List ws. kolorów wazonów
„Wazony na stoiskach z kwiatami na placu Solnym (we Wrocławiu – przyp. red.) mają być w jednym kolorze. To decyzja Beaty Urbanowicz, miejskiego plastyka. Kwiaciarki będą musiały za wymianę zapłacić z własnej kieszeni nawet do tysiąca złotych”. – podaje Gazeta Wrocławska. Poniżej przedstawiamy komentarz libertarian w tej sprawie.
Z oburzeniem przyjęliśmy informację dot. decyzji ws. ujednolicenia koloru wazonów na stoiskach z kwiatami na Placu Solnym. Uważamy takie działania magistratu za skandaliczne, karygodne, niesprawiedliwe i nieuzasadnione z kilku powodów.
Po pierwsze, nie jest rolą urzędników dyktowanie przedsiębiorcy, jak ma prowadzić swój biznes, czy też w jaki sposób ma handlować. Jeśli urzędnicy uważają, że wiedzą to lepiej niż sami zainteresowani, to dlaczego nie zmienią pracy (choć w przypadku urzędnika słowo „praca” może nie do końca oddawać istoty rzeczy) i sami nie zaczną handlować, skoro wykazują tak duże zainteresowanie tym polem działalności gospodarczej?
Po drugie, jeśli do tej pory klienci stoisk z kwiatami swoimi codziennymi decyzjami o kupnie bądź też powstrzymania się od zakupu nie „wymogli” na sprzedawcach ujednolicenia kolorów tego czy innego elementu ich stoisk, oznacza to, że a) nie jest to przedmiotem ich zainteresowania, b) nie ma to dla nich większego znaczenia, c) podoba im się aktualna czy też proponowana przez sprzedawców kolorystyka (lub inny element wizualny stoiska), d) wyżej cenią sobie możliwość zakupu kwiatów w centrum miasta w satysfakcjonującej ich cenie niż oprawę wizualną punktu sprzedaży, e) ilość klientów, którym przeszkadza obecna kolorystyka lub inne elementy wyglądu stoisk i którzy w związku z tym nie robią zakupów w przedmiotowym miejscu jest na tyle nieznaczna, że handlowcy postanowili nie dostosowywać swojej oferty do preferencji akurat tej grupy osób, które to zawsze mogą znaleźć satysfakcjonującą ich propozycję w innym miejscu, bardziej z ich punktu widzenia odpowiednią pod wieloma względami. Summa summarum jeśli przez tyle lat funkcjonowania stoisk kwiatowych na Placu Solnym prowadzący tam swoją działalność stale utrzymują się na – nomen omen – rynku, oznacza to, iż w zadowalający oraz satysfakcjonujący sposób spełniają oni potrzeby klientów i nie należy w żaden sposób interweniować i zakłócać tego procesu.
Po trzecie, niedopuszczalnym jest nakazywanie przedsiębiorcy wykonania inwestycji kapitałowych, które z jego punktu widzenia nie mają żadnego uzasadnienia, tylko na podstawie widzimisię urzędnika. Co więcej, owy wydatek handlarze z Placu Solnego muszą pokryć z własnej kieszeni, nie mogąc liczyć na żaden rodzaj rekompensaty. Nie dość, że magistrat miesza się w prywatny biznes, to na dodatek naraża go na straty finansowe, prowadząc do efektów określanych jako niegospodarność. Być może urzędnicy nie są do końca tego faktu świadomi, ale opisane powyżej okoliczności stanowią przedmiot art. 282 kodeksu karnego dot. doprowadzania do niekorzystnego rozporządzania mieniem. Jeśli zatem organy samorządowe, tak jak każde inne organy administracji publicznej, zgodnie z zapisami konstytucyjnymi, działają w ramach prawach, nie mogą dopuszczać się działań stojących z prawem w jawnej sprzeczności i kolizji.
Po czwarte, de gustibus non est disputandum. Jak można narzucać innym swoje własne preferencje estetyczne!? Przedmiotowa kwestia jest klasycznym przykładem subiektywnego postrzegania otaczającej nas rzeczywistości, przestrzeni oraz poszczególnych jej elementów. Jedni oceniają pewne obiekty jako piękne, inni te same obiekty widzą jako szkaradne. Nie ma obiektywnego kryterium rozstrzygania tego typu różnic, a zatem nie można nikogo przymuszać do tego, by spodobało mu się coś, do czego żywi on odrazę, tak samo jak nie można wymóc na kimś, by budził w nim zniesmaczenie obiekt, który jest przedmiotem podziwu. Jeśli faktycznie ktokolwiek uważa, że jego osąd natury estetycznej jest w jakimś względzie bardziej „wartościowy” lub „miarodajny” niż taki (analogiczny) osąd innych, to istnieje tylko jeden sposób, by pozostałe jednostki zinternalizowały ten pierwszy kosztem tego drugiego i uznały go jako swój: przekonywanie. Jeśli w wyniku rozmów i prób nakłonienia drugiej strony nie jesteśmy w stanie pozyskać jej do swoich racji, to nie możemy uciekać się do środków przymusu bądź groźby ich zastosowania, a tak właśnie zdają się postępować urzędnicy. O tym, że nawet wśród sprzedawców z Placu Solnego nie ma zgody co do harmonizowania kolorów elementów ich stoisk, świadczą przeprowadzone z nimi przez lokalną prasę wywiady. Powinno się zatem pozostawić im kwestię wyboru kolorystyki każdego z elementów ich stoisk.
Po piąte, mamy do czynienia z niebywałym wręcz pomyleniem pojęć oraz ról. Otóż urzędnikom wydaje się, że to oni są „Panami Miasta”, że są zarządcami czy też w jakimś sensie „oświeconą” grupą, która ma nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek „zajmowania się” i „troszczenia się” o pozostałych. Nic bardziej mylnego. Każdy „pracownik” administracji (niezależnie od szczebla) jest sługą i to na dodatek płatnym sługą, jak sama nazwa służba publiczna tudzież służba cywilna wskazują. Wszelki „dochód” urzędnika pochodzi z przywłaszczenia części własności tych, którzy swoją pracą przyczyniają się do wytwarzania dóbr (obiektów własności), pomnażania kapitału itp. W związku z powyższym tak długo, jak urzędnik nie otrzyma polecenia wykonania pewnej czynności, zajęcia się daną sprawą, tak długo nie ma on prawa podejmować jakichkolwiek innych czynności, bowiem wykracza poza swój mandat i swoją rolę.
Po szóste, w nawiązaniu do wcześniej zasygnalizowanych kwestii, należy zaznaczyć, że dokonując interwencji w działania gospodarcze, urzędnicy wchodzą do gry, której zasady zniekształcają i w której nie są takim samym graczem, jak pozostali jej uczestnicy. Urzędnicy dysponują bowiem aparatem przymusu, który może doprowadzić do zniszczenia czyjejś działalności, do przywłaszczenia sobie coraz większej ilości wypracowanych przez przedsiębiorców dochodów, podczas gdy druga strona może przez urzędniczą działalność zbankrutować, wypaść z rynku, stracić dobytek, zostać pozbawioną pracy, kapitału, własności. Nie zachodzi tutaj symetria w odpowiedzialności za popełnione błędy, co prowadzi de facto do urzędniczej bezkarności, którą to z całą mocą należy potępić, a odpowiedzialnych piętnować i czynić obiektem społecznego ostracyzmu.
Po siódme, zakładając na moment, iż działania magistratu w przedmiotowej sprawie mają jakikolwiek sens, nie można nie poruszyć wątku kalkulacji zysków i strat. Czy odpowiedzialni za decyzję ws. kolorów wazonów w jakikolwiek sposób starali się przewidzieć możliwe jej skutki tak dla sprzedawców, jak i dla klientów? Czy starali się odpowiedzieć sobie na pytanie, co może zrobić przedsiębiorca, gdy musi ponieść nieprzewidziany, wymuszony na nim wydatek? Wydaje się, iż są to pytania retoryczne. Zasygnalizujmy tylko, że przedmiotowe działanie – jak każda interwencja biurokratów w rynek – przyniesie skutki odwrotne od zakładanych. Należy się zatem spodziewać, iż ostateczną konsekwencją przedmiotowych działań – jeśli nie zostaną one wycofane i unieważnione – będzie „znikanie” kolejnych stoisk kwiatowych z Placu Solnego, co przełoży się na mniejsze wpływy z podatkowej grabieży dla magistratu oraz mniejsze dochód tych podmiotów, z którymi dotychczasowy sprzedawca kwiatów wchodził w dobrowolne wymiany, nie wspominając o konsumentach/klientach, którzy będą mieli ograniczone możliwości zakupu kwiatów w centrum miasta (a im mniejsza podaż, tym wyższa cena), co na pewno nie przyczyni się do poprawy i ich sytuacji.
Podsumowując, zdajemy sobie sprawę, że każda machina biurokratyczna ma naturalną tendencję do harmonizacji i centralizacji, niemniej jednak zawsze będziemy sprzeciwiać się tego typu działaniom, jeśli nie mają one charakteru dobrowolnego i oddolnego. Co więcej, stoimy na stanowisku, iż posady takie, jak „plastyk miejski” są piramidalną bzdurą, nieporozumieniem i karykaturą służby publicznej/cywilnej. By ograniczyć, jeśli nie wyeliminować możliwość wystąpienia analogicznych jak przedmiotowa sytuacji, postulujemy, by: 1) urzędnicy wykonywali swoje zadania pro publico bono, lub 2) radykalnie zredukować stan liczebny, kompetencje oraz możliwości urzędników samorządu terytorialnego, przekazując je najbardziej zainteresowanym i najlepiej zorientowanym w sytuacji: wrocławianom. Nie ma bowiem najmniejszego powodu, by urzędnik decydował o tym, jakiego koloru ma być ta lub inna rzecz, element przestrzeni miejskiej itp. Nawet tabliczki z nazwami ulic nie muszą i nie powinny być ujednolicone w skali całego miasta, gdyż nietrudno jest sobie wyobrazić sytuację, gdzie każda dzielnica czy każde osiedle posługuje się własnym wzorem takich tablic, co z jednej strony odwzorowuje lokalną specyfikę, z drugiej zaś pozwala się m.in. na tej podstawie zorientować w jakiej części miasta się znajdujemy. Ale czy kiedykolwiek „harmonizatorom” z magistratu tak niebezpieczna myśl, jak ta o dopuszczeniu do różnorodności, zakiełkowała w ich głowach?
Dość urzędniczej samowoli i dyktatu biurokratów! Pora, by zrozumieli, kto jest czyim sługą oraz kto wydaje polecenia, a kto je wykonuje.
Autor: Przemek Hankus w imieniu wrocławskich libertarian/Stowarzyszenia Libertariańskiego