500 zł miesięcznie na przyszłego płatnika ZUS
Autor: Iwo Pietrala
„Uważajcie czego sobie życzycie, bo życzenie może się spełnić”. Przestroga znana wszystkim dobrze ze scenariuszy filmowych, zdaje się sprawdzać także na polskiej scenie politycznej. Okazuje się, iż może się zdarzyć, że politycy faktycznie będą chcieli kiedyś zrealizować swoje obietnice wyborcze. Wygląda bowiem na to, że posłowie PiS poważnie traktują swoją propozycję „500 zł na dziecko”, tak krytykowaną w trakcie kampanii i postrzeganą przez większość chyba jedynie w kategoriach kiełbasy wyborczej, jak wcześniej chociażby „darmowy” Internet.
Oczywistym jest, że sytuacja wielu rodzin mogłaby być lepsza i czasem 500 zł może zrobić dużą różnicę, ale przecież ogromna większość ludzi całkiem nieźle daje sobie radę, a ich poziom życia jest i tak o wiele lepszy niż mógłby być jeszcze chociażby 30 lat temu. Mimo tego politycy zdecydowali się podjąć dawno już nie proponowany przez nikogo wysiłek i wprowadzić nowe podatki, by móc „dać wszystkim”. O absurdalności twierdzenia, że takie działania mogą się przyczynić do poprawy ogólnego dobrobytu chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Domyślać się możemy, że za nawoływaniem do współczucia i graniu na emocjach, muszą się kryć inne cele.
Motywy staną się jaśniejsze, gdy spojrzymy na problem z perspektywy planisty i zarządcy wszystkiego, którymi niewątpliwie czują się nasi politycy. Coraz częściej i bardziej zdecydowanie mówi się o katastrofie polskiego systemu emerytalnego, czemu oczywiście wcale nie jest winna władza i niewydolność ZUS, ale ludzie i ich brak chęci rozmnażania. To ludzie, celowo bądź nie, robią władzy na złość i nie chcą mieć tylu dzieci, by system działał tak, jak przewidział to ustawodawca. Dlatego też władza musi interweniować, by odwrócić niekorzystne trendy demograficzne. Po becikowym i wydłużonym urlopie macierzyńskim to już trzecia próba wpłynięcia polityków na dzietność Polaków.
Oczywiście scenariusz na następne lata, wynikający z wprowadzenia pomysłu, nietrudno przewidzieć. Obok standardowych przechwałek o sukcesach władzy, usłyszymy zapewnienia o tym, jak bardzo wzrósł poziom życia Polaków i ich poczucie bezpieczeństwa, co oczywiście ma odzwierciedlenie we wzroście liczby urodzeń. Jesteśmy bezpieczni, Świat, państwowe emerytury i statystyki są uratowane. A może tylko statystyki…
Statystyki są jednym z największych problemów władzy. Z wielkim uporem prowadzi ona walkę o dobro statystycznego pacjenta, statystycznego ucznia, statystycznego obywatela. Zbiór statystycznych obywateli, którym dla rządzących są poddani, jest nazywany przez nich „zasobem ludzkim”. O ile ograniczenie zasobów ludzkich często wychodzi rządzącym całkiem nieźle, o tyle jego zwiększenie okazuje się być już nie lada wyzwaniem. Przekonali się o tym niedawno Niemcy, których zatroskana postępującym starzeniem się społeczeństwa władza, w celu uzupełnienia swoich zasobów ludzkich, wystosowała zaproszenie dla ludzi z różnych regionów świata. Jednakże plan nie do końca przebiegł po ich myśli, czego wszyscy mogliśmy być świadkami.
Polscy politycy obrali inną ścieżkę i postanowili, że będą dotować produkcję dzieci, by rozwiązać problem niskiej dzietności. Niektórzy z nich, jak poseł Cymański, wcale nie ukrywają, że jest to głównym zamierzeniem pomysłodawców projektu[1]. Nie przemyśleli jednak, że nie można przecież zapłacić komuś by chciał mieć dziecko. Jeżeli ktoś zdecyduje się urodzić dziecko, bo mu za to zapłacono, to znaczy, że tak naprawdę potrzeba posiadania tych pieniędzy okazała się bardziej pilna od potrzeby posiadania dziecka. A czy można wykluczyć, że takie sytuacje będą miały miejsce? Spodziewać możemy się za to, że dla młodych par, które na pierwszym miejscu stawiają robienie kariery zawodowej, 500 zł nie będzie miało żadnego znaczenia. Czy więc w którymś momencie rozważania pomysłu, politycy faktycznie brali pod uwagę dobro dzieci? Jak będzie wyglądało życie i wychowanie tych dzieci, których rodzice rodzenie wybrali jako sposób na życie i zdobycie pieniędzy na piwko i papieroski? Oczywiście ustawodawca znalazł błyskotliwe rozwiązanie problemu i w wypadku, gdy pieniądze nie będą przeznaczane na dzieci, może rodzinie cofnąć świadczenie. Jednakże trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób takie działanie miałoby poprawić sytuację dziecka, a o możliwościach jednoczesnego cofnięcia porodu i poczęcia nic się nie wspomina.
Powszechnie mówi się o istnieniu tysięcy ludzi w potrzebie i że każdy z nas powinien coś dać od siebie, by poprawić sytuację tych, którzy znajdują się w złym położeniu. Mimo tego z entuzjazmem przyjmowany jest pomysł, by zapoczątkować tragedię wielu dzieci, po to by otrzymywać co miesiąc kilkaset złotych. Gdzie to współczucie i wrażliwość na ludzkie nieszczęście, które mają być motywem wprowadzania w życie tego pomysłu? Może gdyby ludzie byli świadomi, do ilu dziecięcych tragedii doprowadzić może dopłacanie do posiadania dzieci, a wydaje się, że pomysłodawcy świadczenia zdają sobie z tego sprawę, to może byliby mniej chętni do pobierania tych pieniędzy.
Mogą pojawić się jednak głosy, że wspomniane przez posła Cymańskiego ratowanie systemu emerytalnego przed katastrofą jest sprawą nadrzędną i rzeczą najważniejszą jest zapewnienie nam, żebyśmy na starość otrzymali przyzwoite emerytury. Niewątpliwie jest to główna idea, która przyświeca politykom. Mamy więc do czynienia z projektem, który ma zachęcić ludzi, by rodzili dzieci, które później dostąpią łaski przymusowego wcielenia do piramidy finansowej ZUS. Skrajnie niemoralna to inicjatywa, w której mamy chcieć by inni rodzili dzieci tylko po to, by później było kogo zmusić do pracy na nasze utrzymanie. Osobiście niezbyt podoba mi się też świadomość, że celem narodzin i życia moich dzieci miałaby być praca na utrzymanie innych ludzi. Jak widać jednak zamiarem polityków nie jest uszczęśliwienie rodzin z dziećmi, ale wychowanie większej liczby niewolników, których będą mogli kiedyś zmusić, by oddali im znaczną część dochodów ze swojej pracy.
Pomysł „500 zł na dziecko” nie jest więc wcale wynikiem empatii i chęci niesienia pomocy, ale znieczulicy polityków i ich manii kontrolowania wszystkiego. Osobną kwestią jest czy obrane przez władzę środki rzeczywiście pozwolą na osiągnięcie zamierzonych celów. O ile faktycznie możemy zaobserwować wzrost liczby urodzeń, tak też trzeba zadać pytanie, czy ludzie z niespotykaną dotychczas postawą roszczeniową, przyzwyczajeni, że państwo płaci od urodzenia na ich utrzymanie, będą faktycznie w stanie dać od siebie tyle, ile będzie się od nich wymagało, a nie jedynie brać i wciąż zwiększać swoje oczekiwania wobec państwa.
Interwencjonizm państwowy osiągnął w Polsce już tak zaawansowany poziom, że politycy uzurpują sobie prawo do decydowania jaki powinien być właściwy współczynnik dzietności obywateli. Oczywiście właściwy dla nich, dla ich długoterminowego planowania i wizji państwa. Niestety, to tylko kolejny przykład jak w obecnym systemie prawo, zamiast służyć do egzekwowania sprawiedliwości, tworzone i traktowane jest jako środek do osiągania celów politycznych. Mimo tego, we wszystkich głównych mediach wciąż słuchać będziemy, że kapitalizm i wolny rynek w Polsce się nie sprawdzają, a państwo powinno otoczyć nas jeszcze większą opieką.
[1] http://www.rmf24.pl/tylko-w-rmf24/wywiady/kontrwywiad/news-tadeusz-cymanski-szydlo-nie-jest-ubezwlasnowolniona-to-nie-g,nId,1915598