O wpływie Partii Libertariańskiej
Autor przedstawia wyłącznie własne poglądy i nie powinny być one utożsamiane z redakcją Libertarianin.org. Jesteśmy miejscem dla każdego wolnościowca, bez względu na jego przynależność partyjną.
Za nami długo wyczekiwana rejestracja pierwszej libertariańskiej partii w Polsce. Proces tworzenia Partii Libertariańskiej trwał od końca 2012 roku, czyli prawie dwa lata. Nie chcę się rozwodzić nad tym czy to żenujące, czy może normalne i akceptowalne. Chcę się skupić na czymś ważnym, czyli na skutkach dotychczasowych działań Partii Libertariańskiej. Ich ocenę pozostawiam Wam.
Pierwszym efektem jej działalności było… zebranie wolnościowców z różnych części Polski/Internetu wokół jednego sztandaru. Na samym początku PL skupiła wokół siebie kilka(naście?) osób, podczas gdy obecnie jest ich w PL już ponad sto (a podejrzewam, że kolejnych parędziesiąt w Stowarzyszeniu Libertariańskim, który jest produktem ubocznym Partii). Udało się jednak nie tylko skonsolidować środowisko wolnościowe, ale też jednocześnie poniekąd je podzielić. Część środowiska odrzuciła pomysł partii sam w sobie, a część poszła dalej i „odrzuciła” ich członków.
Daje się też zauważyć pogłębienie animozji między sympatykami KNP/JKM (choć możemy również mówić o środowisku związanym z KoLibrem), a libertarianami (i nie tylko!), którzy odczuwają wobec siebie co najmniej delikatną niechęć. Jest to spowodowane początkową retoryką PL, której celem było podkreślenie różnic między Nową Prawicą, Korwinem i konserwatywnymi liberałami (oraz konserwatywnymi wolnorynkowcami), a libertarianami. Wydaje się, że było to działanie potrzebne (z punktu widzenia wizerunkowego i w pewnym sensie ideologicznego), jednak wielu konserwatywnych wolnościowców uznało to za atak na nich. Możemy w sumie uznać, iż działania niektórych KoLibrantów, dzięki którym wielu libertarian (i nie tylko libertarian) odeszło z tego stowarzyszenia, uratowały w małym stopniu sytuację, ponieważ część tych osób szuka teraz swojego miejsca w Stowarzyszeniu Libertariańskim.
Kolejnym efektem jest przyciągnięcie ludzi spoza środowiska. Często są to osoby bardziej z lewa niż z prawa – czyli z tego miejsca polskiej sceny politycznej, gdzie „macki” KNP/UPR i KoLibra nie sięgały ze względu na swój widoczny konserwatyzm. Nie chcę mówić czy to dobrze, czy to źle, ale chcę zwrócić uwagę na coś bardziej problematycznego. Otóż doszło w pewnym sensie do efektu skali, tzn. środowisko libertariańskie w krótkim czasie zyskało wiele nowych twarzy, ale są to osoby niewyedukowane pod względem ekonomii, idei libertariańskiej jak i polityki w ogóle. Wielu Libertarian (czyli członków PL) śmieje się z korwinistów oraz KNP, że ci czerpią swą tylko z „blogu Krula” i „filmików na YouTube”. I prawdopodobnie mają rację w przypadku większości sympatyków KNP, ale nie dostrzegają, że to samo dzieje się wokół Partii Libertariańskiej – „blog Krula” zastępują fanpagem Partii Libertariańskiej i jej działaniami.
Uważam, że normalnym jest (choć niepożądanym) czerpanie wiedzy tylko od publicystów czy jakichś niby-naukowych tekstów, ponieważ nie każdy ma czas, chęci i możliwości, żeby przeczytać choćby „Ekonomię w jednej lekcji” Hazlitta. Pod tym względem mogę się zgodzić z częścią wolnościowców, którzy uważają, że jest jeszcze za wcześnie na Partię Libertariańską, choć do niedawna mógłbym to samo powiedzieć o partiach Janusza Korwin-Mikke. Nie znaczy to, że neguję sens istnienia KNP i PL – na szczęście wielu działaczy PL oraz KNP rozwija się na własną rękę i tym osobom należy się ogromna pochwała, bowiem – przynajmniej w tej kwestii – mogą uchodzić za wzór. Szczególnie cieszy powolne wychodzenie z „jaskini Nowej Prawicy” takich osób jak Artur Dziambor, Jacek Wilk czy Przemysław Wipler (choć w jego przypadku „powolne” to złe słowo).
Nie należy tych ludzi nazywać leniwymi bądź głupimi, bo choć ich wiedza ekonomiczna bądź jej brak zależy tylko od nich, to jednak mówienie zwykłym sympatykom czy szeregowym działaczom – tym osobom zbierającym podpisy czy rozklejającym plakaty – że są głupi czy leniwi nic nie zmieni. Środowisko jeszcze nie jest gotowe na przyjęcie takich mas i wyedukowanie ich, choć powoli się to zmienia i być może nie dostalibyśmy takiego kopa do działania, gdyby nie powstanie PL.
Wracając do „dzieci Partii Libertariańskiej”. Są to często osoby, które mieszają libertarianizm z tym, co im się podoba, tworząc przez to niebezpieczną mieszankę podobną do amerykańskich tzw. „libertarian spod znaku krwawiącego serca” lub poniekąd tzw. „humanitarystów”. Może to doprowadzić albo do odrzucenia Partii i całego libertarianizmu gdy się dowiedzą, że „to nie jest tak fajne, jak myślałem”, albo do… przejęcia Partii (bądź całego polskiego nurtu) przez nich, co spowoduje, że będziemy mieli do czynienia z kolejnym już pomieszaniem pojęć. Tak czy siak, jest to skutek braku wiedzy.
Przed władzami Partii Libertariańskiej stoją trudne zadania – poza działalnością stricte polityczną muszą się zająć wyedukowaniem swoich członków i sympatyków (przynajmniej do pewnego stopnia), jednak do tego potrzeba nie tylko wiedzy, ale i pewnej bezinteresowności – te osoby muszą kierować się dobrem libertarianizmu i całego środowiska (ale to okropnie brzmi), a nie leczeniem swojego ego oraz chęcią naprawienia swojego życia. Nie wiem ile osób z władz Partii jest w stanie sprostać tym dwóm wymaganiom, które są tak naprawdę podstawą do podjęcia jakichkolwiek działań.
Zakończę poprzez zacytowanie libertariańskiego myśliciela, Jakuba Bożydara Wiśniewskiego:
If politicians were smart and benevolent, they would be philanthropists or high-level charity workers. If they were dull and benevolent, they would be low-level charity workers. If they were smart and malevolent, they would be oligarchic puppet masters. If they were dull and malevolent, I don’t have to tell you who they would be.
Autor: Aleksy Przybylski
Korekta: Elmo