Hankus: Polski dziki kapitalizm
Autor: Przemysław Hankus
Korekta: Paulina Woźniczka
Źródło: libertarianin.org
Źródło grafiki: lubon.pl
Dzik jest dziki, dzik jest zły, a w szczególności zły jest „polski krwiożerczy, nieludzki, bezduszny, bezosobowy, kierowany tylko logiką (wy)zysku kapitalizm modelu neoliberalnego”. Czyż w jakimkolwiek innym systemie ekonomicznym do pomyślenia byłaby sytuacja, w której jedna grupa może wymusić na drugiej grupie świadczenie pieniężne wynikające jedynie z faktu dysponowania argumentem siły w postaci zablokowania traktorami i nowoczesnymi ciągnikami, nota bene nabytymi w zdecydowanej większości za eurokredyty, arterii komunikacyjnych prowadzących do stolicy, które to blokady skutecznie paraliżują ruch drogowy i uprzykrzają życie innym kierowcom? Przyjrzyjmy się bliżej tej sytuacji, zostawiając ironię nieco na uboczu.
Jakiś czas temu „krajem wstrząsnęła” informacja o strajku – dla odmiany nie górników, a rolników – którzy domagali się od rządu, a zatem od wszystkich pozostałych podatników, którzy akurat działalnością rolniczą się nie trudnią, rekompensat za szkody, spowodowane przez dziką zwierzynę. Argumentacja była niemal bliźniaczo podobna do tej, jaką posługują się inne grupy roszczeniowe, tj.: skoro stała nam się krzywda, to „państwo musi coś z tym zrobić”. I rzecz jasna państwo w osobie jego decydentów ugięło się pod tego typu żądaniami, w trymiga zgadzając się na szantaż ze strony rolników, okradając tym samym pozostałe przedsiębiorcze jednostki z ich pieniędzy tylko po to, by ulżyć tym, którzy swoje roszczenia przedstawiają, posługując się argumentem siły, szantażu czy wizerunkiem ofiary, wykreowanym przez środki masowego przekazu.
Niemniej jednak problem, z jakim musieli zmierzyć się protestujący rolnicy, nie jest bynajmniej problemem spowodowanym przez dziki kapitalizm i siły rynkowe, a przez… państwo! To rząd bowiem określa, które zwierzęta można (w przypadku zagrożenia i nie tylko) odstrzelić, to rząd via instytucje i regulacje unijne określa, jaką ilość produktów rolnych i rolno-spożywczych można wyprodukować, to rząd dokonuje interwencji (binarnych i triangularnych) na rynku produktów spożywczych, wreszcie to rząd manipuluje cenami produktów rolnych, poprzez takie mechanizmy, jak przykładowo skupy interwencyjne. Również rząd (poprzez jednostki samorządu terytorialnego) odpowiedzialny jest za klasyfikowanie pewnych gruntów jako rolnych, a innych jako działek budowlanych czy szerzej za tzw. „plan zagospodarowania przestrzennego”. O tym, jak owy mechanizm działa w praktyce, przekonali się kilka lat temu m.in. politycy Samoobrony RP, z Andrzejem Lepperem na czele, czego efektem była tzw. afera gruntowa.
W prawdziwie wolnorynkowym systemie każdy odpowiedzialny jest za własne działania, w tym również odpowiedzialny finansowo. Jeśli podejmuję się przykładowo upraw określonego zboża, to biorę na siebie ryzyko związane z nieurodzajem lub tzw. „klęską urodzaju” (tj. ryzyko związane z niedoborem, który rekompensuję nie zawsze możliwą do zaakceptowania przez konsumenta wyższą ceną, bądź też ryzyko plonów tak obfitych, że by sprzedać ich całość, muszę zaproponować zdecydowanie niższą cenę, która pozwala mi osiągnąć jedynie minimalny zysk). Innymi słowy ceny wytwarzanego przeze mnie produktu poddawane będą siłom popytu i podaży, które określą jego finalną cenę i albo ten fakt zaakceptuję oraz poniosę wszelkie konsekwencje z tym związane, albo poszukam sobie innego pola do działalności i wypadnę z gry. Jeśli zatem dzika zwierzyna niszczy moje uprawy, to odpowiedzialny jestem przede wszystkim ja sam, ponieważ: a) uprawiam na terenach bytowania zwierzyny, która może zniszczyć plony, zatem biorę na siebie to ryzyko, b) nie zabezpieczyłem swojej własności przed zniszczeniem, licząc na to, że koszt zabezpieczenia jest zbyt wysoki w stosunku do ryzyka zniszczeń, c) nie przewidziałem lub też nie wziąłem pod uwagę możliwości zaistnienia pewnych zdarzeń (tu aktywności dzikiej zwierzyny), które mogą mieć negatywny wpływ na moją własność etc. Jeśli zatem ktoś z własnej, nieprzymuszonej woli podejmuje działalność gospodarczą, to musi liczyć się z tym, że może nie odnieść sukcesu, a zatem, że poniesie porażkę i zbankrutuje. Nikt nie ma apriorycznej gwarancji powodzenia i sukcesu w biznesie. Odnosi się to również do działalności w sektorze rolnym, który winien być traktowany w dokładnie taki sam sposób, jak każda inna forma działalności gospodarczej człowieka.
Jak jednak wygląda sytuacja w nomen omen dzikim kraju? Otóż wygląda ona tak, że „pazerni i chciwi kapitaliści” muszą oddać część swoich dochodów na rzecz tych, którzy przeszacowali swoje możliwości, którzy nieumiejętnie prowadzili swój biznes, którzy częstokroć świadomie podejmowali ryzyko, mając głębokie przeświadczenie, graniczące niemal z pewnością, że w razie kłopotów finansowych „państwo” wkroczy i pomoże.
Swoją drogą jest to kolejny z dobitnych przykładów na to, jak państwo, poprzez szereg ustanawianych przez siebie regulacji, samo tworzy problemy, z którymi następnie przychodzi mu się mierzyć w odpowiedzi na protesty i strajki „poszkodowanych”. Oto bowiem nie kto inny, jak „oświeceni” decydenci i urzędnicy, uchwalili prawo zakazujące odstrzeliwania dzikiej zwierzyny, rzecz jasna mając na celu ochronę danych gatunków. Tym sposobem państwo samo przyczyniło się do tego, że stawiany wyżej w hierarchii od człowieka dzik, niszczący rolnikom ich plony, powoduje możliwą do uniknięcia szkodę, którą następnie, poprzez wymuszenie, państwo „musi” naprawić i zadośćuczynić.
Gdyby – przyjmując wariant libertariański – zarówno ziemia i grunty uprawne (rolne), jak i zwierzyna – tak dzika, jak udomowiona – stanowiły przedmioty własności, państwo w ogóle nie musiałoby się całą sprawą zajmować, ani tym bardziej interweniować, jako że w oczywisty sposób nie byłoby stroną sporu. Jeśli dziki, należące do podmiotu A, zdewastowałyby plony podmiotu B, to niezależny arbiter rozstrzygnąłby, po czyjej stronie leży wina, tj. czy zwierzęta A naruszyły własność B, czy też B uprawiał nielegalnie na terenach (np. „nabytych” z pogwałceniem prawa pierwotnego zawłaszczenia lub zajmowanych na drodze uzurpacji bądź innego rodzaju złamania prawa), na których bytują zwierzęta należące do A. Kwestie odpowiedzialności, zadośćuczynienia i naprawienia szkody leżałyby w gestii zainteresowanych podmiotów i w zasadzie nikogo więcej. Jeśli natomiast nikt nie byłby właścicielem dokonującej szkody zwierzyny, to cały problem automatycznie zostałby (lub też mógłby zostać) rozwiązany poprzez jej fizyczne unieszkodliwienie. Jako że nikt nie poniósłby straty na własności, nie byłoby mowy o zaistnieniu sytuacji sporu czy konfliktu. Co najwyżej dana jednostka miała by do dyspozycji więcej dziczyzny. Jednakże w interesującym nas przypadku protestujący, roszczeniowy rolnicy wolą siła wyciągnąć pieniądze od innych, którym akurat nie chce się protestować, którzy mają inne sprawy na głowie, albo którzy najzwyczajniej w świecie po prostu pracują po to, by roszczeniowcy i społeczne pasożyty miały z czego czerpać, a zarazem od kogo wymusić środki i dobra na realizację własnego widzimisię.
Polska, czy też III RP, to jednak, zgodnie ze słowami byłego ministra sportu Mirosława vel „Miro” Drzewieckiego – przykro stwierdzić – dziki kraj, bynajmniej nie kapitalistyczny czy leseferystyczny, wolnorynkowy.