Szczepienia a prawa dziecka w libertarianizmie
Autor: Aleksy Przybylski
W tym tygodniu z pewnego polskiego szpitala „porwano” noworodka. Dokonali tego rodzice, którym zostały odebrane prawa rodzicielskie w kwestii decydowania o leczeniu dziecka. Prawa rodzicielskie ograniczono z powodu sprzeciwu rodziców wobec zastosowania kilku zabiegów medycznych, a rodzice, jak twierdzą, tylko „wyrażali ciekawość”.
W związku z tym w wielu zakątkach polskiego Internetu pojawiły się dyskusje nt. szczepionek i medycyny, debaty nie ominęły również internetowego tzw. środowiska wolnościowego. Jednak w przypadku ww. środowiska rozmowy dotyczą raczej kwestii praw rodzicielskich i przymusu szczepień. Podczas tychże rozmów osoby niechętne libertarianom zdają się oczekiwać, że ci poprą „porywaczy”. Czy libertarianie powinni to zrobić?
Uważam, że libertarianie nie mogą popierać rodziców „porwanego” dziecka, jeśli przyjmują system etyczny oparty na aksjomacie samoposiadania i zasadzie nieagresji. Choć zapewne wielu libertarian to zrobi i to nie będzie pierwszy raz, gdy libertarianizm mówi „A”, a jego zadeklarowani poplecznicy mówią „B”.
Jednym z głównych argumentów „zwolenników” wcześniej wspomnianych rodziców jest twierdzenie, że to rodzice, a nie państwo, mają decydować o życiu dziecka. Czasem pojawia się dodatkowo pogląd według którego dziecko należy do rodziców. Zacznijmy od końca.
Aksjomat samoposiadania mówi: każdy człowiek jest właścicielem własnego ciała. Dziecko jest człowiekiem, więc jest właścicielem swego ciała. Jeśli przyjmiemy, że rodzic posiada swe dziecko to znaczy, że dziecko nie jest człowiekiem i już nigdy nie mogłoby „otrzymać” „samoposiadania” – nieznane nam są przemiany z jednego gatunku w drugi, prawda?
Jaka jest więc władza rodziców nad dzieckiem? Jest ona ograniczona, powiernicza – ogranicza ją przede wszystkim wolność, a następnie dobro dziecka. Mówienie o wolności dopiero co urodzonego dziecka może być problematyczne – noworodek raczej nie jest w stanie decydować o sobie, nawet na poziomie deklaratywnym. Dopiero z biegiem czasu dziecko będzie coraz bardziej dorosłe i będzie „przejmować” coraz więcej swej wolności od rodziców, aż do osiągnięcia dorosłości, która, zazwyczaj, według libertarian jest dość płynna i mocno indywidualna (raczej 15-25 r.ż.).
Dlatego musimy przyjąć, że rodzic nie ma prawa naruszać cielesności podopiecznego, chyba że w celu np. ratowania życia, i ma podejmować takie decyzje, które będą jak najlepsze dla dziecka, a przynajmniej nie będą naruszać jego zdrowia.
Konkretny przykład: nie można obciąć niemowlakowi ręki dla zabawy, ale można to zrobić, gdy to uratuje jego życie. Podobnie zresztą postępujemy wobec osób pozbawionych przytomności.
Jednak co w sytuacji, gdy rodzice działają na szkodę dziecka? W takim przypadku każdy ma prawo „wkroczyć do akcji” i uratować poszkodowanego. Według libertarianizmu prawa rodzicielskie nie są nienaruszalne i libertarianizm nie zawsze staje po stronie rodziców w konflikcie rodzice vs państwo. Potomek może zostać odebrany przez sąsiada, przyjaciela rodziny, lokalny autorytet czy, w końcu, przez państwo.
Dlaczego libertarianin może popierać działania państwa wobec obywateli? Działa to na tej samej zasadzie, gdy chcemy, by państwowa policja ścigała morderców. Możemy nienawidzić państwa i uważać go za najbardziej zbrodniczą organizację w historii, i równocześnie możemy uważać, że skoro już istnieje oraz ma monopol na pilnowanie sprawiedliwości to niech ściga morderców, gwałcicieli, oszustów, złodziei itd.
Wielu zadeklarowanych libertarian będzie twierdzić, że TO jest coś zupełnie innego, jednak nie ma żadnych przesłanek na podstawie których moglibyśmy to stwierdzić. Jako argumentu możemy wykorzystać wyłącznie własne pragnienia i uczucia oraz argumenty utylitarystyczne, które nie mają żadnego znaczenia z punktu widzenia libertarianizmu opartego o aksjomat samoposiadania i zasadę nieagresji.
Tzw. wolnościowcy mogą próbować sprowadzić to do dychotomii „własność rodziców vs własność państwa”. Jednakże czujny libertarianin odpowie: „ani to, ani to! Dziecko nie jest niczyją własnością!” i to zdanie jest jak najbardziej prawdziwe oraz zgodne z tzw. libertarianizmem deontologicznym. Państwo nie musi być właścicielem dziecka, by je chronić, tak jak nie musi być właścicielem roweru czy Kowalskiego, któremu skradziono rower, żeby szukać złodziei.
Drugim argumentem „za” moralną słusznością „porywaczy” jest sprzeciw wobec przymusu szczepionkowego. Tutaj, wydawałoby się, stanowisko libertariański również jest przeciwne nakazom szczepienia, ale nie do końca.
Tak, libertarianizm sprzeciwia się przymusowi politycznemu. Każdy człowiek ma prawo działać na swoją szkodę, więc jeśli nie chce się zaszczepić to takie jego prawo. Co prawda można dyskutować czy nie jest to agresja na pozostałych członków społeczeństwa, jednak na potrzeby komentarza przyjmijmy, że nieszczepiony szkodzi wyłącznie sobie.
Należy zwrócić uwagę na pewną kwestię: dziecko nie podejmuje tej decyzji. Może to robić na poziomie werbalnym, gdy ma, powiedzmy, 8 lat, jednak trudno, byśmy mogli uznać jego wolę, skoro prawdopodobnie nie rozumie na co się zgadza. Z tego samego powodu nie uznamy, że 6-latek może się zgodzić na seks czy ciężką pracę w kopalni, czy nie pozwolimy 2-latkowi na zażywanie heroiny. W każdym razie, w większości przypadków to rodzic podejmuje decyzję ws. szczepienia dziecka.
Słowo wyjaśnienia: tak, zdarzają się genialne dzieci, które doskonale wiedzą czym są szczepionki, czy nieletni będący w trudnej sytuacji materialnej, jednak jest to margines, przynajmniej w otoczeniu, w którym my działamy.
Przeciwnik przymusu szczepień może wtedy powiedzieć: „Okej, zgoda, może to nie dziecko podejmuje decyzję, ale rodzic chyba ma prawo chronić dziecko, prawda?”. Opiekun ma obowiązek dbać jak najlepiej o zdrowie dziecka, ale czy możemy tak określić odmowę na szczepienie czy wykonywanie zabiegów co do których panuje konsensus, że są najlepszym lub jednym z najlepszych rozwiązań? Co w sytuacji, w której rodzic uzna, że po narodzinach należy obciąć małe palce u stóp, bo inaczej za 5 lat odpadną całe nogi? Co jeśli natrafimy na rodziców, którzy będą twierdzić, że jedzenie szkodzi i możemy żywić się energią słoneczną? Może pył z węgla dobrze działa na płuca 8-latków, więc ktoś wyśle swe dziecko do kopalni? Innymi słowy, gdzie jest granica między „wychowywaniem według własnych przekonań” a rzeczywistym szkodzeniem?
Należy wziąć również pod uwagę, że co prawda szczepienie niesie ze sobą ryzyko powikłań, jednakże to samo dotyczy braku szczepienia. Dlaczego to brak szczepienia, który jest motywowany chęcią uniknięcia powikłań, będących w większości niezbyt groźnymi, ma być lepszy niż szczepienie, które ma na celu ratowanie życia?
Warto na koniec wspomnieć jeszcze o słynnym „wychowaniu według własnych przekonań”. Dziecko to nie jest narzędzie do propagowania swych poglądów. Dziecko to nie jest nasza kopia, która ma żyć tak, jak my żyjemy. Dziecko to osobna istota ludzka, która ma swoje własne życie. Dlatego rodzic nie ma prawa „wychowywać według własnych przekonań”, tylko ma moralny obowiązek działać tak, by dziecku było jak najlepiej. Jeżeli nie rodzic nie potrafi tego zaakceptować lub wykonać to powinien się zrzec prawa do opieki, a następnie oddać je komuś, kto to zrobi.