Sobiecki: Można inaczej
Autor: Karol Sobiecki
Źrodło grafiki: firmowo.com
Kontynuując temat marketingu wolności warto wspomnieć, czym właściwie jest marketing. Według jednej z wielu definicji jest to przekazywanie wyznaczonym odbiorcom takiego komunikatu, na którego przekazaniu nam zależy oraz wywołanie pozytywnego stosunku odbiorcy do treści tego komunikatu. Co to oznacza dla libertarian?
Libertarianie nie powinni się skupiać wyłącznie na tym, by dotrzeć ze swoim przekazem do jak największej liczby osób. Należy się skupić również na jakości tego przekazu. I nie chodzi tutaj o wartość merytoryczną, bo ta jest na najwyższym poziomie, ale o zdolność wywołania pozytywnych emocji. Można te same słowa powiedzieć inaczej mając na myśli to samo, a uzyska się zupełnie inny rezultat.
Wydawałoby się, że to jest oczywiste i nie trzeba nikogo do tego przekonywać. Jednak wielu libertarian zdaje się nie rozumieć prostego faktu, że argumenty, którymi się posługują, nie spotykają się z pozytywną reakcją i że najwyższy czas zacząć stosować inne metody propagowania wolnościowych idei.
Opowiadanie przeciętnemu, ubogiemu i niezbyt rozgarniętemu przedstawicielowi „klasy robotniczej” o złotych górach, które nastąpią po zlikwidowaniu płacy minimalnej, socjalu oraz „bezpłatnej” służby zdrowia i edukacji, nie przyniesie żadnych skutków poza zrażeniem kolejnej osoby do idei wolnościowych oraz zwykłą stratą czasu i nerwów. Być może taka retoryka miałaby sens, gdybyśmy kierowali ją do przedsiębiorców, ale i w to raczej należy wątpić.
A gdyby zamiast takich argumentów użyć innych? Poinformować rozmówcę o tym, jak olbrzymie obciążenia zrzucono na barki najbiedniejszych, o przywilejach dla bogatych, o tłustych pensjach urzędniczych wypłacanych z podatków zdzieranych od osób poniżej granicy ubóstwa, o upolitycznieniu wszystkiego, co się da i wpieprzaniu się władzy we wszystkie zakamarki życia? Rezultat mógłby być diametralnie inny.
Oczywiście może zajść sytuacja, w której ktoś wprost poprosi nas o wyrażenie stosunku do jednego konkretnego problemu, np. ustawowej płacy minimalnej. Także i w tym przypadku sprawę można poprowadzić inaczej. Zwykle, przeciętny libertarianin stanowczo opowie się za likwidacją płacy minimalnej, podając osłupiałemu rozmówcy swoje wyrozumowane argumenty, których ten i tak nie zrozumie.
Zamiast tego można by przecież na wstępie zgodzić się, że pensje są zdecydowanie zbyt niskie i jak najbardziej jesteśmy za tym, żeby wynagrodzenia rosły (szczególnie tych najuboższych!), więc dobrym pomysłem w tym kierunku byłoby uwolnienie gospodarki od zbędnych obciążeń, ale już nie najlepszym rozwiązaniem jest załatwianie sprawy siłą i zakazywanie pracy za niską płacę, ponieważ dyskryminuje się w ten sposób tych, którzy chcieliby podjąć się takiej pracy (np. studentów).
W podanym wyżej przykładzie najpierw zgadzamy się z rozmówcą, tworząc w ten sposób poczucie solidarności i zaufanie do własnej osoby. Dzięki temu nasz adwersarz może nas uznać za „swojego”. Następnie proponujemy rozwiązanie pozytywne, nie wdając się w zbędne szczegóły, które mogłyby rozproszyć uwagę osoby słuchającej. Ważne, żeby to była propozycja o pozytywnym wydźwięku („uwolnienie”, a nie „likwidacja”). Dalej delikatnie i „z wyczuciem” wyrażamy wątpliwość co do poglądu przedstawionego przez dyskutanta, przy czym warto nazwać ten pogląd inaczej demaskując jego nieetyczny charakter („załatwianie sprawy siłą i zakazywanie pracy”). Na koniec podaje się uzasadnienie oraz, przez podanie przykładu, wzbudza się litość wobec osób dotkniętych płacą minimalną.
Nie gwarantuje to oczywiście sukcesu, ale nawet jeśli nie uda nam się przekonać oponenta, to przynajmniej mamy większe szanse na to, że zapamięta nas jako godnego szacunku, błyskotliwego erudytę, który na pewno przemyślał to, co mówi. Być może po jakimś czasie zmieni zdanie w tej kwestii. Być może w kolejnej dyskusji przyzna nam rację. Być może uzna, że ktoś określający siebie jako „libertarianin” to osoba wyważona, interesująca i po prostu inteligenta. Być może dzięki temu w przyszłości zainteresuje się ideami wolnościowymi.