Gromada: Zmiana paradygmatu
Autor: Grzegorz Gromada
Korekta: Agnieszka Płonka
„Żeby okraść społeczeństwo, trzeba je koniecznie oszukać. Z kolei oszukać społeczeństwo oznacza przekonać je, że okrada się je dla własnego dobra. Skłonić je do przyjęcia, w zamian za jego własność, usług, które są fikcyjne, a nawet gorsze” – Frederic Bastiat, Dzieła zebrane.
Kiedy Bastiat pisał powyższe słowa, a było to w roku 1849, miał świadomość, że zaczęła się walka o nowy model społeczno-gospodarczy. Na arenę wkroczyła potężna, nieznana dotychczas siła – socjalizm. Przedstawiciele tego nurtu byli niezwykle sprawnymi erudytami, swoją argumentacją i zaangażowaniem wzniecili w sercach ludu nadzieję na lepsze jutro i bunt przeciwko zastanej rzeczywistości. Zanegowano wszystkie wartości, a wielu słowom nadano nowe znaczenie. Własność napiętnowano i skojarzono z wyzyskiem. Prawo przestało bronić jednostki, a zaczęło służyć określonym klasom społecznym, później zaś administracji rządowej. Sprawiedliwość odniesiono do ubogich i pracobiorców; stała się orężem do walki społecznej. Obywatel został ściśle podporządkowany państwu. Rządy uzyskały niebywałe środki nacisku. Biurokracja zyskała status siły politycznej. Własność państwowa wkroczyła na tereny od zawsze zagospodarowane przez sektor prywatny. Świat wkroczył w fazę zmiany paradygmatu.
Siedemdziesiąt lat później w Europie powstało pierwsze komunistyczne państwo – Związek Radziecki, a w wielu krajach zachodu realizowano tzw. politykę socjaldemokratyczną. Trzeba przyznać, że marsz socjalizmu do zwycięstwa odbył się w imponującym stylu. Dzisiaj, dzięki doświadczeniu historycznemu (upadek komunizmu) oraz pracom naukowym takich wybitnych ekonomistów jak Ludwig von Mises, Friedrich August von Hayek, Murray Rothbard, czy Jesus Huerta de Soto, mamy pewność, że ta droga była pułapką. Czy posiadanie przez ludzkość tej wiedzy odmieniło nasze myślenie? Niestety nie. Jest to bardzo smutna konstatacja, a wynika z tego, że nasze spojrzenie na świat zawdzięczamy błędnemu paradygmatowi. Dzisiaj żyjemy w świecie, który trudno uznać za wolny, tak z gospodarczego, jak i społecznego punktu widzenia. Przestaliśmy rozumieć pierwotne znaczenie prawa, sprawiedliwości, poszanowania własności i wolności osobistej. Akceptujemy przemożny wpływ państwa na nasze życie. Przyczyna tego zjawiska, z mojego punktu widzenia, wcale nie jest trudna do wyjaśnienia.
„Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą” – Josef Goebbels, przedstawiciel nurtu narodowego socjalizmu.
Jeżeli przez dziesięciolecia nauczano nas żyć według nowego paradygmatu, trudno oczekiwać, że nagle zmienimy swoje zapatrywania. Skąd mielibyśmy czerpać tę wiedzę? Publiczne szkolnictwo, publiczne media, publiczna kultura, cała ta machina propagandowa działa na niekorzyść wolności. Nowe pokolenia akceptują aktualną sytuację, gdyż jest dla nich naturalnym stanem rzeczy. Rządzący nie chcą zmiany, gdyż oznaczałaby utratę wszystkich zdobyczy socjalizmu z poprzednich lat. Największą z nich jest korzystanie z bogactwa ludzi przedsiębiorczych przez biurokrację. Stare porzekadło mówi „Jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze”. Teoretycznie panuje powszechna zgoda, że wolny rynek jest nieodzowny do funkcjonowania państwa i społeczeństwa. Uderza natomiast swoista schizofrenia w zapatrywaniu elit na urynkowienie całości mechanizmów gospodarczych. Kiedy proponujemy sprywatyzowanie takich instytucji jak służba zdrowia, system emerytalny, drogi, lasy, koncerny państwowe (energetyka, wydobycie, przetwórstwo paliw itp.), napotykamy stanowczy sprzeciw i argumentację jak za najlepszych lat komunizmu. Czy naprawdę za tą krytyką wolnego rynku stoi troska o ubogich i słabych, o żywotne interesy państwa? Nic bardziej mylnego. Gra toczy się o olbrzymie pieniądze i władzę. Beneficjentami są nie tylko prominentni działacze partyjni, ich rodziny i znajomi, ale cała masa zwykłych ludzi zatrudnionych w państwowych instytucjach i firmach. W tym miejscu dotykamy kolejnego bardzo trudnego zagadnienia – demokracji. Demokracja i własność państwowa to najgorszy z możliwych mariaży. Utrzymywanie się przeżytków socjalizmu w dzisiejszych państwach wynika z tych samych przyczyn, dla których odniósł on sukces 100 lat temu. Socjaliści doszli do władzy w zachodniej Europie nie w wyniku zamachu czy rewolucji, a obiecując tym, którzy mieli mało, że będą mieli więcej. Państwo miało zagwarantować darmową służbę zdrowia, darmowe szkolnictwo, pewną i godziwą emeryturę, renty, zasiłki itp. Lewicowi politycy nigdy nie wskazują źródeł finansowania tych projektów. Przecież nie mogą przyznać, że darmowe oznacza zapłacone z podatków, które są przymusowo ściągane z każdego obywatela. Ludzie akceptują, że są oszukiwani, gdyż ci sami politycy gwarantują im pracę i najgorszej jakości usługi. Nie możemy oczekiwać, że impuls do zmian wyjdzie z tej strony. Rozrośnięta administracja publiczna oraz przedsiębiorstwa państwowe zapewniają byt milionom ludzi. To żelazny elektorat, który musi bronić obecnego systemu. Zadziwiające jest jednak, że zarówno 100 lat temu jak i dzisiaj osoby najbardziej zainteresowane stoją z boku i nie robią nic. Mowa tu o właścicielach. Każdy człowiek, posiadający jakikolwiek majątek, czy będzie to ziemia, gotówka, firma, czy nieruchomość powinien z otwartą przyłbicą stanąć do tego pojedynku. Bierność oznacza oddanie pola i z czasem utratę posiadanych dóbr i wolności na rzecz państwa. Obecna sytuacja w Polsce udowadnia tę tezę bardzo dobrze. Społeczeństwo potrafi aktywnie bronić przyrody w Dolinie Rospudy, a kiedy rząd ograbia ich ze 150 miliardów złotych zgromadzonych w OFE, zachowuje się jak stado owiec prowadzonych na rzeź. Jaką mamy gwarancję, że sytuacja ulegnie radykalnej poprawie? W moim odczuciu, żadnej. Śmiem twierdzić, że wszystkie kraje UE jadą na tym samym wózku pod nazwą bankructwo. Jeżeli socjalizm jest ekonomicznym urojeniem, to czym są państwa opiekuńcze? Jak długo można prowadzić politykę redystrybucji? W przypadku Polski, której obywatele nie zdążyli zgromadzić odpowiednio dużych kapitałów, w ogóle nie można, a jednak się ją uprawia. Czy przykład upadku Grecji jest zbyt mało drastyczny? Prywatni przedsiębiorcy powinni być najbardziej świadomą i aktywną politycznie grupą. Odwołuję się tutaj nie tylko do właścicieli największych firm w Polsce, ale też do setek tysięcy osób posiadające małe i średnie przedsiębiorstwa oraz osób na tzw. samozatrudnieniu. Ci ludzie w największej mierze odpowiadają za powstawanie bogactwa, i oni są najskuteczniej rabowani przez fiskusa. Tylko ta grupa może zrównoważyć wpływy elektoratu zatrudnionego w sektorze państwowym.
Zmiana paradygmatu może się dokonać w momencie zaangażowania odpowiedniej liczby świadomych własnych celów ludzi. Socjaliści są bardzo zdeterminowani. Ich byt zależy wyłącznie od grabieży bogactwa bardziej przedsiębiorczych jednostek. Będą zażarcie bronić swoich racji, uruchomią całą machinę propagandową, sięgną po najbardziej podłe i absurdalne argumenty. My, obrońcy wolności, możemy przeciwstawić im tylko prawdę, uczciwość i naukę. To wbrew pozorom niewiele w sprawach społeczno-gospodarczych, gdzie liczą się głównie emocje. Nie pomoże nam również pogarszająca się sytuacja makroekonomiczna. W takich czasach do głosu dochodzą najgorszej maści populiści. Żeby przerwać ten chocholi taniec, należy się zaangażować. Forma i intensywność jest drugorzędna. Należy wytworzyć masę krytyczną, która zostanie zauważona przez społeczeństwo. Od naszej pracy zależy, czy przywrócimy pierwotne znaczenie tak wspaniałym pojęciom jak, wolność, własność i praworządność.