Kubiak: Ludzie, których nie ma
Autor: Damian Kubiak
Korekta: Agnieszka Płonka
Kulturalnemu człowiekowi czasami wstyd jest zadawać pytania, na które powinien uzyskać jednoznaczne odpowiedzi. Zadawanie takich pytań jest sprawą niezwykle delikatną, ponieważ możemy w ten sposób obrazić naszego rozmówcę. Jednym z takich na pozór głupich i niestosownych pytań jest zapytanie o to, skąd państwo ma pieniądze? Bo, jak się okazuje, jest to prawdziwa tajemnica poliszynela.
Odpowiedź na zadane powyżej pytanie jest banalna i z pewnością jego postawienie spowodowało uczucie zażenowania wśród czytających te słowa. Ale proszę tutaj nie popełniać błędu polegającego na tym, iż uznajemy, że skoro my to wiemy i dla nas to jest oczywiste, to wszyscy muszą odbierać to w ten sam sposób. Przejdźmy jednakże do meritum, czyli odpowiedzi na pytanie: skąd państwo ma pieniądze? Może je zdobyć na trzy sposoby: podatki, inflacje i pożyczki, które jednak ostatecznie sprowadzają się do podatków (inflacja to przecież ukryty podatek, a pożyczki musi przecież ktoś w końcu spłacić). Tak więc, słowo klucz: ,,podatki”. I teraz kolejne głupie pytanie – kto je płaci? Podatki płacą tylko i wyłącznie ,,ludzie, których nie ma”, tzn. ci ludzie oczywiście fizycznie istnieją, ale nie istnieją w świadomości społecznej. Czyli niby są, ale jakby ich nie było. Aby przekonać się, że ci ludzie faktycznie (fizycznie, namacalnie) istnieją, wystarczy spostrzec banalny fakt, że przecież państwo musi mieć skądś pieniądze, o ile uznamy, że nie dostarczają ich krasnoludki (czytaj: maszyny drukarskie) albo kosmici (czytaj: Unia Europejska, która przecież też musi skądś tę kasę brać). Te wszystkie miliony ludzi pracujących dla państwa dostają przecież co miesiąc wypłatę, powstają stadiony, drogi, nowe urzędy, utrzymywane są państwowe instytucje etc. etc. Tak więc ktoś w tym kraju jeszcze produktywnie pracuje i utrzymuje te miliony, które pracują nieproduktywnie, czyli na państwowym etacie. Ale gdzie są ci ludzie? Chciałoby się rzec patetycznie, ci bohaterowie narodowi. Pracują w sektorze prywatnym, mają własne firmy, codziennie muszą użerać się z państwową biurokracją i głupim prawem, muszą co miesiąc płacić 1100 złotych tzw. ,,zusu”, nie licząc dziesiątków innych podatków. Harują nie tylko na siebie i swoje rodziny, ale również na tych wszystkich, którym się tylko wydaje, że pracują i płacą podatki (czytaj: pracowników państwa). Wydawałoby się, że ci bohaterowie narodowi powinni otrzymać przynajmniej jedno: wdzięczność. A co otrzymują? Nic, są bowiem traktowani jak powietrze, jakby ich nie było, a co gorsza, jakby nikomu nie zależało na tym, aby ci ludzie istnieli.
Służba i poświęcenie
Aby się o tym przekonać, wystarczy włączyć radio, pooglądać telewizję, albo … pójść do kościoła. O czym dowiadujemy się po wysłuchaniu jakichkolwiek wiadomości w jakimkolwiek medium? Otóż, że strajkują i domagają się więcej pieniędzy: nauczyciele, policjanci, lekarze, rolnicy, urzędnicy, górnicy, żołnierze i inni pracownicy państwa. Przekazywaniu tych informacji towarzyszy zazwyczaj atmosfera wielkiego współczucia i zrozumienia, że to nasi ukochani, dajmy na to, policjanci albo nauczyciele tyle z siebie dają, a dostają tak niewiele w zamian. Przecież wiadomą rzeczą jest, że pracownik państwa nie tylko pracuje na rzecz innych (otrzymując za to tylko symboliczną zapłatę), ale on służy, SŁUŻY! całemu narodowi, a nie samolubnie pracuje dla osiągnięcia indywidualnych, egoistycznych zysków materialnych. Taki pracownik państwa mógłby w każdej chwili porzucić swoje niebezpieczne i niewdzięczne zajęcie i jednym susem przenieść się do sektora prywatnego, gdzie z miejsca stałby się milionerem. Nie robi tego jednak, gdyż kocha swoją ojczyznę, swój kraj, swoich rodaków, cierpi znoje, lecz się nie poddaje.
Taki jest medialny przekaz na temat ,,służby” pracowników państwa. Co ciekawe, nie tylko medialny. Tego typu tyrady na temat poświęcania się osób zatrudnionych na państwowych etatach wysłuchuję również od lat w kościele na mszach świętych. Zawsze leci wyliczanka podziękowań dla: nauczycieli, pedagogów, policjantów (…), pracowników mienia komunalnego, inspektorów sanitarnych, władz państwowych etc. Co ciekawe, jeszcze nigdy w kościele nie usłyszałem modlitwy za przedsiębiorców, a zdarzyło mi się już usłyszeć głębokie moralne potępienie dla tych ,,grzeszników”, którzy nie płacą wszystkich podatków, pracują na czarno i w inny sposób ,,oszukują” państwo. Można by się tylko zastanowić, czy ta ignorancja ze strony księży nie jest czasem przejawem korporacyjnej lojalności, skoro Kościół w Polsce jest w dużej części utrzymywany z podatków. Oczywiście, jest to raczej podświadoma niż świadoma lojalność, a tak mi się przynajmniej wydaje, przez grzeczność nie podejrzewam bowiem księży o złą wolę.
Co robić?
Co robić? Pytanie z jednej strony leninowskie, a z drugiej strony egzystencjalne, jednakże co by nie powiedzieć – bardzo ważne. Muszę się w tym miejscu przyznać czytelnikom, że, mówiąc kolokwialnie, myślę trochę Marksem, który wyodrębniał w społeczeństwie klasy – wyzyskiwaczy i wyzyskiwanych. Znany libertarianin Hans-Hermann Hoppe zapożyczył od Marksa ten podział, jednakże inaczej go zinterpretował. Marks mówił o wyzyskiwaczach-kapitalistach i wyzyskiwanych-proletariuszach, Hoppe natomiast o wyzyskiwaczach – konsumujących podatki i wyzyskiwanych – produkujących podatki. Karol Marks i inni socjaliści przez lata biadolili nad tym, że proletariusze są nieuświadomieni, czyli że niby są, a jakby ich nie było. Potencjalnie są bardzo silni, jednakże tak naprawdę są słabi, i oni, socjaliści, muszą to zmienić – muszą ich uświadomić. Natomiast kapitalistów jest de facto niewielu, ale są świadomi swojej siły i dobrze zorganizowani, przez co panują nad proletariuszami.
Z podziałem na konsumujących i produkujących podatki jest podobnie. Ci pierwsi są świetnie zorganizowani i świadomi swojej siły, natomiast tym drugim brak nie tyle zorganizowania i świadomości własnego potencjału, co de facto zwyczajnej świadomości, że istnieją. Nie wiedzą o tym, że stanowią jedyny element produkcyjny, który poprzez wytwarzanie i gromadzenie kapitału zapewnia obecny materialny dobrobyt. To doprawdy zdumiewające, że pracownicy sektora prywatnego są obecnie nie tyle w ogromnej defensywie, co praktycznie w ogóle się nie bronią. Oczywistą rzeczą jest, że praca dla państwa to najlepsze zajęcie z punktu widzenia pracującego. Zarabia się dużo więcej niż w sektorze prywatnym, człowiek nie ponosi praktycznie żadnej odpowiedzialności za swoje czyny, nie są wymagane efekty, a na dodatek jest się wszędzie traktowanym jak bohater. Inaczej jest w sektorze prywatnym. Tam bowiem za wszystko się odpowiada, wymaga się efektów, zarobki są niższe, a na dodatek wszyscy – od telewizji po Kościół – uznają Cię za ostatnią łajzę. Nie zmienimy tego, że praca dla państwa jest bardziej atrakcyjna dla ludzi niż praca w sektorze prywatnym. Każdy chciałby dajmy na to mieć wujka z PSL-u, który załatwiłby nam robotę w państwowej spółce za 10 tys. złotych na miesiąc. Ale możemy zmienić to, że ludzie uświadomią sobie prosty fakt, że to sektor prywatny jest niezbędny dla funkcjonowania państwa, a nie na odwrót.
Amerykański pisarz John Jakes w swojej słynnej książce ,,Północ i Południe” zawarł niezwykle ciekawe i mądre stwierdzenie, mianowicie ,,Ludzie traktowani jak bezmyślne istoty zaczynają w końcu zachowywać się zgodnie z tą opinią”. Tak samo jest z klasą płacących podatki. Traktowani przez wszystkich w taki sposób, jakby byli nieważni, niepotrzebni, niegodni uwagi, zaczęli w końcu utożsamiać się z tą opinią. Co z kolei dowodzi niezwykłej mądrości stwierdzenia dr. Goebbelsa, jakoby ,,Kłamstwo powtórzone tysiąc razy w końcu stawało się prawdą”. Podejrzewam, że prawda powtórzona tysiąc razy też w końcu zostaje uznana za prawdę, więc może wystarczy tylko mówić głośno to, o czym tu piszę, a uda nam się zniwelować destruktywne działanie kłamstwa?
Jak zbudować fundament dla kapitalizmu?
Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to trochę myślenie życzeniowe. Nie jestem przecież aż tak naiwny, aby sądzić, że po przeczytaniu moich nieporadnie skreślonych wyrazów ludzie zostaną oświeceni i nagle zrozumieją, że ktoś ich robi (i to bardzo nieładnie) w konia. Ci bowiem, którzy przeczytali powyższe słowa, i tak już to wcześniej wiedzieli, a ci, którzy powinni je przeczytać, nie czytają zazwyczaj nic (co jeszcze bardziej przypomina nam analogię z proletariuszami). Ci, którzy płacą podatki, nie muszą być koniecznie oświeconymi wolnościowymi idealistami i w zdecydowanej większości nimi nie są. Nie jest to może pocieszająca informacja, ale to fakt, z którym jak wiadomo się nie dyskutuje. Nie ma więc co liczyć na to, że nagle wybuchnie jakieś oddolne pospolite ruszenie.
Idee zawsze rozchodziły się z góry do dołu, nigdy na odwrót. O zniesienie niewolnictwa w USA nie apelowali przecież Murzyni, tylko biali. Socjalizmu nie wymyślili biedni robotnicy, tylko bogaci burżuje. Protekcjonizm chcą wprowadzić nie konsumenci, a producenci. Z kapitalizmem walczą od lat kapitaliści. Są to bardzo różne przykłady, które łączy jednak jedno – zawsze dopina swego dobrze zorganizowana mniejszość. Niektórzy robią to dla idei, inni z chęci zysku; pobudki są w tym przypadku nieważne.
Lewica już wiele lat temu zrozumiała, że aby przekonać masy do socjalizmu, nie trzeba przekonywać samych mas, tylko tzw. intelektualistów i innych pośledniejszych sprzedawców idei. Podczas gdy zwolennicy wolności osiedli na laurach, socjaliści obsadzili swoimi ludźmi uniwersytety, studia filmowe, instytucje państwowe etc. W końcu doszło do tego, że dzieci były nauczane przez nauczycieli-socjalistów, czytały książki pisarzy-socjalistów, oglądały filmy, w których swoje palce maczali socjaliści. W taki sposób po dziś dzień zdecydowana większość ludzi ma poglądy lewicowe i to nawet wtedy, kiedy wydaje im się, że nienawidzą ,,lewicy”. Kapitalizm nigdy nie posiadał swoich intelektualnych obrońców, nie miał ideologii, fundamentu moralnego. Podczas gdy socjalizm zawsze szczycił się tym, że może i w praktyce się nie sprawdza, ale za to teoretyków, radykałów i zapaleńców wierzących w niego niczym w Boga ma na pęczki.
Myślę, że wolnościowcy powinni działać tak samo jak lewica, czyli zająć się sprzedawcami idei, a więc ludźmi, którzy zaczną przekazywać masom, kto w tym kraju (i nie tylko w tym) płaci podatki i kto faktycznie poświęca się na rzecz innych. Wtedy może wreszcie ucichnie to biadolenie nad tymi wszystkimi ,,bohaterami” pracującymi na państwowych posadkach, a docenieni zostaną Ci, którzy tych ,,bohaterów” utrzymują. Być może wtedy ,,ludzie, których nie ma”, zaczną istnieć?