Czy warto głosować?
Autor: Zbigniew Malec
Źródło grafiki: pl.wikipedia.org
„Jedyny sposób na życie w niewolnym świecie to stać się tak absolutnie wolnym, że już sam fakt istnienia jest aktem buntu” – Albert Camus
Wstęp
Jesteśmy świeżo po wyborach parlamentarnych i jednocześnie swego rodzaju maratonie wyborczym (wybory prezydenckie, do Parlamentu Europejskiego, samorządowe). Dla jednych wynik wyborów okazał się korzystny, a dla innych wręcz przeciwnie. Z pewnością budziły one wielkie emocje, zwłaszcza wśród zwolenników Janusza Korwin-Mikkego, którego partia otarła się o próg wyborczy, pozostając jednak ostatecznie poza Sejmem. Mając to wszystko już za sobą możemy spokojnie odetchnąć i zastanowić się przez chwilę, czy warto w ogóle brać udział w wyborach.
Demokracja
Demokracja – z greckiego /demos/ – lud, /krateo/ – rządzę, a więc władza ludu.
Ciągle i ciągle powtarza się nam, że demokracja to samo dobro, cud, miód i orzeszki. Ba! Demokratyczny znaczy dzisiaj tyle co dobry. Coś nie przystoi w demokratycznym społeczeństwie – największa obelga. Demokracja to słowo wytrych. Nie ma znaczenia co mówisz, ważne, że jest to demokratyczne. Sam demokrata to człowiek poważny, roztropny i tolerancyjny, a każdy, kto spełnia swój demokratyczny obowiązek przyczynia się do budowania demokratycznego państwa prawa. Każdy bez wyjątku! Demokracja to także pluralizm, mnogość punktów widzenia i możliwość wyboru. Demokracja, jak się okazuje, to także poszanowanie praw mniejszości i sprawiedliwość (często społeczna) dla każdego. W demokracji każdy jest wolny, bo każdy może decydować o swoim losie.
Tyle frazesów. Czym jednak tak naprawdę jest demokracja? Jest to system polityczny w którym władzę sprawuje większość. Jedno krótkie zdanie, a tyle kontrowersji. Rozbierzmy je więc na czynniki pierwsze i zastanówmy się co to znaczy „sprawować władzę”, kto to jest ta większość i jaka jest moralna wartość takiego akurat systemu.
Sprawowanie władzy
Niezależnie od systemu politycznego sprawowanie władzy oznacza decydowanie o tym, przeciwko komu i w jakich okolicznościach zostanie użyty państwowy aparat przymusu, a więc wojsko i policja (straż miejska itd.). Za każdym razem, kiedy demokratycznie wybrany Sejm uchwala nową ustawę, to tak naprawdę spisuje nowe warunki użycia przemocy wobec (najczęściej) pokojowo nastawionych obywateli. Zakaz sprzedaży drożdżówek w sklepikach szkolnych zdaje się być głupstwem, jednak należy zawsze pamiętać, że kto się do tego przepisu nie dostosuje ten ryzykuje spotkanie z policyjną pałką. Demokracja nie polega na tym, że „umawiamy” się na to, jak będą wyglądały nasze stosunki społeczne – raczej polega na tym, że zmawiamy się, że kto nie będzie postępował tak, jak nam się podoba, ten dostanie ostre lanie. Sprawowanie władzy nie jest tym samym, co koleżeński układ (mityczna umowa społeczna).
Jeżeli umawiam się ze znajomymi, że film, który obejrzymy w kinie wybieramy drogą głosowania, to nie ma tutaj krzty władzy, jest tylko koleżeńska umowa. Jeżeli jednak w drodze demokracji politycznej wybieramy jaki film powstanie z pieniędzy podatników, to jest to sytuacja zgoła odmienna. Udział w demokracji nie jest dobrowolny, a każdy, kto żyje w demokratycznym państwie ponosi koszty cudzych wyborów. Dostrzeżenie tego przymusu jest kluczowe, aby zrozumieć pozycję demokratycznych sceptyków. O ile zbesztamy dziecko nasyłające osiedlowego łobuza na swojego kolegę, który akurat nie chciał się z nim bawić, o tyle nie widzimy nic złego w nasłaniu policji na kogoś, kto chce przewozić ludzi (za stosowną opłatą) nie będąc członkiem taksówkowego kartelu. Różnicy zasadniczej tutaj nie ma, jedynie w drugim przypadku naszą przenikliwość i umiejętność dostrzegania istoty rzeczy przesłania proces demokratyczny i legislacyjny. Demokracja to forma sprawowania władzy, a więc dysponowania centralnym, monopolistycznym aparatem przymusu. Nic więcej i nic mniej.
Większość
W zrozumieniu demokracji kluczowe jest zrozumienie pojęcia większości. Pierwsze pytanie: kto to jest ta większość? Drugie pytanie: czy aby na pewno Ty, Obywatelu, do tej większości należysz?
Spójrzmy na wyniki wyborów parlamentarnych 2011 do Sejmu. Frekwencja wyniosła niemal 50%, a tworzące później rządzącą koalicję PO i PSL zdobyły łącznie około 48% oddanych głosów. Co to oznacza? Otóż, oznacza to tyle, że koalicja rządząca cieszyła się co najwyżej poparciem 24% uprawnionych do głosowania! Nie jest to może odkrywcze, ale jasno pokazuje, że z tradycyjnie (poprawnie) rozumianą większością nie ma większość demokratyczna wiele wspólnego. Co więcej, część osób głosowała na PO tylko dlatego, żeby PiS nie doszedł do władzy. Trudno w takich okolicznościach mówić o poparciu. To trochę tak, jakby ktoś zapytał Ciebie czy wolisz postrzał w lewe, czy prawe kolano – dowolny wybór w tej sytuacji nie oznacza wcale chęci otrzymania takiego postrzału, to jasne. Jeżeli więc odrzucimy tych głosujących „przeciw” to rychło okaże się, że to poparcie było jeszcze niższe i nie przekraczało (zapewne) nawet 20%! Jak jeszcze doliczymy tych przekonanych, że głosowanie na małe partie nie ma sensu, bo i tak nie wejdą do Sejmu, to realne poparcie rządzącej koalicji spadnie jeszcze bardziej. Oczywiście dokładnej liczby podać nie sposób, ale też nie jest to rozprawa z dziedziny statystyki.
Dochodzi jeszcze przewrotność klasy politycznej, która usta malinowe ma tylko do wyborów, a potem hulaj dusza, cała kadencja przed nami. Dlatego też nawet jeżeli przyjąć, że władzę sprawuje opcja ciesząca się rzeczywistym poparciem (mierzonym w dniu wyborów oczywiście), to i tak nie ma to znaczenia, bo politycy nie wypełniają woli wyborców, ale wolę własną (specjalnym przypadkiem są referenda. O ile na pytanie, czy należy przyjąć daną ustawę można odpowiedzieć prosto tak/nie, większość pytań referendalnych ze swojej natury zostawia furtkę do popisu politykom. Wprowadzić w Polsce JOWy? Tak? No cóż, diabeł tkwi w szczegółach i jedyne czego możesz być pewien, Czytelniku, to to, że nie będą to JOWy, o których myślisz).
Nie należy również zapominać, że to tzw. góry partyjne wybierają na kogo przyjdzie nam głosować. Nie możesz ot tak wybrać sobie kandydata i powiedzieć, niechaj on będzie posłem, głosujcie na niego. Co to za wybór, jeżeli lista dostępnych opcji jest sztucznie ograniczana?
W demokracji należy więc rozumieć większość jako coś umownego, coś, czego w żadnym razie nie należy traktować dosłownie. Większość to są ci, którzy w demokracji sprawują realną władzę. Takich ludzi możemy policzyć zwykle na palcach. Jest to taka specjalny rodzaj większości – większość demokratyczna.
Większość to zawsze oni, nigdy Ty.
Przejdźmy to drugiego pytania. Jak wygląda relacja Twoja, Obywatelu, i tej mitycznej większości sprawującej władzę? Kiedy jesteś w większości i wobec tego, kiedy Twój głos się naprawdę liczy? Zaryzykuję i powiem: nigdy. Wciąż słyszysz, że w demokracji liczy się także Twój wybór. Ale on tak naprawdę zupełnie nie ma znaczenia. Liczy się nie Twój głos, ale głos tłumu, całej reszty społeczeństwa, która zagłosuje jak chce i w ogóle się z Twoim zdaniem liczyć nie będzie. To czy zagłosujesz „za”, czy „przeciw” i tak nic nie zmieni.
Kiedy ostatnio byłeś na wyborach, w których o wygranej Twojego kandydata zaważył jeden głos? Nigdy! Takie rzeczy się po prostu nie zdarzają. Jesteś tylko ziarnkiem piasku na wydmie. Owszem, wydma przesuwa się ruchem wszystkich ziaren, ale tylko szaleniec będzie twierdził, że to pojedyncze ziarno przesuwa wydmę. Tak, to wydma niesie każde ziarno z osobna i wszystkie razem. Tak samo tłum, anonimowy, szary bez twarzy i wyrazu, mieszanina przekonań (i mądrych, i głupich), wierzeń, uprzedzeń, ignorancji i wrzasków – tłum, to on niesie polityczne losy w swoich rękach i losy te spadną na Twoje barki i przeniosą Cię do miejsca, w którym nigdy nie zamierzałeś się znaleźć. A jeżeli wyciągniesz przed siebie ręce w samoobronie, to te ręce tłum Ci po prostu połamie (parafrazując Gomułkę). Statystycznie jednostka jest nieistotna, a demokracja to właśnie statystyka.
Jeżeli chcesz mieć realny wpływ na swoje losy w demokracji to dobrym sposobem jest zostanie celebrytą. Nieważne, czy świata plotkarskiego, rozrywkowego, czy ideologicznego. Jeżeli zdobędziesz popularność to możesz w pewnym stopniu liczyć na przychylność Twoich fanów i na to, że posłuchają Twojej rady i zagłosują zgodnie z Twoim, odpowiednio maluczkim przedstawionym, interesem.
Inna droga to droga polityka. Zapisz się do partii (nieważne jakiej), a następnie po trupach wspinaj się po szczeblach kariery, aż na sam szczyt. Im wyższy kurhan usypiesz z głów swoich politycznych przeciwników, tym krótszej drabiny będziesz potrzebować.
Jeszcze innym skutecznym rozwiązaniem jest zostanie lobbystą. Niestety, nie zostaje się nim wyłącznie ze swojej dobrej woli. Wymaga to kontaktów, talentu, sprytu i tak dalej. Nie mniej jednak jest to również skuteczna droga i warto ją rozważyć.
Ostatnim zaproponowanym przeze mnie sposobem będzie staroświecki szantaż. Znasz kogoś u władzy i masz na niego „haki”? Świetnie! Ten ktoś będzie teraz grał tak, jak mu zagrasz i, o ile nie przesadzisz oraz o ile ten ktoś nie ma odpowiednio długich rąk (albo pleców), możesz czuć się całkiem bezpieczny.
A, jest jeszcze głosowanie… W didaskaliach byłoby tutaj napisane: narrator uśmiecha się ironicznie.
Oczywiście istnieją inne systemy wyborcze (jak chociażby STV), które nie posiadają (przynajmniej) części opisanych przeze mnie wad, niemniej jednak posiadają inne, swoje własne. Po prostu nie jest możliwe skonstruowanie systemu, który wiernie oddawałby preferencje i możliwości jego uczestników (sprytne wynalazki pokroju demokracji płynnej/bezpośredniej polepszają reprezentatywność wyborów, jednak nie zmieniają nic, jeżeli chodzi o relację jednostka – większość). Żeby tego dokonać system polityczny musiałby przestać być politycznym i zacząć być systemem rynkowym. A do tego nie potrzebujemy demokracji, głosowań i całej tej otoczki.
Moralność
Współczesna demokracja stała się wręcz swego rodzaju obrządkiem świeckiego kultu państwa (statolatrii). W tym ujęciu wybory to oczywiście najważniejsze święto tego kultu, a wola ludu jest bogiem, którego należy bezwzględnie słuchać. Bóg ma zawsze rację, a więc i wola większości jest święta i moralna. Głosując sami stajemy u steru i to my, moralni strażnicy światła i prawdy, mężnie bronimy murów twierdzy zwanej „Rozsądkiem” przed dzikimi hordami ciemnoty i barbarii. Zrobić coś zgodnie z grupą to znaczy moralnie. Czy tak jednak jest w istocie? Czy dowolna decyzja staje się natychmiast bardziej moralna tylko dlatego że została uświęcona rytuałem głosowania? Czy jeżeli demokratyczna większość w (dajmy na to) kraju muzułmańskim zażąda śmierci dla każdego (dajmy na to) praktykującego chrześcijanina, to czy zabójstwo to przestanie być morderstwem niewinnego człowieka? Krew jego na was i wszystkich głosujących! Nie. Byłby to tak samo bestialski i bezsensowny mord jak gdyby decyzja o nim podjęta była arbitralnie, autorytarnie. Za każdym razem kiedy głosujesz zastanów się, czy byłoby moralne gdybyś to Ty osobiście zmusił kogoś przemocą do wypełnienia danego prawa. Jeżeli coś jest niemoralne kiedy czyni to jednostka, to jest to niemoralne, jeżeli czyni to grupa.
W rozważaniu moralności nie sposób pominąć kwestii odpowiedzialności. Powiedzmy, że bierzesz udział w głosowaniu i „Twoja” partia wygrywa. Następnie zadłuża państwo na ogromną kwotę. Czy można Ciebie teraz pociągnąć do odpowiedzialności za czyny tych polityków? Czy powinieneś ten dług za nich spłacić? Czy może odpowiedzialny jest tylko ten polityk, który głosował za takim, a nie innym budżetem? A co jeżeli brałeś udział w wyborach, ale „Twoja” partia je przegrała? Czy wtedy też jesteś odpowiedzialny za ten dług? A jeżeli w wyborach udziału nie brałeś? A jeżeli politycy rozpętają kolejną wojnę (jak mają w zwyczaju) i zginą tysiące niewinnych (żołnierzy i cywilów)? Kto będzie za to odpowiedzialny?
Niestety zupełnie niezależnie od Twojej odpowiedzi na to pytanie demokracja i tak pociągnie do odpowiedzialności Ciebie. Jeżeli głosowałeś i „wygrałeś” to nie możesz narzekać, bo przecież masz co chciałeś. Jeżeli głosowałeś i „przegrałeś”, to nie możesz narzekać, bo przez swój udział w głosowaniu potwierdziłeś swoją zgodę na taki, a nie inny system. Jeżeli natomiast w ogóle nie głosowałeś, to też nie możesz narzekać, bo przecież mogłeś zagłosować i coś zmienić, a tak zrzekłeś się możliwości wyboru na korzyść innych. Z demokracją nie da się po prostu wygrać, ona zawsze znajdzie na Ciebie „haka”. Na Ciebie, Twoje dzieci i wnuki zresztą (jak nie wierzysz, to polecam odwiedzić dowolny licznik długu – sam tego nie spłacisz, z pewnością zostanie niezgorsza sumka dla potomnych).
Jak pisałem wcześniej, demokracja to system polityczny, a system polityczny to (jego sedno to) przemoc. Tak jak inne formy używania przemocy, tak i głosowanie może być użyte zarówno ofensywnie, nieprowokowane, jak i defensywnie, w obronie. Głosowanie ma wartość moralnie dodatnią wyłącznie wtedy, kiedy jest właśnie defensywne, a więc kiedy skutkiem jego będzie obniżenie obciążeń nakładanych przez państwo na obywateli i poszerzenie sfery wolności (przy czym wolność rozumiana w sensie negatywnym – „wolność od”, a nie „wolność do”). Oczywiście żaden polityk nie jest idealny i za każdym idą rzeczy dobre i złe. Każdy w swoim sumieniu musi rozważyć, czy potencjalne dobre czyny usprawiedliwiają niemal pewne czyny ohydne.
Ale przecież jeżeli nikt nie będzie głosował, to będą rządzić „oni” (w domyśle, ci gorsi) po wsze czasy! Błąd! A nawet dwa… Jako libertarianin poczuwam się do odpowiedzialności wyłącznie za swoje czyny – nie zgadzam się wrzucanie na moje barki odpowiedzialności za świadome decyzje innych ludzi. Druga sprawa, jeżeli każdy postąpiłby tak, jak sugeruję, to żaden polityk nie uzyskałby nigdy żadnego głosu i żaden nie mógłby szkodzić. Tyle teorii, w praktyce i tak znajdą na to sposób (tutaj puszczam do czytelnika symboliczne oko).
Podejście utylitarne
Twój głos indywidualnie się nie liczy, pogódź się z tym. Jeżeli większość zagłosuje „za”, to będzie „za”. Jeżeli „przeciw” to będzie przeciw. Jedyne na co możesz liczyć, to to, że akurat Twoja wola zupełnie przypadkiem będzie reprezentowana przez znaczącą część demokratycznego tłumu. Tyle że ta zbiorowa wola objawi się ta czy inaczej, niezależnie od Twojego w wyborach udziału.
Jeżeli chcesz coś realnie zmienić, a nie tylko pocieszać się, że przecież coś zrobiłeś, bo zagłosowałeś, to lepiej agituj, propaguj ideę, edukuj, pokazuj alternatywę i szerz kontrekonomię. Rozwijaj w sobie i innych przedsiębiorczość, promuj zdrowe zasady współżycia społecznego, zainteresuj się pracą w czwartym sektorze (organizacje wolnościowe czekają na Ciebie z otwartymi rękoma) i pracą u podstaw. Szerz idee decentralizacyjne. Poznaj zasadę subsydiarności i wciel ją w życie. Po prostu bądź zmianą, której chcesz doświadczyć. Kto wie? Może wtedy właśnie pokierujesz odpowiednio dużą ilością cudzych głosów, aby rzeczywiście coś zmienić. Twój głos potraktuj wyłącznie jako dopełnienie tego wszystkiego i jeżeli kolejne wybory przyniosą klęskę, nie przejmuj się, Twój głos i tak niewiele znaczył. Nieważne, czy jesteś mądry czy głupi, Twój głos znaczy dokładnie tyle samo (cytując klasyka, głos dwóch meneli spod budki z piwem ma większą wagę niż głos profesora na uniwersytecie).
Jeszcze koszty i zyski. Czy dany kandydat będzie działał w przeważającej mierze na Twoją korzyść czy wręcz przeciwnie? Często przychodzi nam wybierać między dżumą i cholerą (i jeszcze być z tego dumnym, ale już o tym pisałem), wybór sprowadza się do wyboru mniejszego zła. Jednak pamiętaj: wybierając mniejsze zło, ciągle wybierasz zło.
Jeszcze jedno. Każdy oddany głos legitymizuje system. Po co ich jeszcze zachęcać? Gdyby frekwencja wyniosła 20%, nikt nie mógłby nawet wspominać o legitymizacji. Oczywiście działa to też w drugą stronę. Jeżeli nie zagłosujesz, to też tego nikt nie zauważy.
Zmiany w demokracji możliwe są wyłącznie wtedy, kiedy samo społeczeństwo wewnętrznie się odmieni. Nie należy raczej liczyć, że poprzez proces polityczny uda nam się na to społeczeństwo znacząco wpłynąć. Należy jednak oczekiwać, że może zajść proces odwrotny: zmiana społeczna odbije się na procesie politycznym. Czy klasa polityczna podda się wówczas bez walki, czy może zgotuje nam kolejne stany wojenne i kolejne obozy dla internowanych? Kto wie? Nie ma jednak takiej władzy, która byłaby w stanie w nieskończoność opierać się świadomemu oporowi rządzonych przez siebie mas. Myślę, że sensownym działaniem politycznym jest korzystanie z dostępnych w tym systemie środków przekazu. Kandydat na prezydenta będzie pokazywany w telewizji nieważne co sobą reprezentuje. Może również prezentować idee nieprawomyślne i wywrotowe (jak np. korzystanie z dorobku cywilizacyjnego i mądrości gromadzonej przez pokolenia). Być może tym kanałem również można coś zmienić.
A może zostać politycznym Wallenrodem? No cóż, marzenia zostawmy romantykom, a sami skupmy się na jak najlepszym wykorzystaniu swojego cennego czasu.
Podsumowanie
W artykule pokazałem, że wybór w systemie demokratycznym jest złudny i PR-owcy ustroju po prostu mijają się z prawdą mówiąc, że w demokracji możemy decydować o własnym losie. Pokazałem również wiele powodów, dla których nie warto głosować w ogóle, a w szczególności na kandydatów co do których mamy mieszane uczucia. Wiem, że nie ze wszystkim się ze mną zgodzisz i na wiele rzeczy patrzysz inaczej. I to też jest w porządku. Nie jesteśmy rojem, kolektywem centralnie sterowanym o wspólnej świadomości, żebyśmy się mieli w niczym nie różnić. Ostatecznie każdy musi tę decyzję podjąć samodzielnie i samodzielnie zdecydować, czy warto brać udział w demokratycznych obrzędach, czy może jednak są lepsze drogi na zmianę zastanej sytuacji czy chociaż nawet spędzania niedzielnego popołudnia. Twoja przyszłość jest (w znacznej mierze) w Twoich rękach. Nie licz na polityków, bo Twój los ich nie obchodzi. Zamiast tego licz na siebie i tych, którym rzeczywiście możesz zaufać.