Hankus: „Niebezpieczni secesjoniści”. Polemika z prof. Rybą
Wpis z cyklu: Okiem libertarianina, autor: Przemek Hankus
Tematyka dążeń niepodległościowych w Europie w ostatnich miesiącach znalazła się niemalże na czołówkach polskich i europejskich mediów. Powodem było referendum niepodległościowe w Szkocji, przeprowadzone 18 września 2014 r., jak również nieoficjalne referendum niepodległościowe w Katalonii (konsultacja społeczna dot. przyszłego statusu tego kraju), które to dały asumpt zarówno zwolennikom, jak i przeciwnikom secesjonizmu do ostrych sporów i wymiany poglądów oraz argumentów. Na kanwie tych wydarzeń o stosowny komentarz pokusił się prof. Mieczysław Ryba, który w krótkim wpisie zatytułowanym Rozrywanie Europy skomentował przypadek Szkocji, osadzając go w szerszym kontekście. Wyrażone przez prof. Rybę argumenty i opinie wymagają jednakowoż komentarza, który w wielu miejscach stanowić będzie sprostowanie i polemikę. Wyjaśnienia wymaga bowiem kilka kwestii. Zacznijmy od najbardziej podstawowej, mianowicie od stosowanej terminologii.
Już w pierwszym zdaniu tekstu prof. Ryby w jednym szeregu zestawieni zostali Katalończycy z „separatystami z Donbasu”. Budowanie tego rodzaju analogii jest o tyle nieuprawnione, że obu wspomnianym grupom przypisuje się dążenia separatystyczne. Błąd w tym miejscu polega na tym, że prof. Ryba myli secesjonizm z separatyzmem. Pierwszy jest szerszą kategorią pojęciową, oznaczającą prawo określonej grupy do swobodnego odłączenia się (oderwania się) od dotychczasowego państwa, podczas gdy drugi jest podkategorią pierwszego i charakteryzuje się tym, że wspomniana grupa wyraża chęć stworzenia niezależnego, suwerennego podmiotu, odrębnej struktury państwowej. O ile zatem Katalończykom można przypisać działalność separatystyczną, o tyle mieszkańcy Donbasu, o których mówi się jako o „separatystach”, są w istocie w znacznej mierze irredentystami. Ich celem – a przynajmniej większości z nich – jest (poprzez secesję) przyłączenie oderwanego od istniejącego państwa (Ukrainy) obszaru do innego, już istniejącego podmiotu, tj. do Federacji Rosyjskiej, bądź też w ten czy inny sposób ustanowienie ściślejszego z nią związku (zakładając, że inkorporacja nie będzie miała miejsca). Ipso facto wspominanie o Abchazji, Osetii Południowej czy Krymie w kontekście „wspierania separatyzmu” również stanowi element chaosu pojęciowego, jako że wspomniane przypadki także powinniśmy zaliczyć do działalności irredentystycznej. Należałoby eo ipso stwierdzić, że we wspomnianych regionach Rosja wspierała irredentyzm. W związku z powyższym, implikowana na wstępie zbieżność celów Szkotów, Katalończyków i mieszkańców Donbasu nie ma miejsca w odniesieniu do separatyzmu, a jedynie w szerszym kontekście w odniesieniu do secesjonizmu. Jeśli coś w istocie jest „mocno podsycane” na wschodzie Ukrainy, jest to bez wątpienia irredentyzm.
Po drugie, w tekście prof. Ryby ukryte jest czynione implicite założenie, że w Europie winny istnieć jedynie homogeniczne państwa narodowe, które są tym silniejsze, im większą mają zdolność do tłumienia wszelkich przejawów niezadowolenia wewnątrz, jak i do angażowania się w wojny na zewnątrz. Tym samym miano europejskiego państwa narodowego przysługiwać może wyłącznie tym podmiotom, które swoje jestestwo wywalczą „krwią i żelazem”, dokonując ponadto poza swoimi granicami (vide casus Bliskiego Wschodu) działań, do których nie zostały ani powołane, ani uprawnione; które to ponadto zdolne są „utrzymać spoistość instytucjonalną”, co można rozumieć jako argument za silnie zcentralizowanymi, zetatyzowanymi i zbiurokratyzowanymi molochami. Pytaniami, jakie nasuwają się w tym kontekście, są: jaka winna być wobec tego optymalna liczba państw narodowych w Europie (na świecie)? Komu przysługuje prawo do utworzenia bądź podtrzymania bytu państwowego, a kto powinien zniknąć z mapy politycznej? Kto może i ma o tym decydować, oraz w jaki sposób taka decyzja może zostać podjęta? Jak pod względem terytorialnym miałyby takie państwa wyglądać[1]?
Co więcej, wygłaszając tego typu sądy, prof. Ryba zdaje się między wierszami twierdzić, że „małe narody” nie mają prawa istnieć, nie znajdując dla nich raison d’être. Ustalenia prezentowane chociażby przez Miroslava Hrocha w książce pt. Małe narody Europy zdają się temu przeczyć[2], wskazując, że historia Europy jest de facto historią niezwykłej i zarazem różnorodnej mozaiki narodów, państw (czy też szerzej organizacji i struktur politycznych, jak królestwa, księstwa, hrabstwa, kantony, prowincje itp.) i kultur, do której to ruchy secesjonistyczne nawiązują, starając się przywrócić status quo ante, które było jednym z motorów rozwoju Starego Kontynentu.
Po trzecie, błędne jest założenie o istnieniu „wspólnego elementu ideowego”, który spajałby Hiszpanię, podobnie jak nie istniał ani – co akurat zostało dostrzeżone – nie istnieje „czynnik kulturowy jednoczący różne prowincje kraju”. Zarówno Hiszpania, jak i kultura hiszpańska to pojęcia, twory czy też koncepty sztuczne, wykreowane i niemające realnych podstaw. O idei hiszpańskości (hispanidad) możemy mówić jako o siłą narzuconej, stworzonej w konkretnym celu machinie, która miała zmienić naturalny obraz Półwyspu Iberyjskiego, tj. zniszczyć lokalną specyfikę, regionalne tradycje, zwyczaje i prawa (fueros), kultury i języki (jak català, galego czy euskara), w ich miejsce wstawiając to, co „hiszpańskie”. Podobnie nie możemy mówić o kulturze hiszpańskiej inaczej, niż jako o (co najwyżej) sumie poszczególnych kultur regionów Półwyspu. O ile zatem można twierdzić, że kultura katalońska stanowi jeden z elementów kultury hiszpańskiej, o tyle twierdzenie, że kultura katalońska jest w zasadzie kulturą hiszpańską byłoby już nadużyciem. Kultura katalońska rozwijała się i rozwija bowiem w znacznej mierze obok, nierzadko wręcz w kontrze do kultury hiszpańskiej (kastylijskiej), co miało już miejsce w historii, gdy władze w Madrycie surowo karały za wszelkie przejawy odrębności i regionalnej specyfiki, z używaniem języka katalońskiego włącznie[3], ergo doszukiwanie się w kulturze czynnika spajającego Półwysep jest cokolwiek zastanawiające, by nie powiedzieć nieuzasadnione.
Co więcej, jeśli powyższe zestawimy z kategorią tożsamości narodowej, która wiąże się zarówno z poczuciem przynależności do określonej grupy, jak i z podzielanymi i wyznawanymi wartościami, przeżyciami historycznymi, tradycjami, kulturą oraz językiem, to zobaczymy, że grupy zamieszkujące tzw. regiony historyczne Półwyspu, jak Katalonia, Baskonia czy Galicja, charakteryzują się – w większym lub mniejszym stopniu – „podwójną tożsamością”. Oznacza to, że – w przypadku Katalonii – blisko połowa mieszkańców czuje się zarówno czy też w równym stopniu Katalończykiem, jak i Hiszpanem, spory odsetek (blisko 1/3) uważa się wyłącznie za Katalończyka, a w granicach 5-7 punktów procentowych mieści się liczba respondentów, określających siebie wyłącznie mianem Hiszpana[4]. Jeśli uznamy, że owe tożsamości: katalońska i hiszpańska, nie są wzajemnie wykluczające się, a raczej komplementarne, to musimy dojść do wniosku, że nie istnieje coś takiego, jak jedna (jedyna?), wspólna wszystkim mieszkańcom Półwyspu, jednocząca i spajająca ich więź resp. tożsamość. Musimy skonstatować, iż tożsamość „hiszpańska” jest ledwie jedną z kilku tożsamości, które obecne są w świadomości mieszkańców Królestwa. Mając powyższe na uwadze, możemy uznać, że faktycznie „bardzo trudno będzie zatem siłą utrzymać Katalonię czy Baskonię w jedności z Madrytem bez wspólnego elementu ideowego, zdolnego spajać Półwysep Iberyjski”, jako że sztucznie wykreowane koncepty nie mogą funkcjonować bez odwoływania się do argumentu siły.
Po czwarte, nie ma nic złego w tym, że jednostki lepiej sytuowane pragną podzielić się swoim bogactwem z tymi gorzej sytuowanymi, podobnie jak nie ma nic złego w tym, że bogatszy pragnie zatrzymać swoje bogactwo dla siebie, nie rozdzielając go między biednych. Dopóty działanie to jest dobrowolne, dopóki każdy ma prawo dysponować swoją własnością w taki sposób, jaki uzna za stosowny – o ile rzecz jasna nie narusza tym samym wolności oraz własności innych, nie dokonując wobec nich aktu agresji. Tym samym nie możemy usprawiedliwiać rozumowania czy też postulatu, by „społeczność danego regionu chciała coś poświęcić ze swoich zasobów na rzecz biedniejszych prowincji”, w imię tak mglistych, nieostrych kategorii, jak „elementy moralne (ideowe), wiążące całość państwa”. Co mamy bowiem przez to rozumieć? Czy nie jest to ponownie zakamuflowany postulat odwołania się do monopolistycznego aparatu na stosowanie przemocy i przymusu, który rozdzieli „sprawiedliwie” dobra tak, by „materialiści” podzielili się z biedniejszymi? Czy prof. Ryba nie stara się nam powiedzieć, że w imię „całości państwa” należy przymusowo okradać jednych po to, by dać drugim? Czy tak ma być urządzone państwo idealne w rozumieniu Autora? Czy uzasadnia on pozbawianie pewnych jednostek sprawiedliwie nabytych owoców ich pracy w imię imponderabiliów, łudząco przypominających jakże modny dzisiaj postulat „sprawiedliwości społecznej”? Co w zasadzie oznacza owa „całość państwa”?
Wbrew temu, co sugeruje tytuł artykułu prof. Ryby, secesjonizm wcale nie oznacza „rozrywania” Europy, a jedynie odzwierciedla dążenia poszczególnych społeczności i grup do samodzielnego decydowania o swoim losie i przyszłości. Dążenia te często mają w założeniu przywrócenie na mapę Europy podmiotów, które były na niej obecne znacznie dłużej, niż niejeden z dzisiaj istniejących, jak chociażby Szkocji, Katalonii, Wenecji, Lombardii, Ligurii, Tyrolu, Bretanii, Flandrii, Fryzji czy Bawarii.
Podsumowując, secesja nie jest i nie powinna być traktowana niczym demon czy zły bożek, a wręcz przeciwnie: jako jeden z „potencjalnie najbardziej postępowych motorów historii”[5]. Jak pisze Hans-Hermann Hoppe, opowiedzenie się za secesją jest naturalną konsekwencją, gdy weźmie się pod uwagę teorię, historię społeczną oraz teorię ekonomiczną i historię gospodarczą[6]. Właśnie rozdrobnieniu na tysiące niezależnych podmiotów (królestw, księstw, hrabstw, kantonów, wolnych miast itp.) – politycznej anarchii, Europa zawdzięcza swój cywilizacyjny sukces. Ruchy separatystyczne i secesjonistyczne mogą stanowić podstawę nowej Europy, opartej na wielości niewielkich jednostek politycznych, domagających się politycznej, kulturowej oraz gospodarczej suwerenności, a także ideałów klasycznego liberalizmu: własności prywatnej, wolnego handlu i konkurencji (zarówno w sferze kultury, gospodarki oraz polityki), które to ideały są integralną częścią historycznego rozwoju świata Zachodu[7]. Należy mieć także świadomość tego, że każdy, kto zaprzecza idei secesji, musi tym samym odrzucać idee, jakie legły u podstaw utworzenia Stanów Zjednoczonych Ameryki[8]. Czy przeciwnicy secesji, przedstawiający ją nierzadko w ciemnych barwach, posunęliby się w swej argumentacji tak daleko?
[1]Jak przenikliwie zauważył Murray N. Rothbard: „Jeśli zaś uznamy, że jeden światowy rząd nie jest konieczny, to gdzie występuje logiczna granica podziału na coraz mniejsze, oddzielne państwa? Jeśli Kanada i Stany Zjednoczone mogą być oddzielnymi narodami i nikt nie zarzuca im pozostawania w stanie niedopuszczalnej «anarchii», to dlaczego Południe nie może odłączyć się od Stanów Zjednoczonych? A stan Nowy Jork od Unii? Miasto Nowy Jork od stanu? Dlaczego Manhattan nie może ogłosić secesji? A każda dzielnica? Każdy blok? Każde mieszkanie? Każda osoba? Lecz jeśli każda osoba może ogłosić secesję, to praktycznie dochodzimy do całkowicie wolnego społeczeństwa (…)”, w którym to społeczeństwie nie istnieje „inwazyjne państwo”. M.N. Rothbard, Interwencjonizm, czyli władza a rynek, Warszawa 2009, s. 9.
[2]Zob. M. Hroch, Małe narody Europy, Wrocław 2008.
[3]Zob. A. Sawicka, Drogi i rozdroża kultury katalońskiej, Kraków 2007.
[4]Por. dane Institut de Ciències Polítiques i Socials, Sondeig d’Opinió Catalunya 2004-2014.
[5]H.-H. Hoppe, Demokracja – bóg, który zawiódł. Ekonomia i polityka demokracji, monarchii i ładu naturalnego, Warszawa 2006, s. 173.
[6]Ibidem, 168.
[7]Idem, Economic and Political Rationale for European Secessionism, [w:] Secession, State & Liberty, red. D. Gordon, New Brunswick 1998, s. 191.
[8]D. Gordon, Introduction, [w:] Secession, State & Liberty…, s. IX.
Autor: Przemek Hankus
Korekta: Agnieszka Płonka
Źródło: libertarianin.org