A A +

Kościół katolicki a libertarianizm

9 września 2013 Libertarianizm

Nawet jeśli Kościół katolicki rzeczywiście jest jednym, świętym i apostolskim, a to, co podaje ludziom do wierzenia i codziennego praktykowania w świecie całkowicie słusznym w oczach Boga, stwórcy wszechrzeczy, to gdyby praprzyczyna wszelkiej istności była zgoła inna aniżeli Boska, ludzkość i tak nie wymyśliła idei bardziej logicznej i spójnej od anarchokapitalizmu (czy szerzej libertarianizmu). Zresztą jakiekolwiek bądź przejawiamy zapatrywania ontologiczne, nie sposób bez odwołania się do twierdzeń, bo Deus lo volt, naturalny proces wynikający z obawy przed napaścią lub umowa społeczna i basta, bronić pojęcia państwa oraz władzy świeckiej (publicznej).

Problem konfliktu między katolicyzmem a libertarianizmem z jednej strony wypływa z nieco odmiennego rozumienia niektórych pojęć, ale przede wszystkim z tego, iż żaden święty, Doktor, papież, synod lub sobór Kościoła nie zdecydował się rozpatrzyć kwestii genezy państwa à rebours.

Co należy w tym miejscu dobitnie podkreślić – Magisterium nigdy wprost nie próbowało obalać tej ideologii świeckiej, możemy za to na ten użytek co najwyżej próbować ekstrapolować już podane do wiadomości ludu wiernych oceny, opinie i wskazówki o nowożytnym liberalizmie, czy też wybranych elementach składających się na tzw. proces społeczny. I tak np. w „Małym katechizmie o Syllabusie” wydanym za pontyfikatu Piusa X czytamy: „Liberalizm nowożytny jest sektą, która ducha współczesnego pragnie pogodzić z duchem Kościoła”, zaś „duch nowożytny pragnie zasady niewzruszone Kościoła nagiąć tak, aby dały się zastosować do wymagań zmiennych i źle ugruntowanych opinii ludzkich”. Z kolei korzystając z pewnych przesłanek zawartych w tekstach encyklik, alokucji, wykładni Pisma Świętego, kazań, świeccy katoliccy usiłują poprzez zasklepianie tej luki w nauczaniu rozprawiać się z rosnącą wciąż grupą wolnościowców w Kościele.

Przez „genezę państwa à rebours” rozumiem tutaj wolę zastanowienia się nad tym, jak też Pan Bóg miał ugruntować w dziele stworzenia władzę na ziemi. Zakłada się tutaj jakieś działanie mistycznej siły i potęgi, która zlała na kontynenty „prawo miecza”.

Wydaje się, że katolicyzm zwalczający „sektę” bezpaństwowców nie przyjmuje do wiadomości realności scenariusza zastosowania przemocy, a więc złamania aksjomatu o nieagresji, czyli zdeptania przez silniejszych prawa własności i samoposiadania należnych słabszym (bądź niechętnym do podboju) u progu pierwszych Lewiatanów. Stąd właśnie bierze się to uporczywe dążenie do współdziałania Kościoła z władzą świecką z jednoczesnym usprawiedliwianiem podatków jako nie-kradzieży. Jaskrawo etatystycznych wypowiedzi wybitnych postaci w teologii katolickiej można podawać na pęczki, jak chociażby fragment encykliki „Casti connubi” Piusa XI: „Dlatego wszystkich, którzy naczelną władzę w państwie sprawują, usilnie w Panu do zawierania i utwierdzania zgody i przyjaźni z tym Kościołem Chrystusa napominamy, aby złączony dwojakiej władzy wysiłek i starania oddaliły straszne szkody, zagrażające tak Kościołowi jak Państwu z powodu zuchwałej swawoli, wdzierającej się do małżeństwa i rodziny”.

Środowisko wolnościowców od dawna narzeka na nieprzezwyciężalne u ogółu społeczeństwa schematy myślowe, w których godzi się ono powszechnie na zastane warunki, rezygnując zupełnie z poszukiwania alternatywy w postaci wolnej przedsiębiorczości połączonej z działalnością charytatywną. Nie inaczej bywa w przypadku duchowieństwa – wszak wciąż mamy do czynienia z jednostkami przesiąkłymi na wskroś mentalnością mas. Oddajmy więc raz jeszcze głos Piusowi XI: „kierownicy państwa i ci, którym dobro ogółu powierzono(…) w ustawodawstwie i przy układaniu budżetu pamiętać powinni o ulżeniu doli biednych rodzin, uważając to za jedno z najpilniejszych zadań swej władzy”. Wydźwięk tego zdania to rzecz jasna skrajna statolatria, jednakże pamiętać należy, że wyraz „powinno” nie oznacza jeszcze „musi”, natomiast zamiast promowania zasiłków albo silnego ruchu syndykalistycznego jako właściwych urządzeń politycznych, mających za zadanie zaprzężenie państwa do stania na straży godziwej płacy za pracę robotnika, ojca i matki w rodzinie, właściwą drogą do ziszczenia lepszej „doli biednych” będzie raczej redukowanie fiskalizmu wraz z obciążeniami dla kapitału. Zakłada się z góry, bez dowodzenia konsekwentną logiką, że spiritus movens małego państwa lub anarchii będzie nienasycona chciwość, brak miłosierdzia, a „zbrodnie” bezbożności, zakały w obyczajach i stosunkach, rozplenią się na dobre.

Msza Trydencka (ryt rzymski)

Msza Trydencka (ryt rzymski)

Głównym wyrzutem wobec frakcji libertariańskiej w Kościele, podobnym zresztą do wielu znanych z historii wykluczeń heretyków z pastwiska Oblubienicy Pańskiej, jest domniemane manipulowanie niewzruszoną jego doktryną na użytek doczesnych wymagań, wybieranie z niej tylko tego, co jako tako libertarianom pasuje, kierowanie się zasadą pars pro toto. Solenne, ex cathedra, potępienie tej ideologii (jak w przypadku rzeczonego nowoczesnego liberalizmu, nazizmu, naturalizmu czy komunizmu), co wymagałoby tak oczekiwanego zmierzenia się z poglądami głoszonymi przez czołowe figury ruchu, wreszcie oficjalne wezwanie do otwartego porzucenia aksjomatów, konsekwentnego leseferyzmu, austriackiej teorii marginalistycznej w ekonomii, aby ratować swoje zbawienie, dopóki doń nie dojdzie do skutku, dopóty wciąż będzie to monolog jednej strony. Za próżne bowiem należy uważać aktualne wysiłki protagonistów „spontanicznego ładu” do zwrócenia uwagi władz kościelnych na ich stanowisko. Zamiast tego mamy co jakiś czas takie perełki łechcące serca rozmaitych pobożnych socjalistów, jak chociażby tegoroczny list polskich biskupów na sierpień, miesiąc trzeźwości: „trzeba tworzyć warunki prawne i społeczne sprzyjające ochronie trzeźwości, sprzyjające rozwojowi zdrowej rodziny i nowoczesnego społeczeństwa, w oparciu o wskazania współczesnych badań naukowych. Konieczny jest więc zakaz reklamy i promocji alkoholu”.

Niestety w posoborowym stopniowym samopodważaniu autorytetu papiestwa, a także w zagubieniu ważkiej esencji eucharystii na skutek powołania instytucji Novus Ordo Missae w miejsce tzw. Tridentiny, Kościół katolicki posuwa się coraz dalej ze szkodą dla swoich wyznawców. Nie słychać dziś praktycznie w ogóle o ekskomunikach konkretnych grup i osób, czy też zerwaniach stosunków dyplomatycznych przez Watykan z państwami prowadzącymi legislację jawnie sprzeczną z jego doktryną, dla przykładu ludu chrystusowego mogącego pobłądzić na ścieżkach wiary. Trudno więc liczyć (zwłaszcza z racji niewielkiej popularności libertarianizmu) na szybkie nawiązanie dyskusji, a ostatecznie na umożliwienie ewentualnego zrzucenia z siebie tej okropnej katorgi odbijania się od dwóch ścian, by wybrać, któremu panu służyć.

Czy można więc połączyć jedno i drugie? Do pewnego stopnia niewątpliwie tak i dlatego często podkreśla się, że jakkolwiek etyka wolności jest prawonaturalna, etyka chrześcijańska jest zaś prawoboska, to mimo to obie one pokrywają się, jeśli chodzi o zakres gospodarczy, zostawiając moralność stronie kościelnej. Rozbieżność kryje się w fakcie niechęci tej ostatniej strony do spojrzenia odwrotnego na sprawy, które otacza ona nadzwyczajną swoją troską. Nie widzi się, że państwo to ustawiczny grasant, a wszelkie zabiegi w zachowaniu przez „prawowitą władzę” porządku nadprzyrodzonego na ziemi w zgodzie z przykazaniami opierają się na zaburzeniu rynkowej alokacji m.in. wartości materialnych.

Przykładowo, częściowe, ale nieodzowne rozwiązanie zagadnień demograficznych (aborcja i eutanazja, polityka prorodzinna), przypisuje się zakazom i nakazom zawartym w przepisach prawnych, tak jakby miało znaczenie czy Birmańczyków albo Włochów miałoby być po 60 milionów albo po 100 tysięcy. Takich rzeczy nie da się ustalić obiektywnie ludzkim, ograniczonym przecież rozumem, lecz stanowią one implikację stopnia interwencjonizmu państwa w życie obywateli (poddanych). Tym częściej dochodzić będzie do egoistycznego, wyłącznie hedonistycznego traktowania seksu oraz pogardy dla egzystencji osób starszych, schorowanych, upośledzonych, im po prostu mniej pozostanie w kieszeniach z pracy danej nacji. Na tej samej zasadzie opiera się wolnorynkowy argument o neutralności zarówno inflacji jak i deflacji, będących w pewnym uproszczeniu procesami dostosowawczymi cen do adekwatnego w danych okolicznościach poziomu.

Trzeba na sam koniec uświadomić sobie, że w Magisterium nie pojawia się też żadne pouczenie o ilości państw na świecie, a to oznacza milczącą akceptację powolnego kolapsu zbankrutowanych États, w miejsce których mogłyby powstać tysiące nowych, nie mających tak wielkiej siły do prowadzenia wojen, powiększania terytorium, narzucania innym swoich praw, jak np. rozbite polityczne monarchie Italii. Fundamentem „nie na próżno [noszących] miecz” jest przeto militaryzm, który bez wątpienia (poza przypadkiem prawej obrony przed najeźdźcą) musi zostać zanegowany. Mniejsze państwo oznacza silniejsze więzi łączące jego mieszkańców, bardziej efektywne pielęgnowanie zachowywanego i przekazywanego dziedzictwa pokoleń. Z tego zwłaszcza powodu winniśmy odrzucić rozliczne nacjonalistyczne miazmaty, bowiem, jak pisał św. Paweł Apostoł, „A tu już nie ma Greka, ani Żyda, obrzezania, ani nieobrzezania, barbarzyńcy, Scyty, niewolnika, wolnego, lecz wszystkim we wszystkich [jest] Chrystus”.

Autor: Marcin S. Cokot
Nadesłano dla libertarianin.org

comments powered by Disqus

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress