Podróż Rothbarda do Polski
Przedruk ze strony mises.pl
Poniższy tekst stanowi rozdział 94 książki Rothbarda Making Economic Sense
Autor: Murray Rothbard
Źródło: Making Economic Sense
Tłumaczenie: Witold Falkowski
Źródło polskie: mises.pl
Źródło zdjęcia: http://pl.wikipedia.org/wiki/Polska_Rzeczpospolita_Ludowa
Jeden z tygodni marca 1986 roku spędziłem niezwykle ciekawie, uczestnicząc w konferencji, która odbywała się w hotelu w Mrągowie na pojezierzu w północnej części Polski (dawniejszych Prusach Wschodnich). Konferencja, a właściwie sympozjum poświęcone szerokiemu wachlarzowi zagadnień ujętych w tytule „Ekonomia a przemiany społeczne”, została zorganizowana przez Instytut Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Jej sponsorem była grupa angielskich naukowców o przekonaniach konserwatywnych i wolnorynkowych.
Chociaż pod względem gospodarczym – jak zauważył jeden z zachodnich uczestników konferencji – Polska jest „jednym wielkim slumsem” z podupadłymi obszarami wiejskimi, walącymi się miasteczkami i zniszczonymi miastami, to pod względem intelektualnym ten mężny naród cieszy się największą wolnością w całym bloku wschodnim. W żadnym innym państwie należącym do strefy wpływów sowieckich taka konferencja nie mogłaby się odbyć.
Jedynym nałożonym na uczestników ograniczeniem był warunek, żeby tytuły zgłoszonych wystąpień były neutralne pod względem ideologicznym. Gdy wymaganie to zostało spełnione i władze zezwoliły na zjazd, każdy mógł już mówić, co chciał – i wszyscy korzystali z tej możliwości. W moim przypadku autocenzura polegała na pominięciu trzech ostatnich słów w tytule wystąpienia, który brzmiał: Concepts of the Role of Intellectuals in Social Change Towards Laissez-Faire (Koncepcje dotyczące roli intelektualistów w przemianach społecznych zmierzających do ustanowienia systemu leseferystycznego), ale treść wykładu pozostała niezmieniona.
Pierwszy odczyt wygłosił wybitny filozof angielski, profesor Antony Flew, któremu nic nie sprawia większej przyjemności niż dokładanie lewicy. Flew, nie owijając w bawełnę, wskazał na znaczenie i konieczność prawa własności oraz wolnego rynku. Fascynująca była reakcja słuchaczy ze strony polskiej: nie uniosła się ani jedna brew, żaden naukowiec nie oburzył się. Wręcz przeciwnie. Niezwykle budujące było to, że dwudziestu kilku polskich naukowców jak jeden mąż występowało przeciwko rządowi. A dla nikogo nie ulegało wątpliwości, że obradom bacznie się przysłuchuje przysłany przez rząd agent. (Agent – przewodnik i kierownik wycieczki – był niewątpliwie bardzo inteligentny i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje).
Wśród Polaków byli zarówno libertarianie, zwolennicy trzeciej drogi, jak i dysydenci marksistowscy. Było jednak wyraźnie widoczne, że w żadnej z tych grup nie było nikogo, kto widziałby jakąś przyszłość dla komunistycznego reżimu. Biorący udział w konferencji polscy naukowcy byli nie tylko przeciwnikami komunizmu, ale nie widzieli specjalnej potrzeby jakiegokolwiek rządu. Jeden z nich powiedział mi: „Oczywiście, że każde działanie rządu ma na celu zwiększenie potęgi i bogactwa jego urzędników, a nie wynika z dbałości o interes publiczny, dobro wspólne lub z innych oficjalnie głoszonych pobudek”.
„Tak – odpowiedziałem – ale propaganda rządowa zawsze będzie twierdzić, że władze działają na rzecz wspólnego dobra itd.”. Z wyrazem zdziwienia na twarzy polski profesor zapytał: „A kto wierzy rządowej propagandzie?” Odparłem, że „niestety w Stanach Zjednoczonych wielu ludzi w nią wierzy”. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
Wszyscy polscy naukowcy znali bardzo dobrze angielski. Niestety ich zachodni koledzy nie mogli się odwzajemnić – nie znali języka gospodarzy. Mimo to panowała serdeczna atmosfera. Zabawny przejaw kulturowej przepaści stanowili kelnerzy w hotelowej restauracji (to, co w Polsce uchodzi za „luksusowy hotel” odpowiada w przybliżeniu standardowi sieci tańszych moteli w USA), którzy musieli sobie jakoś poradzić z dwoma konferencyjnymi „dzieciakami” – młodymi naukowcami angielskimi, którzy byli zdeklarowanymi wegetarianami. Polska jest krajem o bardzo wysokim spożyciu mięsa na głowę mieszkańca (komuniści nigdy nie skolektywizowali rolnictwa). Jednocześnie jednak mięso jest racjonowane, więc dla polskich kelnerów było nie do pojęcia, że tych dwóch uprzywilejowanych obcokrajowców wciąż domaga się „więcej jarzyn”, zamiast docenić wyśmienitą wołowinę i wieprzowinę. Na szczęście w pobliżu znajdował się zawsze któryś z polskich profesorów gotów pospieszyć dwóm dziwakom z pomocą jako tłumacz.
Najbardziej wzruszająca chwila sympozjum miała miejsce w czasie bankietu ostatniego wieczoru, gdy angielski socjolog, który przewodniczył konferencji, po wygłoszeniu podziękowania pod adresem polskich gospodarzy, wzniósł płynący z głębi serca toast za „wolną, niepodległą i katolicką Polskę”. Wszyscy zrozumieliśmy jego intencje i każdy obecny na sali – także protestanci i ateiści – wzniósł kieliszek i ochoczo spełnił toast. Również agent służb rządowych.