A A +

To czego powinniśmy się obawiać to etatyzm, a nie roboty

30 stycznia 2016 Artykuły, Ekonomia

Artykuł został napisany w listopadzie 2015 r.

Autor: Iwo Pietrala

Kilka tygodni temu po raz kolejny rozgorzała dyskusja na temat mitu bezrobocia technologicznego i tego w jaki sposób kapitalizm musi, w dłuższej perspektywie, prowadzić do postępującego rozwarstwienia społeczeństwa i skrajnego ubóstwa ogromnej większości ludzkości. Burzę wywołał Stephen Hawking, który stwierdził, to czego powinniśmy się obawiać to kapitalizm, a nie roboty.

Myślę, że większość zwolenników wolności zdążyło się już przyzwyczaić, do tego, że gdy tylko ktoś rozpoznawalny skrytykuje kapitalizm, to jest nam to bezrefleksyjnie przedstawiane jako prawda objawiona. Nie inaczej musiało być z człowiekiem znanym z wypowiedzi na tak onieśmielające przeciętnego człowieka tematy, jak astrofizyka czy mechanika kwantowa. Ktoś tak mądry nie może przecież się mylić, prawda?

Jak ostrzega celebryta świata nauki, „jeżeli maszyny będą produkowały wszystko czego potrzebujemy, rezultat będzie zależał od tego w jaki sposób dobra będą dystrybuowane. Wszyscy będą mogli prowadzić leniwe życie w luksusach, jeżeli wyprodukowane przez maszyny bogactwo będzie rozdzielone, albo większość będzie zmuszona do życia w skrajnej biedzie, jeżeli właściciele maszyn będą skutecznie lobbować przeciwko redystrybucji [i]. Dowodem na potwierdzenie tej tezy, według Hawkinga, mają być wciąż rosnące różnice społeczne. Możemy więc wnioskować, że do skrajnej nędzy większości miałaby doprowadzić pogarszająca się stale sytuacja biednych, tak drastycznie gorsza dziś, niż jeszcze chociażby 200 lat temu, na co zapewne Hawking może przedstawić niezliczone dowody.

Bardziej wnikliwy obserwator mógłby zapytać, czy nie jest to wymarzony scenariusz socjalistów, w którym wyzysk pracownika przez chciwego, kapitalistycznego pracodawcę zostanie wreszcie zakończony, dzięki czemu masy będą mogły rozkoszować się niespotykanym dotąd dobrobytem i nieprzebraną obfitością bogactwa. Zostawmy jednak te drobne uszczypliwości. Wizja Hawkinga, choć pewnie działa na wyobraźnię, jest przerażająco niespójna i wewnętrznie sprzeczna.

Zacznijmy może od sytuacji, w której korporacje lub jakaś grupa ludzi, jest właścicielem wszystkich czynników produkcji, niezbędnych do produkcji wszelkich dóbr, a mimo tego nadal prowadzą produkcję masową, dla ludzi pozostawionych bez żadnego dochodu, po to by wciąż osiągać ogromne zyski. Czym w takim razie mieliby ludzie płacić za te produkty? Po co ktoś miałby je sprzedawać, skoro nie mógłby otrzymać za nie nic, co przedstawiałoby dla niego większą wartość niż produkt sprzedawany?

Jeżeli jednak właściciele cudownych maszyn nie będą produkowali na potrzeby innych ludzi, co więc stanie się z resztą? Pomińmy tu działalność charytatywną. Czy faktycznie jedyne co im pozostanie to oczekiwanie na śmierć głodową?

Wyobraźmy sobie sytuację, w której jakiejś grupie ludzi udało się osiągnąć samowystarczalność i mogliby przestać uczestniczyć w procesach rynkowych, jako że nie mogłoby to już w żaden sposób poprawić ich sytuacji. Czy doprowadziłoby to do skrajnego ubóstwa reszty i sytuacji, w której nie mogliby oni podejmować żadnych działań w celu poprawy swojego życia, a jedynie biernie oczekiwać na to co zostanie im przekazane od klasy bogaczy?

Oczywistym jest, że tak jak w wypadku np. katastrofy czy izolacji jakiegoś kraju, gdy duża część ludzi i zasobów zostaje wycofana z rynku, to także nie będzie prowadziło do nieuniknionej nędzy reszty ludzkości. Nic nie stałoby ludziom na przeszkodzie by dalej działać i uczestniczyć w gospodarce rynkowej. Warto też zauważyć, że w tak rozwiniętym świecie, nawet względnie niedrogie maszyny, musiałyby pozwolić na osiągnięcie niespotykanej dzisiaj wydajności produkcji. Wizja przyszłości, w której postęp osiągnął już tak zaawansowany poziom, że ludzie są zmuszeni do życia w biedzie, w naszym wyobrażeniu biedy, nie ma żadnych racjonalnych podstaw.

Podobnie jak rynek towarów i usług, tak i rynek pracy ulega ciągłym zmianom. Struktura zatrudnienia nie jest stała i wraz z przyspieszeniem postępu, ona także może zmieniać się bardziej dynamicznie. Żyjemy w czasach, w których przełomowe wynalazki, jak płyty CD, są opracowywane, upowszechniane, a następnie wypadają z rynku ze względu na swą niewielką już użyteczność, w przeciągu zaledwie 20-30 lat. Nie ma powodu, dla którego podobna sytuacja nie miałaby mieć miejsca na rynku pracy i wykonywanie starych lub nowych zawodów, pozwalających w pewnym momencie na uzyskanie dużych dochodów, nie miałoby się stać po jakimś czasie nieopłacalne. Jak tłumaczył Ludwig von Mises: „Zastosowanie maszyn nie skutkuje bezpośrednio zmniejszeniem liczby zatrudnionych przy produkcji artykułu A. Ów pośredni efekt jest wynikiem tego, że w pozostałych warunkach niezmienionych wzrost dostępnej podaży A powoduje zmniejszenie użyteczności krańcowej jednostki A w porównaniu z użytecznością krańcową innych artykułów, co prowadzi do zmniejszenia zatrudnienia w produkcji A i zwiększenia zatrudnienia w produkcji innych artykułów. Udoskonalenie techniczne produkcji A umożliwia realizację planów, które nie mogły być realizowane wcześniej, ponieważ potrzebni do tego robotnicy byli dotychczas zatrudnieni w produkcji towaru A, służącej zaspokojeniu pilniejszych potrzeb konsumentów”[ii]. Oznacza to, że w warunkach wolnego rynku, usprawnienie produkcji poprzez zastosowanie maszyn prowadzi przede wszystkim do zwiększenia ilości towarów dostępnych na rynku. Dzięki oddziaływaniu rynkowych procesów przystosowawczych skutkuje to zmianą struktury, a nie ogólnego poziomu zatrudnienia oraz umożliwia zwiększenie różnorodności dostępnych towarów i usług. Niedostrzeganie tego faktu oraz obawy, że wszystkie miejsca pracy zostaną zautomatyzowane, można usprawiedliwić jedynie tym, że ludzki umysł nie jest w stanie nawet przewidzieć jak w gospodarce rynkowej, w okresie 20 lat zmieni się wygląd i działanie telewizorów, a co dopiero wyobrazić sobie jakie jeszcze potrzeby ludzi i w jaki sposób, mogą być zaspokajane w dłuższej perspektywie czasowej. Twierdzenia o tym, że automatyzacja prowadzi do trwałego i permanentnego pogorszenia sytuacji robotników, było już obalane setki razy i nie ma żadnego odzwierciedlenia w historii. Oczywiście zawsze znajdzie się wiele osób twierdzących, że faktycznie tak było kiedyś, ale dzisiaj osiągnęliśmy punkt, w którym stare zasady nie obowiązują i od teraz postęp technologiczny będzie musiał już prowadzić do systematycznego zwiększania bezrobocia.

Chyba najbardziej wymowny dowód na błędność tezy o bezrobociu technologicznym pokazywał już Henry Hazlitt[iii]. Jak wszyscy pewnie pamiętają, rewolucja przemysłowa miała swoje początki w czasie opracowania maszyny przędącej bawełnę. Jej wprowadzeniu towarzyszyły duże niepokoje społeczne i obawa o likwidację tysięcy miejsc pracy. Statystyki przedstawione przez Hazlitta pokazują jednak, że w ciągu 27 lat od wprowadzenia tego udoskonalenia produkcji, liczba zatrudnionych przy przędzeniu i tkaniu bawełny wzrosła z 7900 do 320 000 osób. Stało się to w skutek obniżenia kosztów i upowszechnienia wysokiej jakości odzieży, która teraz nie była już zarezerwowana wyłącznie dla najbogatszych, lecz stała się dostępna dla przeciętnego zjadacza chleba.

Część z nas pamięta zapewne obawy wiążące się z postępującą automatyzacją produkcji samochodów, która miała nieść za sobą same niepożądane konsekwencje. Tymczasem zatrudnionych przy samej produkcji samochodów i części zamiennych w 2005 roku było niemal 9 milionów osób na całym świecie[v], a do dzisiaj liczba ta wzrosła jeszcze o niemal 40%. Duża liczba osób zatrudnionych jest nie tylko bezpośrednio w fabrykach, ale także w całym przemyśle i usługach, które rozwinęły się wraz z upowszechnieniem samochodów. Szacuje się, że w całym sektorze motoryzacyjnym w 2005 roku zatrudnionych było ponad 50 milionów ludzi. Dziś może być to jeszcze więcej. Możemy sobie wyobrazić jak katastrofalne skutki dla całej gospodarki miałby powrót do ręcznego składania samochodów. Ograniczenie ich produkcji, wzrost cen do poziomu, przy którym stałyby się one dużo mniej dostępne dla przeciętnego człowieka, wzrost kosztów transportu i usług kurierskich, a przez to i wzrost cen innych towarów, itd. Tyle pozytywnych skutków, które dziś uznajemy za oczywiste, miał wzrost wydajności produkcji w jednej tylko gałęzi gospodarki. Dziś już nikt nie ośmieliłby się powiedzieć, że żyłoby nam się dostatniej, gdyby udało się zawczasu cały ten postęp zablokować. Mimo tego wciąż popularne są teorie, że dalsza automatyzacja produkcji musi doprowadzić do zubożenia większości społeczeństwa.

Roboty-kasjerzy, domy z drukarek 3D – takie pomysły budzą przerażenie wielu osób. Coraz częściej spotykam się z opinią, że technologia druku 3D doprowadzi do upadku klasycznego budownictwa, a przez to do dużego bezrobocia, jako że w nielicznych fabrykach zatrudnienie znajdzie jedynie stosunkowo niewielka grupa osób. Zwolnieni pracownicy, w najlepszym wypadku będą musieli znaleźć inne, gorzej płatne zajęcie. To oczywiście oznaczało będzie zubożenie części społeczeństwa i zwiększenie różnic społecznych.

Ciężko określić na ile takie obawy są powszechne, myślę jednak, że dobrze wpisują się w ponury scenariusz Hawkinga. Wydawać by się mogło, że wizja postępu powinna ludzi raczej cieszyć, jako że chińscy producenci twierdzą, iż technologia ta może doprowadzić do spadku kosztów budowy nawet o 80%.[vi] Trudno znaleźć chyba lepszy przykład do pokazania jak postęp i zwiększona wydajność produkcji, może wpłynąć na poprawę warunków życia człowieka.

Przy spadku ceny lokalów mieszkalnych, oczywistym efektem jest gwałtowna poprawa sytuacji mieszkaniowej wszystkich ludzi. Żyjemy w czasach, gdy tak często słyszy się wołania do państwa o rozwiązanie „problemu niedoboru mieszkań”, o tym, że młodzi nie mają możliwości kupienia swojego własnego „M”. I w tych czasach właśnie, zjawiają się ci chciwi kapitaliści twierdząc, że jest możliwe, by nowe mieszkanie kosztowało 40 tyś zł, a budowa domu zamknęła się w 80 tyś zł. To jaki miałoby to wpływ na poprawę warunków życia przeciętnego Polaka, możemy tylko spróbować sobie wyobrazić. Na pewno nie byłby on już zmuszony, by połowę życia dokonywać wyrzeczeń, byleby tylko odłożyć, a raczej spłacić własne mieszkanie lub dom.

Ale co z pracą? Czy faktycznie doprowadzi to do zmniejszenia ogólnego poziomu zatrudnienia? Wyobraźmy sobie, że nowe mieszkanie kosztuje tyle, ile mały samochód z salonu, a budowa domu to koszt rzędu samochodu średniej klasy. Ludzie nie byliby już zmuszeni do dopasowania i wyboru mieszkania zgodnie z przewidywaniami co do całego przyszłego życia. Mogliby zmieniać domy i mieszkania, tak jak dziś zmieniają samochody, w zależności od aktualnych potrzeb. Weekendowy domek za miastem, zmiana na nowy większy lub mniejszy dom, w zależności od aktualnej wielkości rodziny. Takie decyzje nie byłyby już podejmowane wyłącznie przez najbogatszych. Nowych lokali mieszkalnych byłoby pod dostatkiem. A przecież mieszkanie trzeba jeszcze urządzić i wyposażyć. Czy w takim razie zastąpienie ludzi drukarkami 3D w budownictwie, mogłoby faktycznie doprowadzić do spadku całkowitego poziomu zatrudnienia?

Przypuśćmy jednak, że żadne ożywienie w budownictwie się nie pojawiło. Jedynym efektem zastosowania drukarek 3D jest pozbawienie pracy większości ludzi zatrudnionych dotychczas w tej branży, a zaoszczędzone przez konsumentów pieniądze nie prowadzą do wzrostu popytu w żadnej innej gałęzi gospodarki. Żeby zrozumieć jaki mimo tego korzystny miałoby to wpływ na życie ludzi, musielibyśmy porzucić na chwilę myślenie w kategoriach dochodów nominalnych i rozważyć ich realne wartości.

To w jaki sposób zmieni się sytuacja danego robotnika, zależało będzie od tego czy planował on w najbliższym czasie zakup lokalu mieszkalnego. Może się zdarzyć, że jego sytuacja, w stosunku do wcześniejszych planów i tak ulegnie polepszeniu. Sytuacja pozostałej części społeczeństwa ulegnie natomiast ogromnej poprawie. Zauważmy także, że robotnicy przenosząc się do innych branż, przyczynią się do wzrostu ich produkcji i zwiększenia dostępnego na rynku bogactwa, co spowoduje dalszy spadek cen. W skutek postępu przeciętne realne dochody znacząco wzrosną.

Jeżeli pominiemy generowaną przez rząd inflację, to jest to naturalne zjawisko. Gdyby do podobnego postępu doszło we wszystkich gałęziach gospodarki, co w dłuższych przedziałach czasu miałoby miejsce, to realne dochody całego społeczeństwa wzrosłyby znacznie, nawet mimo tego, że ich nominalne wartości mogłyby spaść. Oczywistym jest też, że w rzeczywistym świecie, wszystkie pozytywne efekty opisane powyżej wystąpią jednocześnie.

Pionierzy nowej technologii, początkowo będą oczywiście mogli czerpać zwiększone zyski. Z czasem jednak wzrost konkurencji doprowadzi do dalszego spadku cen i obniżenia zysków do przeciętnego dla całej gospodarki procentu od zainwestowanego kapitału.

Upowszechnienie się takiej technologii spowodowałoby ogromny spadek cen nieruchomości, nie tylko nowych, ale z konieczności także i tych z rynku wtórnego. Wartości majątku dużej części osób, w tym przede wszystkim najbogatszych, zostałyby znacznie zredukowane. Także ceny najmu musiałyby zostać mocno obniżone. To oznaczałoby poprawę sytuacji najbiedniejszych kosztem najbogatszych. Różnice zamożności, tak mozolnie budowane przez państwo prowadzące politykę inflacji i tanich kredytów, mogą zostać w drastyczny sposób zniwelowane, przez jedno – tylko usprawnienie produkcji. Analizując „rewelacje” Thomasa Piketty’ego, zauważyć możemy bowiem, że dochód przypadający na najbogatszy 1% obywateli był stosunkowo największy tuż przez wybuchami kryzysów w 1929 i 2008 roku (Rysunek 1). Zestawiając to z danymi o podaży pieniądza w USA (Rysunek 2) i mając na uwadze spostrzeżenia Rothbarda o inflacyjnej podaży pieniądza w czasach boomu poprzedzającego wielki kryzys lat 20.[vii], dojdziemy do wniosku, że największą odpowiedzialność za rosnące nierówności społeczne ponosi interwencjonistyczna polityka państw. Jak widać więc, to nie postęp w podziale i specjalizacji pracy prowadzi do wzrostu różnic społecznych, ani też nie przyczynia się do zysku jedynie właścicieli czynników produkcji, kosztem reszty społeczeństwa.

W sytuacji tak znaczącego postępu w budownictwie, do pełni szczęścia brakowałoby jedynie likwidacji państwowych regulacji i podziału na grunty rolne i budowlane, który prowadzi do sztucznego zawyżania ceny tych drugich

Tym czego powinniśmy się obawiać, to nie kapitalizm, jak stwierdził Stephen Hawking. Powinniśmy się obawiać, że będzie go zbyt mało byśmy mogli doczekać więcej takich przełomowych wynalazków, oraz tego, że państwo, wspierające specjalne grupy interesu, nie dopuści byśmy mogli w pełni skorzystać ze wszystkich pozytywnych ich skutków.

[i] http://www.huffingtonpost.com/entry/stephen-hawking-capitalism-robots_5616c20ce4b0dbb8000d9f15
[ii] Ludwig von Mises, Ludzkie Działanie
[iii] Henry Hazlitt, Ekonomia w jednej lekcji, Warszawa (2012).
[iv] http://www.oica.net/category/economic-contributions/
[v] https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_countries_by_motor_vehicle_production
[vi] http://www.spidersweb.pl/2015/01/budownictwo-druk-3d.html
[vii] http://mises.pl/blog/2012/09/09/wielki-kryzys-w-ameryce-darmowy-e-book/
[viii] http://www.motherjones.com/files/images/top_1percent_share_of_income.png
[ix] http://static.safehaven.com/authors/hewitt/8030_d.png

comments powered by Disqus

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress