Gromada: Strach
Autor: Grzegorz Gromada
Źródło grafiki: samorzad.infor.pl
Do pierwszej tury wyborów prezydenckich pozostało nieco ponad tydzień. Z kronikarskiego obowiązku należy przypomnieć kto bierze udział w tym wyścigu. Numerem jeden jest aktualnie sprawujący najwyższy urząd w państwie Bronisław Komorowski. Jego głównym kontrkandydatem jest przedstawiciel PiS, Andrzej Duda. Następnie, wymienieni w przypadkowej kolejności występują: Adam Jarubas z PSL, Magdalena Ogórek z SLD, Janusz Korwin-Mikke z Partii KORWiN, Janusz Palikot z Twojego Ruchu, Paweł Kukiz, Jacek Wilk z KNP, Grzegorz Braun, Marian Kowalski z Ruchu Narodowego i Paweł Tanajno z Demokracji Bezpośredniej.
Symptomatyczne w tych wyborach jest to, że parlamentarne partie opozycyjne wystawiły w wyborach całkowicie egzotycznych kandydatów, z wyjątkiem partii Twój Ruch. Wynika z tego jasno, że polityka w naszym kraju przechodzi olbrzymi kryzys. W mojej opinii jest to kryzys zaufania, który politycy sami sobie zafundowali. Od kilkunastu lat polska scena polityczna jest szczelnie zabetonowana. Jest to sytuacja o tyle korzystna dla mainstreamu, co niebezpieczna. Z jednej strony pozwalała ze spokojem spoglądać w przyszłość, wszak to my, podatnicy, finansujemy nie najtańsze życie polityczne naszych wybrańców, z drugiej – przy ewidentnej bierności, braku reform i merytorycznej dyskusji o nich – narasta społeczna frustracja i zniechęcenie, zainteresowanie polityką maleje, zaangażowanie w nią również. Dla liderów partyjnych najważniejsze stało się trwanie. Polityka, dzięki publicznym pieniądzom, stała się łatwym sposobem na życie i to nie najgorsze. Każdy z liderów parlamentarnej opozycji miał swoje powody, aby nie startować w szranki z Bronisławem Komorowskim, ale wspólnym mianownikiem dla wszystkich był strach.
Jarosław Kaczyński i PiS od lat przegrywają wybory. Jeżeli przegrałby osobiste starcie z obecnym prezydentem, prawdopodobnie nie utrzymałby fotela prezesa, a to oznaczałoby koniec kariery politycznej. Kolejnym negatywnym skutkiem byłaby fatalna marketingowo sytuacja PiS przed jesiennymi wyborami. Czy warto aż tak ryzykować? Oczywiście, że nie. Przyjęta taktyka ma same zalety, wszak nie o zwycięstwo chodzi, a o pieniądze. Przy dobrym wyniku Dudy, co jest wielce prawdopodobne, można liczyć na sukces w wyborach parlamentarnych, może nawet zwycięstwo. To otwiera nowe możliwości i gwarantuje kolejne długie lata w polityce.
Podobną taktykę, choć z goła innych pobudek, wybrał Janusz Piechociński. Oddany koalicjant nie mógłby otwarcie wystąpić przeciwko PO. PSL to jedno z najbardziej pragmatycznych i najmniej zideologizowanych ugrupowań w historii polskiego parlamentaryzmu. Start w wyborach prezydenckich oznaczałby dla lidera PSL konieczność mówienia nieprzyjemnych rzeczy o współrządzących, co stoi w jawnej sprzeczności z interesami samych ludowców. Ludzie PSL obsadzają całą masę stanowisk różnego szczebla w urzędach centralnych i samorządowych. Konflikt z PO nie przyniósłby im żadnego pożytku. W pewnym momencie wyłonił się nawet pomysł poparcia obecnego prezydenta, ale uznano taka postawę za zbyt serwilistyczną i zrezygnowano z niego. Doskonałym wyjściem z sytuacji było wystawienie nikomu nie znanego kandydata Adama Jarubasa. W oczach PSL wilk jest syty i owca cała. Tymczasem wyborcy rozumieją również tę grę i pewnego dnia wystawią PSL cenzurkę.
To, co przytrafiło się SLD w aktualnej kampanii prezydenckiej, trudno nazwać wpadką, czy strzałem w kolano. Możemy to porównać jedynie do nadepnięcia na minę przeciwczołgową. Lewica w wydaniu postkomunistów nikomu w Polsce nie jest potrzebna. Leszek Miller prawdopodobnie zdaje sobie z tego sprawę i dlatego nie zdecydował się na osobisty start w wyborach. Jego wynik byłby dla niego osobistą porażką i polityczną kompromitacją. Sama formacja przechodzi bardzo trudne chwile i utrzymanie w niej władzy jest nie lada problemem. Tylko i wyłącznie strach spowodował, że w imieniu SLD kandyduje Magdalenę Ogórek. Okazuje się, że polityka pudrowania nosa nie jest wstanie zamaskować brzydoty ugrupowania i to, co nieuchronne musi się dokonać. Tuż przed metą kandydatka SLD traci poparcie swojego środowiska. Kto wie, może Leszek Miller przewiduje tak słaby wynik SLD i zgodził się na wystawienie kozła ofiarnego. Tylko czy to pomoże mu w przetrwaniu kolejnych wyborów?
Jedyną osobą, która podjęła walkę w kampanii prezydenckiej osobiście jest Janusz Palikot. Ktoś może się zachwyci i powie, że oto mamy jedynego, naprawdę dzielnego kandydata. Nic bardziej mylnego. Janusz Palikot to aktualnie najbardziej wystraszony polityk w Polsce. Twój Ruch regularnie traci posłów i członków. Istnienie partii jest bardzo zagrożone. Brak startu lidera w wyborach oznaczałby kapitulację i zakończenie przygody. Janusz Palikot walczy o przetrwanie, walczy o niemożliwe. Bój musi tyczyć osobiście, gdyż wszyscy jego gwardziści zaciągnęli się do obcych formacji. Król został nagi.
Strach potrafi zmotywować ludzi do działania, niestety ma drugie oblicze. Jeżeli jest wystarczająco silny paraliżuje umysł. Z takim właśnie strachem mamy do czynienia w aktualnych wyborach. Partie parlamentarne popełniły serię fatalnych błędów, na czym skorzystali tacy kandydaci jak Paweł Kukiz i niezniszczalny Janusz Korwin-Mikke. To, co łączy obu kandydatów to odwaga w głoszeniu poglądów, charyzma, zdecydowanie i przede wszystkim antysystemowość. Ta ostatnia cecha ukazuje czego pragnie duża część społeczeństwa. Ludzie oczekują zmiany liderów, rozbicia betonu. Elektorat dotychczasowych partii zmienia się, pragnie bardziej zdecydowanych zmian. Jeżeli największe partie w Polsce tego nie zauważą, zamiast strachu poczują przerażenie. Ubolewać możemy jedynie nad jakością głoszonych haseł. Paweł Kukiz nie gwarantuje tak naprawdę żadnej alternatywy wobec aktualnej sytuacji społeczno-gospodarczej. Jest typowym wyrazicielem buntu przeciwko zastanej rzeczywistości. Jego kariera polityczna dopiero się zaczyna i czas pokaże, w którą stronę będzie podążał.
Co innego Janusz Korwin-Mikke. Znana marka na naszym politycznym rynku, człowiek o dwóch obliczach, wolnościowiec-despota. Efemeryda, po której zwycięstwie tak naprawdę nie możemy być pewni co się wydarzy. Stare porzekadło mówi „Naród ma takich przywódców, na jakich zasługuje”. Być może najpilniejszą reforma jaką należy przeprowadzić to nie ZUS, służba zdrowia czy gospodarka, a właśnie szkolnictwo. Prywatna, niezależna edukacja jest kluczem do mądrych wyborów i mądrych decyzji. Większość kandydatów składa nierealne obietnice, których realizacja kosztowałaby podatników kolejne setki milionów złotych. Każda taka „reforma” oznacza albo wzrost podatków, albo wzrost zadłużenia państwa (w konsekwencji i tak podwyższenie podatków). Strach przed przegraną nie pozwala na szczerą debatę nad prawdziwymi zagrożeniami dla Polaków. Nie ma dyskusji nad bankrutującym ZUS-em, nad upadająca służbą zdrowia, nad fatalnym stanem szkolnictwa, nad coraz bardziej ograniczaną i regulowaną gospodarką.
Jednym z haseł, które zapamiętam z tej kampanii prezydenckiej to intronizacja Chrystusa Króla w Polsce Grzegorza Brauna. Mam nadzieję, że Polacy mają dość odwagi, sił i mądrości, żeby o swój los walczyć sami, zamiast oddawać się wyłącznie w opiekę Opatrzności, czy socjalistycznych hochsztaplerów.