Polemika z „Ja – frustrat”
Przyznam, że jako osoba, która współpracuje z portalem Libertarianin bardzo się cieszę, że ktoś zdecydował się na publikację tutaj swojego artykułu. Mowa o „Ja — frustrat”. Jednak trochę załamał mnie jego poziom, który najchętniej określiłbym „korwinizmem”. Poprzez „korwinizm” rozumiem zachowanie typowe dla JKM i jego najwierniejszych wyznawców. Wyznawców, bo cześć jaką oddają mu korwiniści i jak bardzo wierzą w jego nieomylność jest niezwykła. Dlatego zawsze będę mówił, że korwiniści to wolnościowców cierń, parafrazując Kelthuza. Jednak przejdę do meritum.
W pierwszym i drugim akapicie autor zarzuca społeczeństwu, że nie rozumieją środowiska wolnościowego. Nie rozumieją, że wolnościowcy to w rzeczywistości dobrzy ludzie, „którzy wierzą odpowiedzialność, zaradność i przedsiębiorczość”. Zarzuca również społeczeństwu, że nie patrzy na swoje korzyści, a dba o bliźniego. Czy naprawdę dbanie o drugą osobę i przejmowanie się jej losem jest złe? Fakt, zmuszanie innych do finansowania opieki jest złe, jednak czy sama troska jest godna potępiania? Zastanówmy się, dlaczego ludzie mają takie, a nie inne zdanie o wolnościowcach? Może dlatego, że narzekają na ludzi, którzy martwią się o los starszych osób? Nota bene, krytyka takiej postawy jest szkodzeniem wolności, ponieważ im społeczeństwo będzie bardziej wolne tym bardziej będą potrzebne takie postawy.
Autor powinien spojrzeć na nasze środowisko i najpierw w nim wyszukać wady, a dopiero później brać się za krytykę społeczeństwa. Winą zwykłego człowieka nie jest brak wiedzy dot. ekonomii, nota bene — brakuje jej często też osobom, które pretendują do bycia ekspertami po przeczytaniu dwóch książek. Zwykły człowiek ma swoje problemy — dzieci, kariera, utrzymanie rodziny, „proste rozrywki”. Taka osoba po prostu nie ma ani czasu, ani energii, żeby jeszcze czytać Misesa i, np. pogarda wobec nich z tego powodu jest gówniarska. Szczególnie, że raczej mało który wolnościowiec stał w sytuacji, że musiał pracować po 12 godzin dziennie, żeby utrzymać rodzinę. Rzecz jasna, to nie wina czy błąd wolnościowców. Bardzo dobrze, że nigdy nie musieli się znaleźć w takiej sytuacji, jednak przydałoby się trochę zrozumienia. Mój znajomy niedawno wspomniał o „graniczącym z socjopatią społecznym autyzmie” i chyba właśnie tak on się objawia.
Dlatego ruch wolnościowy powinien wyjść naprzeciw takim ludziom i przygotowywać krótkie materiały, które w zrozumiały sposób wyjaśnią parę kwestii. Jeżeli ludzie nadal nie zrozumieją to nie należy lamentować, że „ludzie nie potrafią zrozumieć”, tylko trzeba dopracować dany materiał. Godne pochwały jest zachowanie JKM po jego występie w, o ile dobrze pamiętam, programie Polsatu podczas strajku związkowców w Warszawie. Nie było ono idealne, ale było krokiem w dobrą stronę. JKM nie mówił o aksjomatach działania czy teorii cykli koniunkturalnych austriackiej szkoły ekonomicznej, a o rzeczach ważnych dla „prostego ludu”.
Idźmy dalej. Autor ubolewa nad „postrzeganiem polskiej prawicy przez młody [i nie tylko – dop. AP] elektorat”. Zapewne ma rację. Jednak zastanawiają mnie dwie kwestie. Autor jest chyba libertarianinem, więc dlaczego przejmuje się „polską prawicą”? Skoro libertarianizm prawicą nie jest. Chyba że autor stosuje korwinistyczną definicję lewicy i prawicy, tj. prawica = wolny rynek, lewica = socjalizm, jednak jest ona bzdurna i wyssana z palca. Druga kwestia, która mnie interesuje to dlaczego autor nie próbuje znaleźć winnych tej sytuacji?
Nie interesuję się „polską prawicą”, więc nie wiem co o nich sądzi społeczeństwo, jednak wydaje mi się, że jest tam co najmniej parę „ideologii”. Zapewne autor mówi o wolnym rynku albo koliberalizmie czy libertarianizmie. Jednak wątpię, żeby ludzie byli świadomi, że mówiąc „prawica jest X, Y i Z!” mówią o wolnorynkowcach, koliberałach czy libertarianinach (i nie dziwi mnie to). Określenia typu „nieludzka ideologia”, „przejaw młodzieńczego buntu” itp. odnoszą się raczej do faszystów czy innych „prawicowych” zwolenników państwa totalitarnego (lub zbliżonego do totalitaryzmu) i opartego na „wartościach prawicy”. Ruch wolnościowy sam robi sobie krzywdę poprzez podpinanie się pod te określenie. Wyjątkiem jest koliberalizm, który z racji swojego konserwatyzmu w normalnym podziale na lewicę i prawicę (chociaż osobiście preferuję choćby wykres Nolana) naturalnie znajduje się na „prawicy”.
W przedostatniej części autor lamentuje nad nazywaniem JKM czy Michalkiewicza „frustratami”. Czy słusznie? Sprawdźmy co znaczy słowo „frustracja”. Wg sjp.pl frustracja to: „stan rozdrażnienia i rozgoryczenia występujący u kogoś na skutek niemożności zaspokojenia jakiejś potrzeby lub osiągnięcia celu, często połączony z poczuciem bezsilności”. Michalkiewicz nie wydaje się być frustratem, nie wiem jaki on ma cel czy potrzebę, natomiast JKM? Cóż, oficjalnie celem JKM jest „obalenie systemu”. Na chwilę obecną jest baaaardzo daleko od tego celu. Nawet sztucznie podwyższane sondaże ze strony ewybory.eu nie wpłyną zbytnio na rzeczywistość. Zatem nazywanie JKM frustratem ma swoje podstawy, szczególnie, jeśli weźmiemy pod uwagę jego retorykę i słowa typu „Ludzie są głupi”, „Demokracja jest głupia” itd. Nie są to dokładne cytaty, jednak sens jest w miarę zachowany.
W tej samej części wspomina również o ludziach manifestujących na Marszu Niepodległości, którzy: „[są] wykształceni pod aspektami historycznymi, którzy często ryzykując własnym bezpieczeństwem, zarówno psychicznym jak i fizycznym, są gotowi manifestować swoje poglądy, kiedy aura wokół nie sprzyja im ku temu w nawet najmniejszym stopniu”. Chyba myślimy o dwóch różnych Marszach. Fakt, w tym Marszu idą również osoby wykształcone, jednak dlaczego wydaje mi się, że autor mówi również o dresach, którzy zajmują się w wolnych chwilach biciem „pedałów”, chlaniem tanich browarów i rozprawianiu o „fajnych dupach z dyskoteki”? Mówię teraz stereotypowo, jednak ilu dresów (albo chuliganów) czytało inną książkę historyczną niż podręcznik do historii w szkole? Ba, nawet jeśli przeczytali ich parę to czy oznacza to, że już są wykształceni? Przykro mi to mówić, jednak tacy ludzie „nie mają rozumu ani godności człowieka”, a „patriotyzm”, AK, Żołnierze Wyklęci, komunizm itp. to dla nich tylko pretekst, żeby komuś przylać. Świetnie obrazuje to, chyba najnowszy, występ kabaretu Moralnego Niepokoju. Co ciekawe, część ludzi walcząca z „komunizmem” jest niewiele lepsza.
Końcówka jest bardzo krótka, jednak również budzi moje wątpliwości. Autor stwierdza, że „to nie czas na polityczną działalność”. Zapytam więc tak — kiedy nastanie ten czas? Gdy organizacje wolnościowe będą zrzeszać 100 tysięcy ludzi? Milion? Pięć milionów? Nie wiem czy autor jest świadomy, że nie liczy się ilość libertarian, koliberałów itd. w społeczeństwie, bo ona raczej zawsze będzie dość niska. Liczy się pewien sposób myślenia. Nie potrzebujemy miliona libertarian. Potrzebujemy milion ludzi, którzy uznają rząd za wroga i będą wiedzieli, że nie wolno spocząć dopóty, dopóki Lewiatan nie upadnie.
Autor: Aleksy Przybylski