by jego osoba i własność były chronione przed agresją innych. Lecz nikt nie chce, aby jego osoba i własność były chronione przed jego własną agresją, gdyż sprzeczne z naturą ludzką jest, aby ktoś chciał sam siebie skrzywdzić. Chce tylko zwiększyć swoje szczęście i być sobie sędzią w rozstrzyganiu, co pomoże mu je zwiększyć, a co nie. Tego chce każdy i jako istota ludzka ma do tego prawo. I choć popełniamy wiele błędów – i koniecznie musimy je popełniać z powodu niedoskonałości naszej wiedzy – nie są one żadnym argumentem przeciwko temu prawu, gdyż wszystkie one prowadzą nas do potrzebnej nam wiedzy i tylko poprzez nie możemy ją zdobyć.

Główne powody karania przestępstw są więc nie tylko kompletnie różne, lecz dokładnie przeciwne od głównych powodów karania występków.

Cel, jaki przyświeca karaniu przestępstw to zabezpieczenie, by każdy miał największą wolność, jaką może mieć – zachowując równe prawa z innymi – by dążyć do swojego szczęścia, podążając za własnym osądem i używając swej własności. Z drugiej strony, celem przyświecającym karaniu występków jest obedrzeć każdego człowieka z naturalnego prawa do dążenia do szczęścia według własnego osądu i z użyciem swej własności.

Te dwie sprawy są więc kompletnie przeciwstawne. Są tak przeciwstawne jak światło i ciemność, albo prawda i fałsz, albo wolność i niewola. Są zupełnie niekompatybilne i niemożliwością oraz absurdem jest mniemać, że obie mogą być rozwiązywane przez ten sam rząd. To jak przypuszczać, że celem rządu będzie popełnianie przestępstw i zapobieganie przestępstwom; niszczenie indywidualnej wolności i ochrona indywidualnej wolności.

 

XIV.

Wreszcie, w temacie indywidualnej wolności: każdy sam musi koniecznie ocenić i określić, co prowadzi i jest potrzebne do jego własnego dobrobytu, a co jest niszczycielskie – ponieważ, jeżeli nie zrobi tego sam, nikt nie uczyni tego za niego. I nikt nawet nie spróbuje tego dokonać, z wyjątkiem kilku przypadków. Papieże, księża i królowie spróbują zrobić to za niego w konkretnych przypadkach i jeżeli pozwoli im się na to. Lecz zrobią to tylko w takim stopniu, w jakim będą mogli wykorzystać to dla swoich własnych występków i przestępstw. Zrobią to tylko w takim stopniu, w jakim będą mogli uczynić człowieka ich błaznem i niewolnikiem. Rodzice, kierując się bez wątpienia lepszymi motywami niż pozostali, często próbują dokonać tego samego. Lecz dopóki stosują przymus albo nie pozwalają dziecku na rzeczy nie będące dlań prawdziwie niebezpiecznymi, czynią mu raczej krzywdę niż dobro. Prawem natury jest, że człowiek musi sam posiąść wiedzę i wdrożyć ją w swoje jestestwo. Nikt inny, nawet rodzice, nie wyjaśni mu natury ognia w taki sposób, że w pełni ją zrozumie. Sam musi z nim eksperymentować i poparzyć się, zanim zrozumie jego naturę.

Natura wie po tysiąckroć lepiej niż jakikolwiek rodzic do czego stworzyła każdą jednostkę, jakiej wiedzy ona potrzebuje i w jaki sposób musi ją posiąść. Wie, że jej sposoby przekazywania wiedzy są nie tylko najlepsze, lecz również jedyne skuteczne.

Próby rodziców, by uczynić ich dzieci szlachetnymi w gruncie rzeczy nie różnią się od usiłowania trzymania dziecka w niewiedzy o występkach. Nie różnią się wiele od próby nauczenia dziecka, by znało i preferowało prawdę poprzez trzymanie go w niewiedzy o fałszu. Nie różnią się wiele od próby nauczenia dziecka dążenia do zdrowia i doceniania go poprzez trzymanie go w niewiedzy o chorobach i o wszystkim, co choroby może spowodować. Nie różnią się wiele od próby nauczenia dziecka umiłowania światła poprzez trzymanie go w niewiedzy o ciemności. W skrócie, nie różnią się wiele niż próby uczynienia ich dzieci szczęśliwymi poprzez trzymanie ich w niewiedzy na temat wszystkiego, co czyni je nieszczęśliwymi.

Rodzice mogą naprawdę wspomóc swoje dzieci w ich dążeniu do szczęścia zwyczajnie dzieląc się wnioskami ze swojego rozumowania i doświadczenia – jest to bardzo dobre oraz jest to właściwym, naturalnym obowiązkiem. Ale stosowanie przymusu w sprawach, w których dzieci są rozsądnie zdolne, by samodzielnie wydać osąd, jest tylko próbą utrzymania ich w nieświadomości. I jest to taka sama tyrania i pogwałcenie prawa dziecka, by samodzielnie zdobywało wiedzę taką, jakiej pragnie, jak stosowanie tego przymusu wobec osób dorosłych. Taki przymus stosowany wobec dzieci stanowi odmówienie im prawa do rozwoju talentów, którymi obdarzyła ich Natura, i stania się tym, czym Natura je stworzyła. Jest to zabronienie im bycia sobą i korzystania z własnych umiejętności. Jest odmową najważniejszej możliwej wiedzy – mianowicie, że Natura, wielki nauczyciel, jest gotowa, by ich wzbogacić.

Efektem takiego przymusu nie jest uczynienie dzieci mądrymi i szlachetnymi, lecz ignoranckimi, czyli słabymi i niegodziwymi; przekazanie im, wiek za wiekiem, ignorancji, zabobonności, występków i przestępstw swych rodziców. Potwierdza to każda karta historii.

Ci, którzy uważają przeciwnie, są tymi, których fałszywe i niegodziwe teologie, albo ich własne niegodziwe pryncypia wskazały, że rodzaj ludzki jest naturalnie przeznaczony do czynienia zła, a nie dobra, do fałszu, nie prawdy, że ludzkość z natury nie zwraca się ku światłu, że kochają ciemność ponad światło i znajdują szczęście jedynie w rzeczach, które przywodzą ich do marności.

XV.

Jednak ci, którzy uważają, że rząd powinien używać swej władzy, by zapobiegać występkom, powiedzieliby lub mają w zwyczaju mówić: „Uznajemy prawo jednostki do dążenia do szczęścia na swój sposób, i w związku z tym do popełniania występków jeśli tylko chce; uważamy jedynie, że rząd powinien zabronić sprzedawania jednostce tych rzeczy, którymi realizuje swoje występki.”

Odpowiedzią na to jest, że sprzedaż każdego dobra – niezależnie, do czego zostanie użyte – nie stanowi winy samej w sobie. Jakość czynu sprzedaży zależy całkowicie od zastosowania, dla którego dane dobro zostało sprzedane. Jeżeli zastosowanie jest niegodziwe, wtedy sprzedaż jest niegodziwa. Jeśli zastosowanie jest przestępstwem, wtedy sprzedaż jest przestępstwem. Sprzedający jest co najwyżej współwinny tego, do czego użyto danej rzeczy, niezależnie, czy jest to coś szlachetnego, niegodziwego czy przestępczego. Gdy zastosowanie jest przestępcze, sprzedający jest współwinny przestępstwa i właściwie ukarany. Jeśli jednak zastosowanie służy występkom, sprzedający jest jedynie współwinny występkowi i nie podlega karze.

XVI.

Ktoś jednak zapyta: „Czy żadna część rządu nie ma prawa przeszkodzić tym, którzy chylą się ku samozniszczeniu?”

Odpowiedzią jest, że rząd nie ma żadnych praw w tej materii dopóty, dopóki tak zwani niegodziwi pozostają zdrowi psychicznie, compos mentis, zdolni zachować roztropne myślenie i samokontrolę; ponieważ tak długo, jak pozostają zdrowi na umyśle należy im pozwolić osądzić i zdecydować, czy tak zwane występki są dla nich naprawdę występkami, czy naprawdę prowadzą ich ku zniszczeniu i czy w ostatecznym rozrachunku doprowadzą ich do niego, czy nie. Gdy staną się niepoczytalni, non compos mentis, niezdolni do roztropnego myślenia i samokontroli, ich przyjaciele, sąsiedzi lub rząd muszą zaopiekować się nimi i chronić od krzywdy oraz od wszelkich ludzi, którzy skrzywdziliby ich w ten sam sposób, w jaki doznaliby szkody przez swą niepoczytalność z każdego innego powodu niż ich domniemane występki.

Jednak ocena sąsiadów, że ktoś kroczy ścieżką ku samozniszczeniu poprzez swoje występki, nie jest równoznaczna z tym, że jest on szalony, non compos mentis – niezdolny do roztropnego myślenia i samokontroli – w prawnym tego słowa znaczeniu. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety mogą być uzależnieni od bardzo poważnych występków – takich jak łakomstwo, pijaństwo, prostytucja, hazard, walki za pieniądze, żucie tytoniu, palenie go czy zażywanie tabaki, zażywanie opium, noszenie gorsetów, nieróbstwo, marnowanie własności, chciwość, hipokryzja itp. itd. – i jednocześnie być zdrowymi na umyśle, compos mentis, zdolnymi do roztropnego myślenia i samokontroli – w prawnym znaczeniu. Dopóki ludzie pozostają zdrowi psychicznie, muszą mieć prawo do kontroli samego siebie i swojej własności, i samemu osądzać, dokąd ich przywiodą ich własne występki. Obserwatorzy, w każdej indywidualnej sprawie, mogą mieć co najwyżej nadzieję, że osoba niegodziwa dostrzeże koniec, do którego zmierza i zawróci z tej drogi. Lecz musi mieć prawo, by wybrać dążenie do tego, co inni nazwą zniszczeniem. I gdy przyjdzie moment na rozważenie jego życia, można najwyżej powiedzieć, że popełnił wielki błąd w swoim dążeniu do szczęścia, a inni postąpią słusznie, jeżeli jego los potraktują jako ostrzeżenie. I być może jego los pośmiertny, co jest kwestią teologiczną i żadne prawo ziemskie nie ma tu zastosowania, tak jak przy innych kwestiach teologicznych, wpłynie na życie innych w przyszłości.

Jak jednak sprawdzić poczytalność lub niepoczytalność człowieka niegodziwego? Na podstawie tych samych dowodów jak poczytalność lub niepoczytalność tych nazywanych szlachetnymi – i w żaden inny. To znaczy, na podstawie tych samych dowodów, na których podstawie sądy orzekają, czy człowiek powinien trafić do ośrodka dla obłąkanych, czy jednak jest w stanie wyrazić wolę lub dysponować własnością w inny sposób. Każda wątpliwość musi przeważać na rzecz jego poczytalności, a nie niepoczytalności – we wszystkich sprawach.

Gdy człowiek naprawdę staje się niepoczytalny, non compos mentis, niezdolny do roztropnego myślenia i samokontroli, wtedy przestępstwem ze strony innych ludzi jest sprzedawanie mu środków służących do wyrządzania sobie krzywdy. [1.] Nie ma przestępstw łatwiejszych do osądzenia, w których sędziowie byliby bardziej skłonni do wydania wyroku skazującego niż te, w których poczytalna osoba sprzedaje albo daje osobie niepoczytalnej przedmioty, którymi ten ostatni najprawdopodobniej uczyni sobie krzywdę.

XVII.

Ktoś jednak powie, że niektórzy ludzie poprzez swoje występki stają się zagrożeniem dla innych ludzi: że pijak, na przykład, jest bardziej awanturniczy i niebezpieczny dla swojej rodziny lub innych. I zapytają wtedy „Czy prawo nie powinno działać w tej sprawie?”

Odpowiedzią jest, że jeśli ktoś z powodu pijaństwa czy jakiegokolwiek innego staje się naprawdę niebezpieczny dla swojej rodziny czy innych ludzi nie tylko może być zgodnie z prawem ograniczony – na tyle, na ile wymaga tego bezpieczeństwo innych – ale wszyscy inny ludzie, a zwłaszcza ci, którzy wiedzą lub mają rozsądne przesłanki by wierzyć, że jest niebezpieczny, mogą być również ograniczeni w kwestii sprzedawania albo dawania mu wszystkiego, co według ich podejrzeń może czynić go niebezpiecznym.

Jednak fakt, że dany człowiek staje się awanturniczy i niebezpieczny po wypiciu napojów alkoholowych i przestępstwem jest sprzedawanie mu ich, nie oznacza, że przestępstwem jest sprzedawanie alkoholu tysiącom innych ludzi, którzy nie stają się awanturniczy ani niebezpieczni po wypiciu. Zanim skaże się kogoś za sprzedaż alkoholu niebezpiecznemu człowiekowi, należy wykazać, że ten konkretny człowiek, któremu sprzedano alkohol, jest niebezpieczny – a także, że sprzedawca wiedział o tym, lub miał racjonalne przesłanki, że stanie się niebezpieczny po wypiciu.

Zatem we wszystkich sprawach należy domniemać niewinności sprzedaży, a ciężar udowodnienia przestępstwa w każdej ze spraw spoczywa po stronie rządu. I w każdym przypadku przestępstwo należy udowodnić niezależnie od wszystkich innych.

Gdy podporządkujesz się tym zasadom, nie ma żadnej trudności w skazaniu i ukaraniu człowieka za sprzedaż albo podarowanie drugiemu człowiekowi rzeczy, przez które staje się niebezpieczny dla innych.

XVIII.

Ktoś jednak powie, że występki są uciążliwe (publicznie lub prywatnie), a uciążliwości mogą być ograniczane i karane.

To prawda, że wszystko, co jest faktycznie i zgodnie z prawem uciążliwe (publicznie jak i prywatnie) może być ograniczane i karane. Ale nie jest prawdą, że zwyczajne występki innych ludzi mogą być uciążliwe dla innego człowieka czy też dla społeczeństwa w znaczeniu prawnym.

Żaden uczynek człowieka nie może być uciążliwy dla drugiego, o ile w jakiś sposób nie blokuje albo nie ingeruje w bezpieczne i spokojne użytkowanie lub czerpanie radości z tego, co drugi człowiek prawowicie posiada.

Cokolwiek blokuje publiczną szosę, jest uciążliwością i może być ograniczone i karane. Ale hotel, sklep monopolowy czy tak zwana speluna blokują publiczną szosę nie bardziej niż pasmanteria, jubiler czy sklep mięsny.

Cokolwiek zatruwa powietrze lub czyni je niebezpiecznym czy niezdrowym, jest uciążliwe. Ale ani hotel, ani sklep monopolowy, ani speluna nie zatruwają powietrza i nie czynią go niebezpiecznym czy niezdrowym dla postronnych.

Cokolwiek blokuje światło, do którego ktoś inny ma tytuł prawny, jest uciążliwe. Lecz hotel, sklep monopolowy czy speluna nie blokują światła mniej niż kościół, szkoła czy budynek mieszkalny. W tym względzie nie są one gorszą przeszkodą niż te ostatnie.

Niektórzy mają w zwyczaju mówić, że sklep monopolowy jest niebezpieczny tak samo, jak proch strzelniczy. Ale między tymi dwiema rzeczami nie ma absolutnie porównania. Proch może eksplodować przypadkiem, zwłaszcza przez często wybuchające w miastach pożary. Dlatego dla ludzi i własności niebezpieczne jest znajdowanie się w pobliżu niego. Alkohole jednak nie wybuchają w taki sposób, dlatego nie są niebezpiecznie uciążliwe w takim znaczeniu, jak proch strzelniczy w miastach.

Ktoś jednak powie, że miejsca spożywania alkoholu są częstokroć wypełnione ludźmi gwarnymi i hałaśliwymi, którzy zakłócają spokój w okolicy i sen oraz odpoczynek mieszkańców.

Czasem jest to prawda, ale nie tak często. Jednakże za każdym razem, w każdym przypadku, uciążliwość ta może być zwalczona poprzez ukaranie właściciela i jego klientów lub – gdy istnieje taka potrzeba – zamknięcie lokalu. Grupa hałaśliwych pijaków nie jest jednak uciążliwa w inny sposób niż jakiekolwiek inne hałaśliwe zgromadzenie. Wesoły lub zabawny pijaczyna zakłóca ciszę w sąsiedztwie ni mniej, ni więcej niż krzyczący fanatyk religijny. Gromada hałaśliwych pijaków jest ni mniej, ni więcej uciążliwa niż grupa krzyczących fanatyków religijnych. Obie są uciążliwe, gdy przeszkadzają w wypoczynku, śnie, lub ciszy sąsiadów. Nawet pies, któremu kazano szczekać, by zakłócał sen czy ciszę w sąsiedztwie, jest uciążliwy.

XIX.

Mówi się jednak, że skłonienie innej osoby do występku jest przestępstwem.

Jest to niedorzeczne. Jeżeli jakiś czyn jest po prostu występkiem to człowiek, który nakłania innego człowieka do popełnienia go, bierze z nim współudział w tym występku. Na pewno nie popełnia żadnego przestępstwa, gdyż współsprawca nie może popełnić większej szkody niż prowodyr.

Od każdej osoby zdrowej na umyśle, compos mentis, zdolnej do roztropnego myślenia i samokontroli, oczekuje się, że posiada zdolności umysłowe potrzebne do ocenienia wszystkich argumentów za i przeciw, które mogą być jej przedstawione, by przekonać ją do jakiegokolwiek czynu – o ile nie przedstawiono jej kłamstw, aby ją oszukać. I jeżeli została ona przekonana bądź skłoniona do tego czynu, jest to jej własny czyn. Nawet, jeśli ten czyn okaże się szkodliwy dla niej, nie może narzekać, że perswazja czy argumenty, którym przyznała rację, były przestępstwem przeciwko niej.

Jednak gdy stosuje się kłamstwo, sprawa ma się oczywiście inaczej. Na przykład, jeżeli zaoferuję człowiekowi truciznę zapewniając go, że to bezpieczny i zdrowy napój – a on, dając wiarę mym zapewnieniom, połknie ją, wtedy popełniam przestępstwo.

Volenti non fit injuria jest maksymą prawa. Chcącemu nie dzieje się krzywda. Nie ma w tym nic złego. Każda osoba, która jest zdrowa na umyśle, compos mentis, i zdolna do roztropnego myślenia w ocenianiu prawdziwości lub fałszywości poglądów lub argumentów, którym przyznaje rację, jest „chcącym” z punktu widzenia prawa – i, jeżeli nie został celowo oszukany przez osoby trzecie, bierze na siebie pełną odpowiedzialność za swe czyny.

Zasada, że chcącemu nie dzieje się krzywda, nie ma żadnych ograniczeń z wyjątkiem oszustw czy ludzi niezdolnych do rozsądnego osądzenia danej sprawy. Jeżeli osoba zdolna do roztropnego myślenia i niewprowadzona w błąd poprzez oszustwo zaczyna ulegać najgorszym występkom i poprzez to sprowadza na siebie ogromne moralne, fizyczne czy pieniężne cierpienia lub straty, nie może twierdzić, że została w rozumieniu prawa skrzywdzona. Dla zilustrowania tej zasady posłużymy się przykładem gwałtu. Stosunek cielesny z kobietą bez jej woli jest, obok morderstwa, największym przestępstwem, jakie można wobec niej popełnić. Lecz stosunek cielesny za jej przyzwoleniem nie jest przestępstwem, a co najwyżej występkiem. I zazwyczaj utrzymuje się, że dziewczynka od dziesiątego roku życia dysponuje taką rozumną roztropnością, że jej przyzwolenie, nawet jeśli uzyskane wynagrodzeniem lub obietnicą wynagrodzenia, jest wystarczające, by zmienić akt, który inaczej byłby przestępstwem, w zwykły występek. [2]

To samo widzimy w przypadku walczących za pieniądze. Dotknięcie innego człowieka wbrew jego woli, niezależnie od tego jak małe są faktycznie wyrządzone szkody, jest przestępstwem. Lecz jeśli dwoje ludzi zgodzi się stanąć naprzeciw siebie i zbić sobie twarze na kwaśne jabłka, nie będzie to przestępstwem, a jedynie występkiem.

Nawet pojedynki nie były zasadniczo uznawane za przestępstwa, gdyż każdy człowiek jest właścicielem swego życia i strony zgadzały się, że mogą je sobie nawzajem odebrać z użyciem umówionej broni i z poszanowaniem konkretnych zasad, na które obie przystały.

I taki jest właściwy ogląd spraw, dopóki nie powie się (i nie można chyba tak powiedzieć), że „gniew jest szaleństwem”, które pozbawia człowieka rozumu tak bardzo, że czyni go niezdolnym do roztropnego myślenia.

Hazard jest kolejnym przykładem zasady, że chcącemu nie dzieje się krzywda. Jeżeli zabiorę nawet centa z cudzej własności, jest to przestępstwo. Lecz jeśli dwóch ludzi, którzy są compos mentis, zdolni do rozsądnego rozumowania, by ocenić naturę i prawdopodobne skutki ich czynu, siada razem i stawia pieniądze jednego przeciwko pieniądzom drugiego na rzut kośćmi i jeden z nich przegrywa swój cały majątek (niezależnie, jak wielki), nie jest to przestępstwo, lecz jedynie występek.

Nie jest nawet przestępstwem pomóc komuś w samobójstwie, jeżeli jest on w pełni rozumu.

Jednak powszechną opinią jest, że samobójstwo samo w sobie jest niezbitym dowodem na niepoczytalność. Jednak, jakkolwiek może być to zazwyczaj silny dowód na niepoczytalność, nie jest on rozstrzygającym dowodem we wszystkich przypadkach. Wielu ludzi, niezaprzeczalnie poczytalnych, popełniło samobójstwo, by uniknąć ostracyzmu społeczeństwa za swoje zbrodnie albo innej wielkiej tragedii. Samobójstwo w tych przypadkach może i nie było szczególnie mądre, lecz nie jest żadnym dowodem na brak roztropnego myślenia. [3] I będący w pełni zdolnymi do roztropnego rozumowania inni ludzie, pomagając w tym, czy to poprzez dostarczenie narzędzia czy w jakikolwiek inny sposób, nie popełnili przestępstwa. I jeżeli w tym przypadku pomoc w samobójstwie nie jest przestępstwem, to dlaczego miałaby nim być pomoc w jakimś przyjemnym czynie, który na dodatek spora część ludzkości uważa za pożyteczny.

XX.

Ktoś jednak powie, że spożywanie napojów alkoholowych jest wielkim źródłem przestępstw, że „to wypełnia nasze więzienia przestępcami”, i jest to wystarczający powód zakazania ich sprzedaży.

Ci, którzy tak mówią, jeśli mówią poważnie, mówią ślepo i głupio. Nie ulega wątpliwości, że mają na myśli, iż ogromny odsetek przestępstw popełnianych przez ludzi jest popełniany przez tych, których przestępcze żądze są w tym czasie rozbudzone przez spożycie alkoholu i w związku z tym za sprawą jego spożycia.

Takie rozumowanie jest całkowicie niedorzeczne.

Po pierwsze, wielkie przestępstwa popełniane na tym świecie spowodowane są chciwością i ambicjami.

Największymi ze zbrodni są wojny wywoływane przez rządy by plądrować, niewolić i niszczyć ludzkość.

Kolejne największe zbrodnie jakie są popełniane na świecie są również prowokowane przez chciwość i ambicje – i nie są popełniane pod wpływem emocji, lecz przez wyrachowanych ludzi, którzy zachowują zimną krew i nawet nie myślą o pójściu do więzienia za to, co robią. Są popełniane nie przez ludzi, którzy łamią prawo, lecz przez tych, którzy sami bądź poprzez różne mechanizmy tworzą prawo, przez ludzi uzurpujących sobie arbitralną władze i utrzymujący ją siłą – i których sposobem na uzurpowanie i utrzymywanie jej jest niesprawiedliwe i nieuczciwe prawodawstwo, by zapewnić sobie taką przewagę i monopole, jakie pozwolą im kontrolować i stosować przymus wobec pracy i własności innych ludzi, i przez to zubażać ich w imię swego dobrobytu i przepychu. [4] Te krzywdy i kradzieże popełniane przez nich w zgodzie z prawem – to znaczy, ich prawem – są niczym góry przy krecich kopcach w porównaniu ze wszystkimi innymi przestępstwami popełnianymi przez innych przestępców z pogwałceniem prawa.

Po trzecie, istnieje olbrzymia ilość przestępstw różnego rodzaju popełniana w transakcjach handlowych, których sprawcy poprzez swój spokój i wyrachowanie unikają konsekwencji prawnych. I tylko dzięki spokojnym i jasnym umysłom mogą tego dokonać. Ludzie pod wpływem odurzających napojów są w małym stopniu kompetentni i całkowicie nieodpowiedni do udanego praktykowania takich oszustw. Są najbardziej nieostrożnymi, najmniej fortunnymi, najmniej sprawnymi i ostatnimi, których należy się obawiać ze wszystkich przestępców, z którymi prawo musi się uporać.

Po czwarte, zawodowi włamywacze, rabusie, złodzieje, fałszerze i oszuści, którzy żerują na społeczeństwie, nie są wcale niebezpiecznymi pijakami. Ich zajęcie jest zbyt niebezpiecznej natury, aby dokładać ryzyko spowodowane takim postępowaniem.

Po piąte, przestępstwa popełniane pod wpływem napojów odurzających to przeważnie napady i pobicia, niezbyt liczne i przeważnie niezbyt ciężkie. Inne drobne przestępstwa, jak pomniejsze kradzieże czy wtargnięcia na cudzą posesję, są popełniane pod wpływem alkoholu przez ludzi bynajmniej inteligentnych i zasadniczo niebędących przestępcami. Ludzi, którzy popełniają takie przestępstwa jest niewielu. Nie można powiedzieć, że „zapełniają więzienia”; a jeśli zapełniają to należy nam gratulować, że potrzebujemy tak niewielu i tak małych więzień.

Na przykład stan Massachusetts ma półtora miliona mieszkańców. Jak wielu z nich siedzi w więzieniach za przestępstwa – nie za występek intoksykacji, ale za przestępstwa – popełniane przeciwko ludziom lub własności pod wpływem mocnych napitków? Wątpię, aby znalazł się jeden na dziesięć tysięcy, czyli stu pięćdziesięciu całkowicie, a przestępstwa, za które są osadzeni są przeważnie bardzo małe.

I wydaje mi się, że zasadniczo powinno się raczej litować nad tą garstką ludzi niż ich karać, gdyż to bieda i nędza, bardziej niż zamiłowanie do alkoholu czy przestępstwa, doprowadziły ich do picia, a przez to do popełnienia przestępstw pod wpływem alkoholu.

Ten znaczący zarzut, że picie „zapełnia nasze więzienia przestępcami” jest stawiany, jak mniemam, tylko przez tych, których nie stać na nic lepszego niż nazwanie pijaka bandytą; i którzy nie mają żadnych innych podstaw dla swych zarzutów niż wstydliwy fakt, że jesteśmy tak bestialskimi i nieczułymi ludźmi, że potępiamy i karzemy takich nieszczęśliwych ludzi, jakimi są pijacy, tak, jakby byli przestępcami.

Prawodawcy, którzy zezwalają na to i sędziowie, którzy dopuszczają się takiego okrucieństwa sami są z natury rzeczy przestępcami, o ile ich bezmyślność nie jest tak wielka – a prawdopodobnie nie jest – by ich usprawiedliwiała. I więcej racji w świetle naszego wywodu przemawia za ukaraniem właśnie ich jako przestępców.

Sędzia policyjny w Bostonie powiedział mi, że miał w zwyczaju skazywać pijaków (wysyłając ich do więzienia na trzydzieści dni – myślę, że to był wzorcowy wyrok) w tempie jednego na trzy minuty! Czasem nawet szybciej. Zatem skazując ich jak przestępców i wysyłając do więzienia bez litości i bez zbadania okoliczności za niemoc, przez którą zasługują raczej na współczucie i opiekę, nie zaś na karę. Prawdziwymi bandytami nie byli w tych przypadkach ci, którzy poszli do więzienia, ale sędzia i ludzie stojący za nim, którzy posłali ich do więzienia.

Zalecam tym, którzy są tak zaniepokojeni, aby więzienia Massachusetts nie zapełniały się przestępcami, aby zaprzęgli przynajmniej część swojej filantropii do przeciwdziałania zapełnianiu więzień przez ludzi, którzy przestępcami nie są. Nie przypominam sobie, abym słyszał, by ich współczucie było aktywnie uskuteczniane w tym kierunku. Z drugiej strony żywią taką chęć do karania przestępców, że nie dbają o zbadanie, czy dany kandydat do ukarania jest naprawdę przestępcą. Takie zamiłowanie, mogę ich zapewnić, jest znacznie bardziej niebezpiecznie, i znacznie mniej zasługujące na współczucie, zarówno moralnie i prawnie, niż zamiłowanie do mocnych trunków.
Z charakterem tych bezlitosnych ludzi bardziej współgra wysłać nieszczęśnika do więzienia za pijaństwo i przez to zmiażdżyć go, upokorzyć i zniechęcić, niż wyciągnąć go z biedy i nędzy, które doprowadziły go do stania się pijakiem.

Tylko ci ludzie, którzy mają małe zdolności bądź predyspozycje do oświecania, zachęcania i pomocy ludzkości posiadają to brutalne umiłowanie rządzenia, rozkazywania i karania. Gdyby zamiast podtrzymywania, przyzwalania i sankcjonowania wszelkich praw, przez które słaby człowiek jest najpierw ograbiany, uciskany i zniechęcany, a potem karany jak przestępca, skierowaliby oni swoją uwagę na powinność obrony ich praw, poprawę ich sytuacji i przez to wzmocnienie ich, umożliwienie stanięcia na nogi i oparcia się otaczającym ich pokusom mieliby, jak mniemam, mniejszą potrzebę mówienia o przepisach i więzieniach dla sprzedawców rumu jak i dla pijących rum, a nawet dla innych rodzajów zwyczajnych przestępców. W skrócie, gdyby ci, którzy tak spieszą się do zwalczania przestępstw, zaniechaliby na moment wołania rządu o pomoc w zwalczaniu przestępstw jednostek i zawołaliby o pomoc ludzi w zwalczaniu przestępstw rządu, ukazaliby swoją serdeczność i rozsądek w znacznie lepszym świetle niż obecnie. Gdy wszystkie prawa będą tak sprawiedliwe i słuszne, że możliwym stanie się dla wszystkich mężczyzn i kobiet żyć uczciwie, godziwie i czuć się wygodnie i szczęśliwie, będzie mniej okazji niż obecnie do oskarżania ich o życie nieuczciwe i niegodziwe.

XXI.

Ktoś jednak powie, że spożycie napojów alkoholowych prowadzi do biedy i przez to czyni ludzi ubogimi, obciążeniem dla podatników – i jest to wystarczający powód do zakazania jego sprzedaży.

Istnieje wiele odpowiedzi na ten zarzut:

  1. Jedną z nich jest, że jeśli twierdzenie, że spożycie alkoholu prowadzi do biedy i ubóstwa jest wystarczające do zakazania sprzedaży, jest ono również wystarczające do zakazania spożycia; gdyż to użycie, a nie sprzedaż, prowadzą do biedy. Sprzedający jest najwyżej zaledwie współwinnym wobec pijącego. A zasadą prawa jak i rozumu jest, że jeżeli główny czyn nie jest karalny, współudział również nie jest.
  2. Drugą odpowiedzią jest, że jeśli rząd ma prawo i jest zobowiązany do zakazania każdego niebędącego przestępstwem czynu gdy zaledwie przypuszcza się, że prowadzi on do ubóstwa, rząd miałby nie tylko prawo, ale i obowiązek do wglądu w prywatne sprawy każdego człowieka i w indywidualne wydatki każdej osoby by określić, które z nich prowadzą do ubóstwa, a które nie, a następnie zakazać wszelkich czynów pierwszego rodzaju i karać za nie. Człowiek nie miałby prawa wydać ani centa swojej własności zgodnie ze swoją przyjemnością i osądem, dopóki legislatura nie uznałaby, że taki wydatek nie prowadzi do ubóstwa.
  3. Trzecią odpowiedzią na ten argument jest, że jeżeli człowiek sam siebie doprowadza do biedy a nawet do żebractwa – czy to przez swe cnoty czy to przez występki – rząd nie jest pod żadnym względem zobligowany, by zająć się nim, dopóki tego nie zechce. Może pozwolić mu umrzeć na ulicy, albo korzystać z prywatnej dobroczynności, jeżeli zechce. Rząd może wyrazić swoją wolną wolę i rozsądek w tej sprawie, gdyż jest poza wszelką prawną odpowiedzialnością w takiej sytuacji. Pomoc ubogim nie jest koniecznym obowiązkiem żadnej części rządu. Rząd – to znaczy, zasadny rząd – jest dobrowolnym zrzeszeniem jednostek, które jednoczą się w takich i tylko takich celach, jakie im odpowiadają. Jeżeli pomoc ubogim – czy to szlachetnym, czy niegodziwym – nie jest jego celem, wtedy rząd jako taki nie jest bardziej zobowiązany do pomocy im niż bank czy kompania kolejowa.Jakiekolwiek roszczenia moralne wobec dobroczynności swoich współbraci posiada człowiek ubogi (szlachetny czy niegodziwy), nie posiada on żadnych prawnych roszczeń wobec nich. Musi polegać całkowicie na ich dobroczynności, jeśli ją okażą. Nie może wymagać, jako prawnej gwarancji, że inni nakarmią go czy ubiorą. Nie może mieć też żadnych innych moralnych i prawnych roszczeń wobec rządu – który jest tylko zrzeszeniem jednostek – niż ma wobec tych samych jednostek lub innych jako osób prywatnych.Jako że człowiek ubogi (szlachetny czy niegodziwy) nie ma żadnych innych moralnych czy prawnych roszczeń w sprawie jedzenia czy odzienia wobec rządu, niż wobec osób prywatnych, tak rząd nie ma żadnych praw większych niż osoba prywatna do kontroli czy zakazywania wydatków i czynności jednostki z tego powodu, że prowadzą ją do ubóstwa.Nie ulega wątpliwości, że Pan A jako jednostka nie ma żadnego prawa, by zakazać jakichś czynności czy wydatków Panu Z z obawy, że takie działania czy wydatki sprowadzą go (Z) do ubóstwa oraz, że Z może w związku z tym, w nieokreślonej przyszłości, przyjść do niego (do A) i prosić o pomoc w udręce. Jeśli A nie ma prawa zakazywania żadnych czynów i wydatków Z jako jednostka, wtedy rząd, będący zaledwie zrzeszeniem jednostek, nie ma również takiego prawa.

    Z pewnością żaden człowiek, który jest compos mentis, nie ma prawa do utrzymania i dysponowania swoją własnością za sprawą jakiegoś niedorzecznego tytułu, który uprawniałby któregokolwiek z jego sąsiadów albo wszystkich naraz – niezależnie od tego, czy nazwaliby się rządem, czy nie – do ingerencji i zabraniania mu wszystkich wydatków poza tymi, które ich zdaniem nie prowadzą do ubóstwa i jednoczenie nie obciążyłby ich ryzykiem, że przyjdzie on do nich jako petent po ich dobroczynność.

    Jeżeli człowiek, który jest compos mentis, stanie się ubogi przez swoje cnoty czy występki, żaden człowiek, ani żadna zbiorowość ludzka nie może mieć żadnego żadnego prawa ingerować w jego życie na podstawie tego, że ich współczucie może czasem być zgodne z jego dobrem – gdyż, jeśli może być zgodne, mają całkowitą swobodę praktykować swoje przyjemności i rozumowanie tak, by spełniały jego oczekiwania.

Prawo do odmowy pomocy biednym – czy są oni szlachetni czy niegodziwi – jest tym, z którego rząd zawsze korzysta. Żaden rząd nie udziela większej pomocy biednym niż chce. W wyniku tego biedni muszą w dużej mierze polegać na prywatnej dobroczynności. W rzeczywistości często skazani są na choroby a nawet śmierć, ponieważ ani publiczna ani prywatna dobroczynność nie przychodzi im z pomocą. Jakże absurdalnym w świetle tych faktów jest twierdzenie, że rząd ma prawo kontrolować, w jaki sposób człowiek korzysta ze swej własności z obawy, że może stać się biedny i przyjdzie prosić o pomoc.

 

  1. Czwartą odpowiedzią na ten argument jest, że wielkim i jedynym bodźcem, za sprawą którego jednostka musi pracować i tworzyć dobrobyt jest to, że może tym dobrobytem dysponować zgodnie ze swoją przyjemnością i rozumowaniem i dla zwiększenia szczęścia swojego i tych, których kocha [5].Często jednak człowiek przez swoje niedoświadczenie czy chęć osądzania wydaje część owoców swej pracy nierozsądnie, więc nie zwiększając swego dobrobytu, jednak dzięki temu zdobywa mądrość w tej i innych sprawach poprzez doświadczanie – dzięki swym porażkom i dzięki swym sukcesom. Jest to jedyna droga, aby posiadł mądrość. Gdy zda sobie sprawę, że dokonał niemądrego wydatku uczy się, by nie powtórzyć błędu. I musi mieć możliwość dokonywania własnych prób i dokonywania ich ku własnemu zadowoleniu w tej i wszystkich innych sprawach, gdyż inaczej nie ma żadnej motywacji do pracy czy tworzenia dobrobytu w ogóle.

Każdy człowiek, który doprawdy jest człowiekiem, wolałby być dzikusem i być wolnym, tworząc i pozyskując tyle dóbr, ile może kontrolować i użytkować z dnia na dzień, niż być cywilizowanym człowiekiem znającym metody produkcji i bezterminowej akumulacji – i nie mieć pozwolenia na użycie lub zużycie ich chyba, że pod nadzorem, kierunkiem i pod dyktando zgrai wścibskich głupców na pełen etat i tyranów, którzy bez większej wiedzy niż on, a być może i bez połowy tej wiedzy zakładają, że mogą go kontrolować, gdyż nie ma on prawa ani zdolności, aby zdecydować za siebie samego, co chce zrobić z owocami swojej własnej pracy.

 

  1. Piątą odpowiedzią jest, że gdyby obowiązkiem rządu było pilnować wydatków jednej osoby (która jest compos mentis i nie jest przestępcą), by stwierdzić, co prowadzi do ubóstwa, a co ni,e i zabraniać mu czegoś lub karać go, wtedy za sprawą tej samej zasady rząd jest zobowiązany pilnować wydatków wszystkich innych ludzi i karać oraz zabraniać wszystkiego, co w jego mniemaniu prowadzi do ubóstwa.

Gdyby wprowadzić taką zasadę całościowo, wtedy cała ludzkość byłaby tak zajęta obserwowaniem swoich wydatków nawzajem, zeznawaniem przeciwko sobie, procesowaniem i karaniem za dążenie do ubóstwa, że nie mielibyśmy w ogóle czasu na wytwarzanie dóbr. Każdy zdolny do produktywnej pracy byłby albo w więzieniu, albo byłby sędzią, ławnikiem, świadkiem lub strażnikiem więziennym. Byłoby niemożliwe wybudowanie sądów zdolnych procesować albo więzień zdolnych pomieścić skazanych. Zaprzestanoby całej produktywnej pracy i głupcy, którzy mieli na celu zapobieżenie ubóstwu doprowadziliby sami siebie i wszystkich innych do biedy, uwięzienia i głodu.

 

  1. Jeżeli mówi się, że człowiek może być słusznie przymuszony przynajmniej do wsparcia swojej rodziny i w związku z tym powstrzymany od wszelkich innych wydatków, które, zdaniem rządu, mogą uniemożliwić mu wypełnienie tejże powinności, można udzielić na to kilku odpowiedzi. Lecz jedna jest wystarczająca, tj.: żaden człowiek, chyba że jest głupcem lub niewolnikiem, nie przyznałby się do żadnej rodziny, gdyby to przyznanie się miało być wymówką dla rządu do pozbawienia go czy to jego wolności osobistej, czy kontroli nad jego własnością.

Jeżeli pozwala się człowiekowi na jego naturalną wolność i kontrolę nad swoją własnością, zazwyczaj wtedy jego rodzina, niemal zawsze, jest nadrzędnym źródłem jego dumy i uczuć – wtedy nie tylko dobrowolnie, lecz z najwyższą przyjemnością zaprzęgnie tyle, ile może ze swojego umysłu i ciała nie tylko, by ledwie zapewnić im zwykłe potrzeby i wygody życia, lecz by nie szczędzić im wszelkich luksusów i bogactw, jakie jego praca może zapewnić.

Mąż nie zawiera żadnych moralnych czy prawnych zobowiązań wobec żony i dzieci niż te, które może konsekwentnie zrealizować za sprawą swej wolności osobistej, naturalnego prawa do władzy nad swą własnością i własnego rozumowania.

Jeżeli rząd może wtrącić się i powiedzieć mężczyźnie, który jest compos mentis, wypełnia swe powinności względem rodziny tak, jak je rozumie i zgodnie z jego osądem, nieważne jak niedoskonałym: „My (rząd) podejrzewamy, że nie zaprzęgasz całej swej pracy dla dobra swojej rodziny, podejrzewamy, że sposób wydawania twojej własności nie jest tak rozsądny, jak powinien być dla twojej rodziny – i w związku z tym my (rząd) obejmujemy ciebie i twoją własność specjalnym nadzorem i przykazujemy, co możesz, a czego nie możesz czynić ze swoją osobą i swoją własnością, a twoja rodzina od tej pory powinna udać się do nas (do rządu), a nie do ciebie po wsparcie” – jeżeli rząd może zrobić coś takiego, cała duma mężczyzny oraz ambicje i uczucia związane z jego rodziną zostaną zmiażdżone tak bardzo, jak tylko ludzka tyrania jest zdolna je zniszczyć. I albo nie będzie miał rodziny(do której otwarcie by się przyznał), albo zaryzykuje swoim majątkiem i życiem, by odrzucić tak upokarzającą, szaloną i niemożliwą do zniesienia tyranię. Każda kobieta, która chciałaby, aby jej mąż (będący compos mentis) podporządkował się takim obelgom i złu, w żadnej mierze nie zasługuje na jego uczucie – ani na nic innego, niż na pogardę i obrzydzenie. I w niedługim czasie powinien jej dać do zrozumienia, że jeżeli zdecyduje się w sprawie utrzymania jej i jej dzieci polegać na rządzie, a nie na nim, to musi liczyć tylko i wyłącznie na rząd.

 

XXII.

 

Kolejną i wszechmocną odpowiedzią na zarzut, że spożycie napojów alkoholowych prowadzi do biedy, jest z zasady mylenie przyczyny ze skutkiem. Zakłada się, że to właśnie picie alkoholu powoduje ubóstwo, zamiast wskazywać ubóstwo jako przyczynę picia.

 

Ubóstwo jest naturalnym rodzicem prawie całej bezmyślności, występków, przestępstw i nędzy, jaka jest na świecie [6]. Dlaczego jest tak, że duża część ludu pracującego Anglii pije i popełnia występki? Z pewnością nie dlatego, że z natury są gorsi niż pozostali ludzie, lecz dlatego, że ich skrajne ubóstwo trzyma ich w ignorancji i niewoli, niszczy ich odwagę i szacunek do siebie, wystawia ich na takie nieustające obelgi i urągania, tak nieprzerwaną i gorzką nędzę każdego rodzaju, że ostatecznie doprowadza ich do takiej rozpaczy, w której krótkie wytchnienie, jakie daje im na czas swojego trwania upojenie alkoholem czy inny występek, na jaki ich stać, staje się dla nich ukojeniem. Jest to główna przyczyna pijaństwa i innych występków, jakie panują wśród ludu pracującego Anglii.

 

Gdyby ci angielscy robotnicy, którzy teraz są pijani i niegodziwi, mieli takie same szanse i otoczenie, jakie mają bardziej szczęśliwe klasy, gdyby byli wychowani w komfortowych, szczęśliwych i szlachetnych domach zamiast w plugawych, biednych i niegodziwych, gdyby mieli szansę zdobywania wiedzy i własności, stania się inteligentnymi, zamożnymi, szczęśliwymi, niezależnymi i szanowanymi – i gdyby mogli zapewnić sobie wszystkie intelektualne, społeczne i domowe uciechy, jakie dzięki uczciwym i sprawiedliwym wynagrodzeniom w przemyśle mogliby sobie zapewnić – gdyby mogli mieć to wszystko zamiast być urodzonym do życia w beznadziejnym, niewynagrodzonym trudzie, z pewną perspektywą śmierci w zakładzie pracy, byliby tak samo wolni od swoich obecnych występków i przywar jak ci, którzy ich teraz wytykają.

 

Bezcelowe jest mówienie, że pijaństwo czy inne występki tylko wzmacniają ich nędzę; gdyż taka jest natura ludzka – albo słabość ludzkiej natury, jak kto woli: człowiek może wytrzymać tylko określoną ilość nędzy, zanim upadnie jego nadzieja i odwaga, i ulegnie niemal wszystkiemu, co może przynieść mu natychmiastową ulgę lub złagodzenie, nawet kosztem większej nędzy w przyszłości. Prawienie nauk o moralności lub powściągliwości tak nędznym ludziom, zamiast ulżyć im w cierpieniach albo poprawić ich warunki, tylko pogarsza ich nędzę.

 

Czy ci, którzy mają w zwyczaju przypisywać czyjąś biedę do jego występków, zamiast występki do biedy – jakby każda bieda osoba, albo wszyscy biedni wyjątkowo popełniali występki – powiedzą nam, czy cała bieda, która pojawiła się przez ostatnie półtora roku [7] i spadła tak nagle, jakby w jednej chwili, na przynajmniej dwadzieścia milionów ludzi w Stanach Zjednoczonych, była naturalną konsekwencją ich pijaństwa czy innych występków? Czy to ich pijaństwo, czy inne występki, sparaliżowały, jakby uderzeniem pioruna, cały przemysł, dzięki któremu żyli, a który kilka dni wcześniej działał i prosperował? Czy to ich występki zamieniły dorosłą część tych dwudziestu milionów w bezrobotnych, zmuszonych do zużytkowania ich skromnych zapasów, jeśli jakieś mieli, a potem do stania się żebrakami żebrzącymi o pracę, a gdy to zawiodło, żebrzącymi o jedzenie? Czy to ich występki, wszystkich w tym samym czasie i bez ostrzeżenia, sprowadziły do domów tak wielu z nich niedosyt, nędzę, choroby i śmierć? Z pewnością ni pijaństwo, ni żaden inny występek tych pracujących ludzi nie doprowadziły ich do tej ruiny i marności. Więc co, jeżeli nie powyższe?

 

Na ten problem należy odpowiedzieć, gdyż ciągle i cyklicznie ukazuje się przed nami i nie można go odłożyć na bok.

 

Rzeczywiście, ubóstwo wielkiej części ludzkości na całym świecie jest wielkim problemem. Ekstremalne i niemalże powszechne ubóstwo istnieje wszędzie na świecie i istniało przez wszystkie poprzednie pokolenia. Dowodzi to, że pochodzi ono z przyczyn, wobec których wspólna natura ludzi cierpiących ubóstwo nie była dotychczas dość silna, by je przezwyciężyć. Lecz ci cierpiący przynajmniej zaczynają dostrzegać te przyczyny i stają się na tyle stanowczy, by je usunąć, mimo kosztów, jakie mogą ponieść. A tych, którym wydaje się, że nie mają nic innego do roboty poza przypisywaniem biedy ubogich ich występkom i wygłaszanie kazań na temat ich występków, czeka przebudzenie, by zobaczyli, że te dni to już przeszłość. Wtedy pytaniem będzie nie: jakie są występki danego człowieka, lecz jakie są jego prawa.

 

Przypisy:

[1] Dać szaleńcowi nóż, inną broń czy rzecz, którą mógłby się zranić jest przestępstwem.

[2] Prawo stanu Massachusetts ustanawia wiek dziesięciu lat, kiedy dziecko płci żeńskiej może rozsądnie współżyć. To samo prawo stanowi jednocześnie, że żadna osoba, mężczyzna czy kobieta, niezależnie od wieku ani stopnia mądrości czy doświadczenia, nie ma wystarczająco dużo rozsądku, aby ufać jej w sprawie zakupu i wypicia szklanki alkoholu zgodnie z jej własnym osądem! Cóż za ilustracja mądrości legislacyjnej Massachusetts!

[3] Katon popełnił samobójstwo, by uniknąć dostania się w ręce Cezara. Kto kiedykolwiek uważał go za szaleńca? Brutus zrobił to samo. Colt popełnił samobójstwo na godzinę zanim miano go powiesić. Zrobił to, by uniknąć zhańbienia swojego nazwiska i rodziny poprzez rozgłoszenie, że został powieszony. Ten czyn, niezależnie czy mądry czy nie, był z pewnością czynem popełnionym z użyciem rozsądnego rozumowania. Czy ktoś uważa, że człowiek, który dostarczył mu niezbędnego wyposażenia był przestępcą?

[4] Zobrazowanie tego faktu można znaleźć w Anglii, której rząd przez tysiąc i więcej lat był niczym więcej jak bandą rabusiów, którzy spiskowali w celu monopolizacji ziemi i innych dóbr tak dalece, jak to możliwe. Ci spiskowcy, nazywani sami przez siebie królami, szlachtą, właścicielami ziemskimi, zagarnęli za pomocą siły i oszustw całą cywilną i wojskową władzę; i utrzymują się przy tej władzy tylko dzięki oszustwom i przymusowi oraz demoralizującemu użyciu swej własności, i używają swojej władzy wyłącznie do okradania i niewolenia wielkiej rzeszy ich rodaków oraz do łupienia i niewolenia innych ludzi. Świat był i jest to dziś pełen podobnych przykładów. Rząd naszego kraju nie różni się pod tym względem tak bardzo od innych rządów (jak sobie to niektórzy wyobrażają).

[5] Jest to jedyny bodziec, któremu jesteśmy wdzięczni za wszystkie dobra wyprodukowane przez pracę ludzką i zgromadzone dla dobra ludzkości.

[6] Z wyjątkiem tych wielkich przestępstw, które nieliczni, nazywający siebie rządem, popełniają na wielu poprzez zorganizowany i systemowy przymus i tyranię. I tylko niewiedza i bieda, oraz idąca za tym słabość wielu umożliwia sprzymierzonym i zorganizowanym nielicznym zdobycie i utrzymanie tak arbitralnej władzy nad nimi.

[7] To jest od 1 września 1873 do 1 marca 1875.

comments powered by Disqus

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress