Dlaczego jestem anarchokapitalistą?
Autor:
Aleksander RozbiewskiBardzo wiele osób – prawdopodobnie więcej niż kiedykolwiek – nazwałoby się dziś zwolennikami wolnego rynku, mimo zaciekłej propagandy przeciwko niemu. To świetna wiadomość. Jednakże, te deklaracje wsparcia są połączone z nieodzownym ale: …ale potrzebujemy rządu, by zapewnić aparat bezpieczeństwa i system rozsądzania sporów, by zapewnić najbardziej istotne usługi ze wszystkich.
Niemal bez zastanowienia, osoby popierające rynek chcą zaangażować rząd w zapewnianie najważniejszych dóbr i usług. Wielu ceni rządowy albo oddelegowany przez rząd monopol tworzenia pieniądza i wszyscy wspierają rządowy monopol usług prawa i ochrony.
Nie chcę przez to powiedzieć, że te osoby są głupie czy niemądre. Niemal każdy z nas przeszedł przez etap „ograniczonego rządu” czy „minarchizmu” i zwyczajnie nie zdarzyło się nam przeanalizować dokładnie naszych założeń.
Na początek kilka podstawowych zasad ekonomicznych, które powinny nas powstrzymać przed zakładaniem, że działania rządu jako takie są wskazane:
- Monopole (których wzorcowym przykładem jest rząd) z czasem prowadzą do wyższych cen i gorszych usług.
- Wolnorynkowy system cen stale kieruje surowce tak, by żądania konsumentów były zaspokojone po najniższych kosztach, po wzięciu pod uwagę zaniechanych alternatywnych możliwości.
- Rząd, dla kontrastu, nie może być prowadzony jak przedsiębiorstwo, co Ludwig von Mises tłumaczył w Biurokracji. Bez kierowania się zyskami i stratami rząd nie może poprawnie przewidzieć co należy produkować, w jakiej ilości, gdzie i jakim sposobem. Każda jego decyzja jest arbitralna.
Innymi słowy, w kwestii zapewniania czegokolwiek przez rząd, mamy dobry powód by oczekiwać słabej jakości, wysokich cen i arbitralną, marnotrawną alokację zasobów.
Jest jeszcze wiele innych powodów, dla których rynek, sfera dobrowolnych działań między jednostkami, zasługuje na przywilej wątpliwości w kwestii tego czy działa gorzej niż państwo, dla których nie powinniśmy uważać państwa za niezbędne, nie czyniąc wcześniej odpowiedniego badania – do jakiego stopnia ludzka pomysłowość i rynkowa harmonia ekonomiczna mogą się bez niego obyć. Dla przykładu:
- Państwo uzyskuje swój dochód przez agresję na pokojowych jednostkach.
- Państwo przekonuje społeczność, że istnieją dwa zestawy zasad moralnych: jeden który poznajemy w dzieciństwie, obejmujący powstrzymywanie się od przemocy i złodziejstwa, a także drugi dotyczący jedynie rządu, który to jako jedyny może dopuszczać się agresji wobec ludzi, na wiele różnych sposobów.
- System edukacyjny, który rządu niezmiennie usiłuje dominować, przekonuje ludzi, że państwowe łupiestwo jest moralnie uzasadnione a świat dobrowolnych wymian moralnie podejrzany.
- Sektor rządowy jest zdominowany przez skoncentrowane grupy, które lobbują w celu uzyskania specjalnych przywilejów kosztem całego społeczeństwa, podczas gdy sukces w sektorze prywatnym osiąga się jedynie przez zapewnianie społeczeństwu czego potrzebuje, spełnianie jego interesów.
- Zamiar by zadowolić zorganizowane grupy nacisku niemal zawsze przeważa nad zamiarem, by zadowolić tych, którzy chcieliby widzieć wydatki rządu ograniczonymi (a większość tych osób i tak chciałaby jedynie znikomych ograniczeń).
- W Stanach Zjednoczonych państwowe sądownictwo wydaje absurdalne decyzje, ze znikomym lub żadnym właściwie związkiem z lub zrozumieniem dla wykładni statycznej prawa przez ponad dwa stulecia.
- Rząd uczy swoich poddanych wywieszać flagi i śpiewać piosenki na jego pochwałę, tym samym przyczyniając się do powstania pomysłów, że sprzeciw wobec jego rozrośnięciu się, uchybieniom i wobec wywłaszczaniu jest zdradą.
Ta lista mogłaby ciągnąć się w nieskończoność.
Trzeba przyznać, że to zrozumiałe, że ludzie mogą nie rozumieć jak prawo, które, jak zakładają, musi być zapewniane odgórnie, mogłoby powstać w sytuacji braku państwa, choć istnieje wiele historycznych przykładów, które to dokładnie ukazują. Ale gdyby rząd kiedyś zmonopolizował produkcję jakichkolwiek dóbr czy usług, to słyszelibyśmy dziś spanikowane protesty przeciw prywatyzacji tych dóbr czy usług. Gdyby rząd, dla przykładu, zmonopolizował produkcję żarówek, mówiono by nam, że sektor prywatny nie produkować żarówek. „Prywatny sektor nie zapewni rozmiaru czy napięcia którego chcą ludzie,” mogliby twierdzić krytycy. Prywatny sektor nie wyprodukuje specjalnych żarówek na ograniczony rynek, bo byłby z tego za mały zysk. Prywatny sektor stworzy niebezpieczne, wybuchające żarówki. I tak dalej.
Ponieważ żyjemy w świecie prywatnych żarówek te argumenty brzmią dla nas śmiesznie. Nikt nie chciałby takich sytuacji, jak te przedstawione, więc rynek by ich nie tworzył.
Faktem jest, że konkurujące źródła prawa były dalekie od niespotykanych w świecie Zachodu.
Gdy królowie zaczęli monopolizować funkcje prawne nie stało się to z racji abstrakcyjnej chęci zaprowadzenia porządku, który już istniał, lecz dlatego, że zarabiał na wszelkich sporach rozstrzyganych na jego dworze. Naiwne teorie publicznego interesu rządu, w które żadna rozsądna osoba nie wierzy w dowolnym innym kontekście, nie stają się nagle przekonujące.
Murray N. Rothbard lubił cytować Franza Oppenheimera, który zidentyfikował dwa sposoby zdobywania majątku. Środki ekonomiczne oznaczały bogacenie się na drodze dobrowolnych wymian: tworzeniu dóbr i usług, za które ludzie chcieliby zapłacić. Środki polityczne oznaczają, jak stwierdził Oppenheimer, wykorzystanie „przywłaszczania cudzej pracy z korzyścią wyłącznie dla siebie”.
Jak my, libertarianie obozu rothbardiańskiego, postrzegamy państwo? Nie jako niezbędne źródło prawa i porządku, bezpieczeństwa albo tak zwanych „dóbr publicznych”. (Cała teoria dóbr publicznych jest tak czy siak usiana błędami). Państwo jest raczej pasożytniczą instytucją, która żywi się bogactwem swych poddanych, ukrywając swoją antyspołeczną, drapieżniczą naturę pod płaszczykiem interesu społecznego. Jest to, jak napisał Oppenheimer, organizacja środków politycznych pod majątek. „Państwo”, jak napisał Rothbard,
…jest tą organizacją w społeczeństwie, która próbuje utrzymać wyłączność przy użyciu siły i przemocy na danym terenie; w szczególności zaś jest jedyną organizacją w społeczeństwie, która uzyskuje swoje dochody nie z dobrowolnych datków czy płatności za świadczone usługi, ale na drodze przymusu. Podczas gdy inne jednostki bądź instytucje uzyskują wpływy z produkcji dóbr i usług, poprzez pokojową i dobrowolną sprzedaż owych dóbr i usług innym, Państwo pozyskanie swoich dochodów wymusza; posługuje się przy tym groźbą więzienia i bagnetu. Używając siły i przemocy, by pozyskać dochody, Państwo zmierza zazwyczaj do tego, by regulować i wyznaczać wszelkie przejawy aktywności swoich indywidualnych poddanych. […] Państwo zapewnia legalny, uporządkowany, usystematyzowany kanał dla grabieży prywatnej własności; umożliwia pewne, bezpieczne i względnie „pokojowe” bytowanie pasożytniczej kasty w społeczeństwie. Jako że produkcja musi poprzedzać grabież, wolny rynek jest pierwotny w stosunku do Państwa. Państwo nigdy nie zostało stworzone na drodze „umowy społecznej”; zawsze rodziło się z podbojów i wyzysku.
Więc jeśli ten opis państwa jest słuszny, a sądzę, że mamy dobre powody by tak sądzić, czy jedynie ograniczenie go jest możliwe albo choćby pożądane? Przed oddaleniem możliwości kategorycznie, czy może nie powinniśmy rozpatrzyć, czy nie jesteśmy w stanie żyć całkiem bez niego? Czy wolny rynek, sfera dobrowolnych wymian, może naprawdę być motorem cywilizacji, tak jak w innych dziedzinach, w których go znamy?
Wróćmy do Konstytucji i Ojców Założycieli, mówią ludzie. To byłaby poprawa, bez wątpliwości, ale doświadczenie nauczyło nas, że ograniczony rząd to stan nietrwałej równowagi. Rządy nie są zainteresowane pozostaniem ograniczonymi, gdy mogą zwiększać swoje wpływy i majątek zamiast tego.
Następnym razem, gdy będziesz twierdził że powinniśmy utrzymać ograniczony rząd zadaj sobie pytanie dlaczego nigdy nie pozostaje takim. Może gonisz za jednorożcem?
Co z „ludźmi”? Czy można zaufać, że utrzymają ograniczony rząd? Odpowiedź na to pytanie znajdziesz wszędzie dookoła.
W przeciwieństwie do minarchizmu, anarchokapitalizm nie ma wygórowanych oczekiwań wobec społeczeństwa. Minarchista musi wymyślić jak przekonać ludzi że państwo, nawet mając możliwość redystrybucji majątku i mogąc finansować lubiane przez większość projekty, nie powinno tego robić. Minarchista musi wyjaśnić, raz za razem, problemy związane z każdą możliwą do wyobrażenia interwencją państwa, gdy w międzyczasie intelektualiści, media i politycy łączą się przeciw niemu by przekazać dokładnie odwrotny przekaz.
Zamiast podejmować bezowocny wysiłek uczenia wszystkich co jest nie tak z subsydiami dla rolników, z dofinansowaniami z Systemu Rezerwy Federalnej, co jest złego w kompleksie militarno-przemysłowym, w kontroli cen – innymi słowy, zamiast próbować wpoić Amerykanom wiedzę będącą odpowiednikiem dyplomów z ekonomii, historii i filozofii politycznej – społeczność anarchokapitalistyczna chce by ludzie zrozumieli tylko podstawowe zasady moralne powszechne wśród wszystkich tak samo: nie szkodź niewinnym ludziom i nie kradnij. Cała reszta naszych poglądów wynika z tych prostych zasad.
Istnieje szeroki zakres literatury dotyczącej najpopularniejszej krytyki, np. czy społeczeństwo nie zapadłoby się do postaci brutalnych starć między zbrojnymi bandami walczącymi o terytorium? Jak konflikty byłyby rozwiązane, gdybym ja wskazał jednego arbitra, a mój sąsiad innego? Krótki esej nie może odpowiedzieć na wszelkie wątpliwości, dlatego odsyłam was do Anarcho-Capitalism: An Annotated Bibliography Hansa Hermana Hoppego.
Od paru lat jest w środowisku taki dowcip: jaka jest różnica między minarchistą i anarchistą? Odpowiedź: sześć miesięcy. Jeśli cenisz zasady, konsekwencję i sprawiedliwość, a sprzeciwiasz się przemocy, pasożytnictwu i monopolom, to możliwe, że nie będziesz potrzebować nawet tyle czasu. Zacznij czytać i zobacz gdzie zabierze Cię ta idea.