Mazurkiewicz: Czy każda wojna jest zła?
Wpis z cyklu: Okiem libertarianina, autor:Wojciech Mazurkiewicz
Wielu libertarian jest zdecydowanie przeciwnych wojnom na nie swoim terenie, a niektórzy w ogóle stoją w opozycji wobec jakichkolwiek wojen. Często uważa się, że wolnościowe państwo powinno bronić swoich granic, ale nie interesować się wydarzeniami w innych częściach świata. Niestety, choć jest to myślenie szlachetne, w starciu z „realpolitik” wydaje się naiwne. Oczywiście, większość wojen jest zła ze swej natury, jednak zawsze warto pomyśleć, po co ma być prowadzona dana wojna i co stałoby się, gdyby jej zaniechano. Czasem mam wrażenie, że niektórzy dla zasady odrzucają możliwość rozpoczęcia jakiegokolwiek konfliktu zbrojnego, nie zastanawiając się przy tym, czy nie wysługują się w ten sposób zbrodniarzom, terrorystom bądź totalitarystom, którzy zręcznie manipulują pacyfistycznymi uczuciami.
Pytanie brzmi, co z libertariańskiego punktu widzenia jest największym problemem w wojnie? Śmierć, cierpienie, rozbite rodziny, tortury, zniszczenia? No niekoniecznie… Jeśli wojna omija cywilów, a biorą w niej udział jedynie ci, którzy dobrowolnie się w nią uwikłali, to nie jest to żaden problem – ludzie mają prawo ryzykować swoje życie, jeśli chcą. Libertariańskim kłopotem jest to, że wojny są finansowane z pieniędzy podatnika, raczej nie pytając go o zgodę. Problem ten jednak ominiemy, jeśli zrezygnujemy z przymusowego opodatkowania na wojnę (inną niż w bezpośredniej obronie własnej w państwie minimum), a będziemy ją finansować jedynie z pieniędzy tych, którzy sami chcą wspierać takie działania. Możemy wtedy mówić o wojnie państwa minarchistycznego bądź też prywatnej wojnie prowadzonej przez zrzeszonych inwestorów. Należy się więc zastanowić, kiedy i w jakiej sytuacji inwazja na inny kraj może być usprawiedliwiona?
Wojna w odwecie – jeżeli grupa ludzi zostanie zaatakowana przez inne państwo lub terrorystów, w wyniku czego poniosą nieodwracalne szkody, tzn. straty materialne, których nie ma kto spłacić (bo np. mamy do czynienia z organizacją terrorystyczną albo fanatykami religijnymi, z którymi nie da się negocjować) bądź też straty, za które zapłatą może być tylko krew (śmierć bliskich osób), to mają oni prawo do odwetu. Nawet jeśli taka wojna nie przyniesie im bezpośrednio korzyści, to będzie sygnałem, że nie można z nimi bezkarnie zadzierać, co może wzmocnić ich pozycję. W przeciwnym razie taka społeczność może być postrzegana jak chłopiec do bicia.
Uderzenie wyprzedzające – nie tylko agresja jest niedopuszczalna, ale też realna groźba jej użycia. Czy jeśli ktoś wyceluje w Ciebie z broni palnej, będziesz czekać z oddaniem strzału, aż on pierwszy pociągnie za spust? Analogicznie, jeśli jakieś państwo bądź społeczność ma uzasadnione obawy, że zostanie zaatakowana (np. druga strona mimo licznych protestów skupia broń ofensywną przy granicy albo łamie ustalone traktaty), to nie zawsze rozsądne jest czekanie na pierwsze uderzenie. Należy zauważyć, że taka wojna powinna ograniczać się tylko do oddalenia zagrożenia (np. przepędzenia wrogiej jednostki) i najlepiej kontynuować ją tylko dopóki jest to absolutnie niezbędne (choć praktyka pokazuje, że raz rozpoczętą wojnę zakończyć jest bardzo trudno).
Wojna mająca na celu schwytanie lub zabicie kogoś – jeśli grupa osób ma uzasadnione powody żądania wydania danego człowieka (bo np. potrafią udowodnić, że zostali przez niego skrzywdzeni i/lub stanowi dla nich zagrożenie), to teoretycznie może być to przyczynek do wojny. W przeciwnym razie każdy zbrodniarz mógłby otrzymać gdzieś azyl (choć w praktyce często takiej wojny i tak nie opłaca się prowadzić). Uważam też, że w celu zdobycia informacji powinno być dopuszczone użycie tortur, ale tylko wobec osób winnych danej zbrodni (np. wspólników poszukiwanego) i tylko o tyle, o ile jest to absolutnie niezbędne.
Misja ratunkowa – wydaje mi się, że nawet jeden niewinny człowiek więziony przez terrorystów lub inne państwo jest wystarczającym powodem do interwencji (czy warto interweniować, to już inna sprawa). Uważam też, że wolontariusze mogą zareagować na prośby o pomoc ze strony osób prześladowanych przez swój rząd lub kogoś innego. Dla przykładu, bezlitosne zniszczenie samozwańczego Państwa Islamskiego w celu ochrony ludzi, którzy bez możliwości wyboru znaleźli się pod jego rządami, byłoby jak najbardziej na miejscu.
Wojna dla pieniędzy – bo właściwie czemu nie? Jeśli grupa ludzi została oszukana bądź odebrano im coś, co im się prawnie należy, a druga strona nie zgadza się na pokojowe rozwiązanie konfliktu, to pozostaje tylko działanie zbrojne.
Oczywiście takich sytuacji można podać jeszcze wiele – każda wojna jest na tyle złożonym zjawiskiem, że jej rozpoczęcie rzadko ma jedną przyczynę. A jeśli komuś bardzo zależy, żeby ją rozpętać, to wymyśli sobie tych powodów jeszcze setki, mniej lub bardziej sensownych. Nie uważam jednak, żeby każda wojna była niesprawiedliwa bądź niepożądana. Nie sądzę też, aby kiedykolwiek udało się doprowadzić do sytuacji, w której na świecie nie będzie wojen, dlatego też sprzeciwianie się wojnie „dla zasady” uważam za myślenie naiwne i oderwane od rzeczywistości. Tym, do czego powinni dążyć libertarianie, jest stworzenie warunków, w których wojny wybuchają tylko w ostateczności, a ich skutki nie są zbyt niszczące dla uczestników i ogółu. Generalnie wydaje mi się, że korzystnym czynnikiem antywojennym jest prowadzenie wojen w wyniku zwykłego poczucia sprawiedliwości bądź też chłodnej kalkulacji. W pierwszym przypadku wojna zakończy się, kiedy sprawiedliwość zostanie wymierzona bądź też strony zauważą, że dalsza walka nie ma sensu, gdyż do niczego dobrego nie prowadzi. W drugim, wojna zakończy się pewnie jeszcze szybciej – bo wtedy, kiedy przestanie się opłacać. Straty na wojnie z reguły są na tyle duże, że strony szybko będą szukać porozumienia. Do tego wszelkie zniszczenia będą się starać ograniczać do minimum, bo będą mieli świadomość, że nic im z tego nie przyjdzie. Najgorsza jest sytuacja, w której wojna toczona jest w imię ideologii (nacjonalizm, fanatyzm religijny, komunizm, etc.), kiedy motywowana jest ślepą nienawiścią i kiedy zbyt duża władza znajdzie się w rękach jednostki lub niewielkiej grupy. Taka wojna jest kompletnie irracjonalna, a osoby ją prowadzące nie mają żadnych zahamowań. Dlatego istotne jest, aby ludzie prowadzący wojnę ponosili pełną odpowiedzialność za swoje czyny i aby to na nich spadało całe ryzyko niepowodzenia. Nie może być tak, że ktoś rzuca do walki nie swoje pieniądze albo nie swoją armię w imię własnych maniakalnych rojeń i ambicji. Niestety, obecny system bardzo temu sprzyja. Wojna prowadzona w libertariański sposób w pewnym sensie może być biznesem, w którym porównuje się zyski ze stratami (materialne, ale też moralne). I wtedy może mieć ona sens.
Autor: Wojciech Mazurkiewicz
Korekta: Agnieszka Płonka
Źródło: libertarianin.org
Źródło zdjęcia: www.dailymail.co.uk