Utylizacja szmalu
Autor: Przemysław Hankus
Korekta: Agnieszka Płonka
Krytycznych ocen i opinii pod adresem Zakładu Ubezpieczeń Społecznych i obowiązującego modelu systemu emerytalnego nie brakuje i w tym wpisie bynajmniej nie zamierzam bronić ZUSu, potocznie nazywanego Zakładem Utylizacji Szmalu. Jak zdecydowana większość wolnościowców i libertarian, zamierzam wrzucić kolejny kamyczek do zusowskiego ogródka (swoją drogą, powinien się tam uzbierać już całkiem spory kopiec). Chciałbym poruszyć jedną z konsekwencji utrzymywania tego systemu w takiej, a nie innej postaci, tj. kwestię ewentualnego dziedziczenia emerytury. Być może nie będzie to w całości rozumowanie oryginalne, jednak od jakiegoś czasu frapuje mnie ta kwestia.
Na dzień dzisiejszy „oficjalnie” emerytura wypłacana przez państwo via ZUS i FUS (Fundusz Ubezpieczeń Społecznych), dla niektórych KRUS (Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego), stanowi kwotę wyliczaną następująco: zgromadzony kapitał przez okres składkowy dzieli się przez przewidywany okres życia beneficjanta i następnie wylicza z tego miesięczną wysokość wypłacanej emerytury. Rzecz jasna wszystko to z zastrzeżeniem, że są to tak naprawdę wyliczenia fikcyjne, a nie rzeczywiste, ale na potrzeby tego artykułu przyjmijmy, że tak jest. W tym miejscu pojawia się dość istotna wątpliwość natury moralnej i prawnej (związanej ze sprawiedliwością): co w przypadku, gdy obliczenia te okazały się nieprecyzyjne, lub gdy emeryt żyje dłużej bądź krócej, niż to „zaplanował” ZUS?
Najbardziej sprawiedliwym i moralnym rozwiązaniem byłoby, gdyby po osiągnięciu wieku emerytalnego (abstrahując ponownie od tego, czy państwo powinno – a w moim odczuciu nie powinno – odgórnie ustalać, kto i ile lat ma pracować) zgromadzone przez lata pracy odłożone środki zostały w całości wypłacone emerytowi lub w ustalonej i zaakceptowanej przez niego miesięcznej wysokości, chyba że ten wyraźnie postanowi inaczej. Koniec końców to jego pieniądze, odprowadzane z jego pensji, z jego zarobków, zatem stanowią one efekt jego pracy, w związku z czym to on powinien decydować o ich przeznaczeniu. Wiemy jednak, że tak nie jest i że to Zakład (państwo) stawia się w roli faktycznego właściciela owych środków i – chcąc nie chcąc – decyduje o ich dystrybucji.
Ostatnio zacząłem się jednak zastanawiać nad tym, co poruszane było przy okazji kolejnej rundy debat na temat (bez)zasadności istnienia tzw. II filaru i Otwartych Funduszy Emerytalnych, mianowicie nad możliwością dziedziczenia środków (aktywów) zgromadzonych przez jedną osobę przez np. małżonka lub dzieci. Rozważmy, trzymając się w dalszym ciągu systemu „zusowskiego”, tj. I filaru, dwie sytuacje: 1) emeryt żyje krócej niż wynikało to z wyliczeń ZUSu, 2) emeryt żyje dłużej niż kalkulował Zakład.
W przypadku 1) oczywistą stratę ponosi emeryt, ponieważ mógłby otrzymywać każdego miesiąca odpowiednio wyższą emeryturę, gdyby jego kapitał został podzielony przez mniejszą liczbę lat (co mogłoby z kolei przyczynić się do dłuższego o np. kilka lat życia). W przypadku 2) emeryt może odnieść korzyść, ponieważ nawet po wyczerpaniu jego kapitału, który zgodnie z wyliczeniami ZUSu miał mu „wystarczyć” na życie na emeryturze, państwo będzie musiało, do czego obliguje je konstytucja, wypłacać mu w dalszym ciągu pieniądze dopóty, dopóki nie opuści tego świata. O ile w przypadku 1) zyskuje państwo, o tyle w przypadku 2) traci, mogąc jednak zrekompensować tę stratę zyskami z wystąpienia przypadków 1).
Skupmy się jednak na jednej z nieoczywistych konsekwencji przypadku 1). Jeśli bowiem emeryt umrze wcześniej niż prognozował Zakład, to – teoretycznie – ani on nie otrzymał z powrotem tego, co mu się należało, ani też nikt z jego bliskich. Rzecz jasna idealna sytuacja, w której ZUS perfekcyjnie wyliczy wysokość emerytury w taki sposób, że cały „zgromadzony kapitał” zostanie przeznaczony na jej wypłacanie, jest wysoce mało prawdopodobna, zatem nie będziemy się nią tutaj zajmować. Interesuje nas z kolei sytuacja, gdy różnica między faktycznie wypłaconą emeryturą a zgromadzonymi środkami przechodzi w ręce państwa. Czy nie wydaje się uzasadnionym i słusznym, by te środki, tj. wspomniana różnica, zostały w całości przekazane spadkobiercom zmarłego emeryta? Okiem libertarianina tak właśnie powinno się stać, niemniej rzeczywistość jest, niestety, odmienna od libertariańskiego wzorca i państwo w tego typu przypadkach po prostu przywłaszcza sobie cudze środki, przyczyniając się niekiedy do tego, że wdowiec lub wdowa po stracie bliskiej osoby ale i środków, którymi mogła razem z nią dysponować, także szybciej udaje się na łono Abrahama. Zakrawa na gorzki żart, że państwowa instytucja potęgująca zło i krzywdę wcześniej wyrządzone, przedstawia się ludziom (i jest tak przez wielu przedstawiana) jako gwarant ich „bezpiecznej starości”.
Gdyby system emerytalny faktycznie był systemem kapitałowym a nie repartycyjnym, gdyby rzeczywiście całość odprowadzanych przez nas przez lata pracy na „indywidualne konta emerytalne” środków stanowiła naszą własność, to zapewne nie do utrzymania byłyby twierdzenia o tym, że to państwowa instytucja może „racjonować” czyjeś środki uznając, że lepiej wie ile danej osobie jest akurat w tym momencie potrzebne (a co jeśli cała kwota?). Być może bardziej oczywistym stałoby się dla wielu, że ZUS operuje zgromadzonymi środkami jak własnymi, a nie jak cudzymi, znajdującymi się jedynie w jego powiernictwie, co dość otwarcie stwierdził już swego czasu w jednym z orzeczeń Trybunał Konstytucyjny. Być może wreszcie dziedziczenie niewypłaconych w całości środków (gdyby zachować opisany mechanizm wyliczania wysokości emerytury) stałoby się możliwe, niemniej oznaczałoby to tym szybszy upadek tego systemu. Byłoby to bardzo pożądane, aczkolwiek, zdaję sobie z tego sprawę i mam tego świadomość, wiązałoby się z szeregiem trudności w „okresie przejściowym”.