A A +

Sobiecki: Nie taki straszny jak go malują

29 lipca 2015 Felieton, Publicystyka

Autor: Karol Sobiecki
Źródło grafiki: www.leadershipwithsass.com

W poprzednim wpisie omówiłem kwestie wolnościowego nazewnictwa i definicji podstawowych pojęć używanych przez libertarian. Zaproponowałem zmianę popularnych haseł na inne, o bardziej pozytywnym wydźwięku. Oczywiście moje propozycje radzę potraktować jako sugestie. Być może ktoś wymyśli dużo lepsze, bardziej lotne słowa czy frazy. Odpowiednie zdefiniowanie tego, co chcemy osiągnąć, jest bardzo istotne. Jednak równie ważne jest nazwanie tego, z czym walczymy. Kim jest nasz wróg? Jakie słowo najlepiej opisuje przeciwnika libertarian lub idee, doktryny antagonistyczne w stosunku do libertarianizmu?

Najczęściej stosowane określenia to:

– lewica
– socjalizm
– kolektywizm
– egalitaryzm
– etatyzm
– państwo
– totalitaryzm

Ale czy na pewno wolnościowcy powinni walczyć z „lewakami” i postulować likwidację „państwa”? Warto przeanalizować co naprawdę oznaczają te słowa.

Wrzucanie wszystkich swoich wrogów do szuflady „lewica” wskazywałoby na to, że libertarianie należą do „prawicy”. Warto więc przyjrzeć się podziałowi na prawicę i lewicę. Pochodzi on z czasów rewolucji francuskiej. Pierwotnie „lewicowcami” nazywano tych, którzy chcieli zburzyć układ i na jego miejsce utworzyć, na zupełnie innych zasadach, nowy porządek. Dziś nazwalibyśmy ich „antysystemowcami”. Po prawej stronie zaś zasiadali ci, którzy bronili dotychczasowego systemu. Francuscy fizjokraci, czyli protoplaści dzisiejszych libertarian umiejscowieni byli zdecydowanie po lewej stronie sceny politycznej.

Dwubiegunowy podział zmieniał swoje znaczenie zależnie od czasów i miejsca, w którym był przywoływany. Przykładowo: w postkomunistycznej Polsce, przyjęto lewicą określać polityków związanych z upadającym PRL-em. Z kolei dotychczasowych opozycjonistów z Solidarności, nazwano prawicą. Ten układ pozostał żywy w Polsce do dziś. Niestety nie ma w nim miejsca dla wolnościowców.

Ponieważ podział na tylko dwie strony barykady jest mocno anachroniczny i nie uwzględnia różnorodności ludzkich preferencji, toteż politolodzy wyodrębniają inne ideologie polityczne, które nie mieszczą się w tym zestawieniu lub tworzą nowe podziały o większej liczbie zmiennych. W Stanach Zjednoczonych popularny jest podział dwuosiowy, gdzie prawica oznacza poparcie dla wolności gospodarczej, ale chęć ograniczania wolności osobistej, natomiast lewicowiec to ktoś, kto chce wolności osobistej, ale jest zwolennikiem większej ingerencji państwa w gospodarkę. W tym podziale wymienia się jeszcze libertarian i populistów (ci ostatni chcą ingerencji państwa w każdej dziedzinie).

„Socjalizm” pochodzi od łacińskiego słowa societe, oznaczającego wspólnotę, jest więc w pewnym sensie synonimem „kolektywizmu”. W centrum obu pojęć znajduje się zbiorowość ludzka, której przeciwstawia się egoistyczne interesy jednostki. Sam sprzeciw wobec chciwości i zachłanności niektórych ludzi, którzy w imię własnych, partykularnych interesów są gotowi wyzyskiwać innych, wbrew pozorom wpisuje się również w libertariańską ideologię. Wolnościowcy walczą przecież z klasą polityczną, która realizuje własne widzimisię kosztem własności reszty społeczeństwa.

Oczywiście libertarianie szanują prawa jednostki i dlatego kojarzeni są z indywidualizmem i tak też sami się określają. Szkopuł w tym, że wolność nie jest sprzeczna z szeroko pojętym dobrem ogółu, który przecież jest niczym innym jak sumą jednostek. Stąd wniosek, że libertarianie i socjaliści w teorii powinni być największymi sojusznikami.

Co więcej! Kolektywizm jako jedna z preferencji, czyli możliwy wybór, którego może dokonać każdy człowiek, również nie kłóci się z ideą wolnościową. Przecież nic nie stoi na przeszkodzie, żeby grupa wolnych ludzi połączyła się w dobrowolną komunę i uwspólniła swoją własność. Wolność nie zakłada przecież, że każdy musi być indywidualistą. Socjalizm jest sprzeczny z libertarianizmem wyłącznie wtedy, kiedy jest narzucany siłą. Ale po co wyróżniać socjalizm jako wroga? Przecież każde przymusowe rozwiązanie jest złe z punktu widzenia wolnościowca.

Z socjalizmem wiąże się również dążenie do pomocy biednym za wszelką cenę oraz pojęcie „egalitaryzmu”, czyli wyrównywania sytuacji materialnej wszystkich ludzi. Czy są to postulaty sprzeczne z libertarianizmem? Nie. Żadna idea nie kłóci się z wolnością, o ile nie jest narzucana siłą. Istnieje wiele dowodów na to, że wprowadzenie w życie wolnościowych ideałów poprawi wręcz sytuację najbiedniejszych oraz zmniejszy nierówności społeczne.

Według libertarian źródłem całego zła na świecie jest „państwo”. Ale czym jest ta bestia? Encyklopedyczna definicja mówi o przymusowym charakterze tej organizacji, co tłumaczy negatywny stosunek wolnościowców. Problem w tym, że w świadomości przeciętnego człowieka „państwo” to po prostu zrzeszenie dużej liczby osób o większym stopniu złożoności niż standardowe stowarzyszenie takie jak np. klub szachowy albo koło gospodyń wiejskich.

Wysiłki libertarian nie powinny więc skupiać się na tłumaczeniu ludziom, czym jest w rzeczywistości państwo, ponieważ dążenia te przypominają walkę z wiatrakami. Zamiast tego wolnościowcy powinni się skupić na przedefiniowaniu pojęcia „państwa” z przymusowego monopolisty na duże dobrowolne zrzeszenie. W takim układzie krytyka spadnie na władzę, jako tą, która zdeprawowała owo zrzeszenie i zmieniła jego charakter na przymusowy, a nie na samo państwo jako instytucję.

Podobnie ma się sprawa z pojęciem „etatyzmu”, który oznacza po prostu propaństwowość. W dodatku jest to pojęcie obce i nie kojarzy się nikomu z niczym. Znane jest wyłącznie libertarianom i znawcom tematu. Nieco popularniejsze i zdecydowanie nacechowane negatywnie jest słowo „totalitaryzm”, ale posiada dwie wady. Po pierwsze: uważane jest za przeciwieństwo demokracji. Po drugie: jest zbyt mocne i zarezerwowane dla największych zbrodniarzy. Nazwanie „totalniakiem” zwykłego polityka demokratycznej partii wywoła co najwyżej uśmiech politowania u odbiorcy takiego komunikatu.

Skoro utarte słowa-klucze stosowane przez wolnościowców nie są nośne, należy w takim razie pomyśleć o tym, by zmienić stosowaną retorykę i powiązaną z tym nomenklaturę. W tym miejscu trzeba podkreślić, że tzw. „negatywna kampania” jest mniej skuteczna niż stosowanie haseł pozytywnych. Rzucenie w kogoś „faszystą” może zwróci na nas uwagę publiki, ale w ostatecznym rozrachunku przysporzy nam więcej wrogów niż zwolenników.

Dlatego, jeśli już musimy używać określeń pejoratywnych, niech będą one stonowane i możliwie najbardziej precyzyjne. Innymi słowy: muszą naprawdę dobrze opisywać to z czym dokładnie walczymy, a nie być pustymi sloganami z ładunkiem emocjonalnym.

Poniżej zamieszczam swoje subiektywne propozycje:

– władza (dobre określenie to „samowola władzy/korporacji” itd.)
– biurokracja
– aparat przymusu (lub „państwowy aparat przymusu”, brzmi groźnie i raczej nikt nie chce się z czymś takim utożsamiać)
– przymus
– dysponowanie czyjąś własnością niezgodnie z wolą właściciela (synonim „kradzieży” a brzmi bardziej elokwentnie, ludzie często nie rozumieją porównań podatków do kradzieży)
– społeczeństwo oparte na przymusowych relacjach (w przeciwieństwie do społeczeństwa opartego na relacjach dobrowolnych)
– narzucanie czegoś odgórnie, siłą (w przeciwieństwie do oddolnej, dobrowolnej, społecznej inicjatywy)
– wyzysk (warto zapożyczyć to słowo od socjalistów)
– blokowanie potencjału/energii

Jeśli ktoś nas zaatakuje, nazywając nas „anarchistami”, „kapitalistami”, „neoliberałami” lub innym podobnym wyrażeniem, warto stanowczo się sprzeciwić i wytłumaczyć, że to właśnie nasz oponent broni pozycji anarchistycznych, kapitalistycznych i neoliberalnych, a to właśnie my – wolnościowcy walczymy z samowolą władzy, odgórnie narzucanym, arbitralnym decyzjom aparatu przymusu, biurokracją itd.

Oczywiście powyższe propozycje są tylko moimi sugestiami. Być może ktoś wymyśli lepsze.

comments powered by Disqus

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress