Czy watażkowie przejęliby władzę?
Autor: Robert P. Murphy
Źródło: mises.org
Tłumaczenie: Jan Maria Talar
Korekta: Adrian Łazarski, Aleksander Rozbiewski
Artykuł został opublikowany 7. czerwca 2015 r.
W ciągu ostatnich paru tygodni dwa razy usłyszałem znajome pytanie „Czy w systemie „anarchokapitalizmu” lub porządku wolnorynkowym społeczeństwo nie wpadłoby w nieustający konflikt między lokalnymi watażkami?”. Niestety nie zdążyłem udzielić wyczerpującej odpowiedzi na to pytanie, ale mam nadzieję, że uda mi się udowodnić jak w przysłowiu, że lepiej późno niż wcale.
Fałszywe porównania
Gdy stykamy się z zarzutem o watażkach, musimy używać poprawnych porównań. Nie wystarczy porównać społeczeństwa A, które jest pełne złych, zacofanych dzikusów, żyjących w anarchii, ze społeczeństwem B, które składa się z wykształconych, praworządnych obywateli, żyjących w ramach państwa minimum. Anarchista nie zaprzeczy, że pewnie lepiej żyłoby się w społeczeństwie B, ale będzie też twierdził, że wprowadzenie represyjnego rządu jest szkodliwe. Brak państwa jest koniecznym, ale niewystarczającym warunkiem osiągnięcia wolności w społeczeństwie.
Inaczej mówiąc – nie wystarczy wykazać, że w kraju, gdzie panuje anarchia prywatnej własności, może dojść do stanu niekończącej się wojny, przez co żadna z grup nie będzie dość silna, by spacyfikować resztę i zaprowadzić „porządek”. Wszakże społeczności żyjące pod władzą rządów też wpadają w wojny domowe. Powinniśmy wspomnieć o często omawianym przypadku Kolumbii, jak również Iraku, które nie są przykładem anarchii prowadzącej do chaosu, ale przykładami rządu prowadzącego do tegoż stanu.
Aby zarzut o watażkach miał sens, etatyści musieliby dowieść, że dana społeczność pozostałaby praworządna w obecności rządu, ale rozpadłaby się i wpadła w nieustający konflikt, jeżeli wszystkie prawne i wojskowe usługi zostałyby sprywatyzowane. Popularny przypadek Somalii nie wspiera żadnej ze stron dyskusji[1]. Zaiste rothbardyści powinni być zmartwieni, że uznanie dla zasady nieagresji jest tam zbyt małe, by sprzyjało powstaniu społeczeństwa wolnorynkowego, ale równocześnie poszanowanie “prawa” było na tyle słabe, że nie umożliwiło pierwotnemu rządowi Somalii utrzymania porządku.
Brnąc dalej w temat, znajdujemy sporo powodów by sądzić, że wybuch wojny domowej w środowisku prywatnych inicjatyw obronnych i agencji sądowniczych jest mniej prawdopodobny, niż tam, gdzie dominuje państwo. Prywatne organizacje posiadają swoje zasoby na stałe, podczas gdy politycy (tym bardziej w krajach demokratycznych) sprawują tylko chwilową kontrolę nad sprzętem wojskowym należącym do państwa. Bill Clinton był bliski wystrzelenia parudziesięciu rakiet balistycznych gdy skandal z Moniką Lewinsky wyszedł na jaw. Niezależnie od stosunku do zachowania Clintona, taki gość nieprędko porwałby się na wystrzelenie tej salwy, jeżeli byłby prezesem prywatnej agencji ochrony, która sprzedawałaby takie rakiety na wolnym rynku po 569 tysięcy dolarów za sztukę[2].
Widzimy tę zasadę w historii USA. Czy w latach sześćdziesiątych XIX wieku wybuchłyby walki na podobną skalę, gdyby zamiast dwóch frakcji posiadających armie złożone z setek tysięcy żołnierzy, wszyscy dowódcy wojskowi musieliby wykorzystać usługi najemników płacąc cenę rynkową za ich usługi?
Teoria umowy z rządem
Wyobrażam sobie czytelnika popierającego powyższą analizę, który jednocześnie odrzuca moje wnioski. Taka osoba powiedziałaby coś takiego: „W stanie natury ludzie mają zróżnicowane pojęcie sprawiedliwości. W warunkach anarchii rynkowej konsumenci popieraliby różne agencje ochrony, posiadające zasady sprzeczne z zasadami innych organizacji. Oczywiście te grupy roztropnie unikałyby konfliktów, ale równowaga pomiędzy nimi byłaby nietrwała”.
„By uniknąć eskalacji konfliktu” – rozwinąłby mój krytyk – „obywatele odrzucają błahe różnice i zgadzają się na poparcie jednej monopolistycznej organizacji, która ma siłę, by zniszczyć dowolną konkurencję. Taka sytuacja tworzy problem kontroli nad Lewiatanem, ale rozwiązuje problem ciągłej wojny domowej”.
Takie podejście rodzi pewne problemy. Po pierwsze zakłada się, że zagrożenie od strony watażków jest większe, niż zagrożenie płynące ze scentralizowanego, despotycznego rządu. Po drugie należy wspomnieć o niepopularnej prawdzie – nigdzie na świecie nie doszło do dobrowolnego powstania takiego państwa. Nawet obywatele wspierający ratyfikację Konstytucji Stanów Zjednoczonych, nie dostali szansy życia w warunkach anarchii rynkowej, zamiast tego zostali zmuszeni do wyboru między życiem pod rządami Artykułów Konfederacji, a rządami Konstytucji.
Dla nas najciekawszym problemem z tym zarzutem jest to, że jeżeli prezentowany opis społeczności byłby prawdziwy, to taka społeczność nie miałaby potrzeby formowania rządu. Jeżeli według tej hipotezy większość ludzi – pomimo różnic w koncepcjach dot. sprawiedliwości – może zgodzić się, że przemoc jest złą metodą rozwiązywania uczciwych dyskusji, to siły rynkowe doprowadziłyby do pokoju pomiędzy agencjami utrzymania porządku.
Oczywiście ludzie mają mocno zróżnicowane poglądy na temat systemu prawnego. Jedni uznają karę śmierci, drudzy uznają aborcję za morderstwo i trudno byłoby ustalić jednomyślnie ilu winnych ludzi powinno być wypuszczonych na wolność, by uniknąć skazania niewinnej osoby. Zakładając, że teoria umowy z rządem jest prawdziwa, większość osób może zgodzić się na rozstrzyganie sporów nie przy użyciu siły, a poprzez uporządkowane procedury (tak jak to wykonywane jest przy regularnych wyborach).
Jeżeli to jest dokładny opis społeczności, to czemu mamy spodziewać się, że równie cnotliwi konsumenci będą wspierać agencje ochrony, które używają przemocy przeciwko słabszym konkurentom? Dlaczego znaczna większość rozsądnych konsumentów nie miałaby popierać agencji ochrony, która stosowałyby układy arbitrażowe i przekazywałyby trudne do rozwiązania sprawy niezależnym, uznanym arbitrom? Dlaczego prywatna, dobrowolna struktura prawna miałaby nie działać jak sprawny mechanizm w rozwiązywaniu kwestii „polityki publicznej”?
Tak jak poprzednio, powyższy opis nie byłby słuszny dla każdej społeczności w historii, ale przecież wspomniane wojownicze ludy nie byłyby w stanie utrzymać rządów prawa nawet w obecności ograniczonego rządu.
Problem gapowicza
Wyrobieni zwolennicy instytucji państwa – a tym bardziej ci z głównego nurtu ekonomii – mogą przytoczyć kolejny argument: „Powodem dla którego ograniczony rzad jest konieczny to fakt, że nie możemy zaufać rynkowi, by zapewnił prawidłowe funkcjonowanie jednostek policji. Być może jest prawdziwym twierdzenie, że 95% członków społeczeństwa miałaby dostatecznie zbliżone spojrzenie na kwestie sprawiedliwości, co umożliwiłoby utrzymanie porządku, jeżeli każda z tych osób wsparłaby w istotny sposób organizacje obronne przeznaczone do egzekwowania prawa”.
„Jednakże” – apologeta mógłby ciągnąć dalej – „Jeżeli takie agencje ochrony nie mają prawa pobierać opłat od wszystkich, którzy popierają ich działania, to będą mieć znacznie mniejsze zasoby. Niedoskonałość rynku tkwi tutaj w problemie gapowicza – gdy agencja ochrony weźmie się za organizację przestępczą, to każda praworządna osoba na tym korzysta, lecz w systemie wolnorynkowym nikt nie ma obowiązku płacenia za to „dobro wspólne”, w wyniku czego przestępcze organizacje, finansowane przez zdemoralizowanych renegatów, będą mieć większe pole działania w anarchii”.
Znowuż możemy udzielić paru wyjaśnień. Najpierw ustalmy, że duża armia, gotowa zmiażdżyć opór buntowników, nie jest bezwzględnie pożądaną cechą rządu.
Po drugie „problem gapowicza” nie byłby aż tak katastrofalny, jak twierdzi wielu ekonomistów. Przykładowo firmy ubezpieczeniowe musiałyby radzić sobie same z kosztami zewnętrznymi. Możliwe, że zostałaby schwytana „niewystarczająca” liczba seryjnych morderców, jeżeli wybrane agencje detektywistyczne i agencje ochrony miałyby ściągać opłaty za swoje usługi od pojedynczych domostw (oczywiście każdy członek społeczności korzysta z faktu złapania seryjnego mordercy – a to, czy jedna osoba przysłużyła się lub nie złapaniu, prawdopodobnie nie wpłynie na końcowy wynik śledztwa)
Jednak firmy ubezpieczeniowe, które podpisują umowy z tysiącami mieszkańców miast, chętnie przyłożyłyby rękę do rozwiązania problemu seryjnych morderców (w końcu gdy taki przestępca zabije kolejną osobę, firma będzie musiała wypłacić odszkodowanie uprawnionej do niego osobie). Takie samo rozumowanie pokazuje, że wolny rynek mógłby utworzyć inicjatywy zwalczające organizacje przestępcze.
Po trzecie, ludzie muszą sobie wyobrazić ten mroczny scenariusz, aby zobaczyć jego absurdy. Wyobraźcie sobie tętniący życiem Nowy Jork, będący z początku wolnorynkowym rajem. Czy jest poważną sugestią to, że po pewnym czasie grupy przestępcze zaczęłyby walczyć ze sobą i terroryzować lokalną społeczność[3]? Pamiętajmy, że te wyraźnie złowrogie organizacje – w porównaniu do rządu – nie miałyby poparcia ideowego wśród mieszkańców.
Musimy wziąć pod uwagę to, że w takich warunkach praworządna większość miałaby wszelkie dostępne środki, by radzić sobie z problemami bez użycia przemocy. W przypadku gdy prywatne sądy ogłosiłyby werdykt niekorzystny dla danej organizacji, prywatne banki mogłyby zamrozić ich aktywa (do wysokości kar ustalonych przez sędziów). Oprócz tego firmy świadczące usługi publiczne mogłyby odciąć prąd w budynkach tej grupy na podstawie klauzul zapisanych w umowach.
Oczywiście jest teoretycznie możliwe, że taka organizacja byłaby w stanie pokonać wszelkie przeszkody, czy to przez zastraszenie, podział zysków i przejęcie większości lokalnych banków, firm zarządzających elektrowniami, sklepów spożywczych itp. przez co tylko duża interwencja wojskowa mogłaby przywrócić porządek. Prawdą jest, że takie organizacje musiałyby budować swoje szeregi od zera w warunkach anarchii rynkowej. W przeciwnym wypadku, nawet w obliczu ograniczonego rządu, narzędzia masowego podboju są dostępne od ręki i gotowe do przejęcia.
Wniosek
Podstawowa teza, że anarchia doprowadziłaby do ciągłej walki watażków jest bezzasadna. W społecznościach gdzie doszłoby do takiej zmiany, obecność państwa nie zmieniłaby stanu rzeczy. Prawdziwe jest twierdzenie przeciwne: dobrowolne umowy w ramach społeczności opierających się na własności prywatnej bardziej sprzyjają pokojowi i rządom prawa, niż przymusowy układ z monopolistycznym państwem.
[1] Stwierdzając to muszę przyznać, że anarchokapitaliści mogą ujrzeć potwierdzenie swoich teorii w historii Somalii, przynajmniej do pewnego stopnia.
[2] To prawda, że ta liczba byłaby mniejsza dla prywatnej agencji obronnej, ponieważ zarządzanie kosztami byłoby skuteczniejsze, niż w przypadku instytucji rządowych. Niezależnie od tego prawdą jest, że prywatna firma lepiej gospodarowałaby swoim arsenałem od wojska.
[3] Pamiętajmy, że grupy przestępcze nie osiągają tak wysokich obrotów i nie zabijają takiej ilości osób jak służby z nadania publicznego, a swoją siłę czerpią z wielu ograniczeń dot. hazardu, narkotyków, prostytucji, “lichwy”, przez co nie są reprezentatywne w porównaniach ze swoimi odpowiednikami w świecie anarchii.