Przybylski: Z korwinizmu się wyrasta?
Autor: Aleksy Przybylski
„Z korwinizmu się wyrasta!”. I z libertarianizmu. I z wolnego rynku. Często słyszymy takie słowa od osób, które uważają się za doroślejszych od tych „dziecinnych libertarian”. Szczerze mówiąc, uważam, że mają rację, w pewnym stopniu.
Czy to znaczy, że w dniu 18. urodzin podczas „pasowania” ktoś cichcem zakrada się do sypialni libertarianina i wyrzuca przez okno „Manifest libertariański”? Może podczas podpisywania umowy o pracę podpisujemy też zrzeknięcie się poglądów libertariańskich? Być może lekarz udzielający rad po porodzie mówi do rodzica: „Czy ma pan w domu jakieś książki Rothbarda lub Misesa? Proszę je prędko wyrzucić!”? Ja się z tym nie spotkałem, więc odrzucam te opcje. Więc o co chodzi z tym wyrastaniem?
Niestety, ale dla wielu libertarian libertarianizm jest formą dziecięcego buntu, tak jak korwinizm jest formą buntu dla wielu korwinistów. Niektórzy zaczynają brać narkotyki, inni noszą długie włosy i koszulki z metalowymi zespołami, jeszcze inni postanawiają zostać dresiarzem, część nastolatków trafi na Janusza Korwin-Mikkego, ktoś przypadkiem znajdzie książkę Rothbarda. To samo dotyczy nacjonalistów, komunistów, socjalistów, ekologów, obrońców praw zwierząt i tak dalej. Mówiąc krótko, to dotyczy każdej skrajnej (względem mainstreamu) idei. Gdybyśmy żyli w libertariańskim świecie to prawdopodobnie młodzież byłaby socjaldemokratami czy faszystami.
W przyjemnej formie przedstawił to Mrożek w książce „Tango”, gdzie młody człowiek jest „przedstawicielem” kontrrewolucji konserwatywnej i brzydzi go rozpusta jego rodziców oraz dziadków. To samo zjawisko można obecnie dostrzec w niektórych krajach Zachodu. Jednak nie kieruje się on wiarą w tradycyjne wartości, tylko niechęcią do status quo, do tego, co reprezentują jego rodzice, czyli zwyczajny młodzieżowy bunt.
Jak to się dzieje, że część osób kończy bycie buntownikiem i pozostają zwolennikami wolnego rynku? Myślę, że to kwestia zaangażowania. Jeśli mamy grupę, która poświęca te parę lat na poznanie idei nieskrępowanej gospodarki i wie o niej coraz więcej to jest nie tylko bardziej odporna na sofistyczne argumenty etatystów, ale również jest im trudniej porzucić te poglądy, chyba że idą w stronę większej wolności.
Po drugiej stronie mamy osoby, które ograniczają się do bonmotów, spłaszczają rzeczywistość, odrzucają ją wraz z rozumem i racjonalizmem. Myślę, że tacy ludzie mogą iść w dwie strony: 1) odrzucić tę karykaturę idei wolnego rynku (i później mówić „Ja tam wyrosłem z wolnego rynku!”) lub pozostać przy niej i… prawdopodobnie nigdy nie dorosnąć, choć oczywiście utrzymanie tych samych poglądów jest wynikiem pozostania na etapie buntu, nie na odwrót. Ewentualnie w końcu sięgną do książek Misesa czy Rothbarda.
Uważam, że jest to też źródłem „chanizacji” czy non-judgementalizmu w polskim środowisku wolnościowym. Mam tutaj na myśli skupienie się na „kręceniu beki” czy „wywoływania bólu dupy”.
Jednak jak temu zapobiec? Jak z tym walczyć? Częścią rozwiązania tego problemu jest nacisk środowiska na edukację, edukację i edukację, żeby ograniczyć odpływ i zwiększyć świadomość. Natomiast co zrobić, żeby uniknąć bycia miejscem dla młodocianych buntowników? Pozostaje porzucenie radykalnej formy, co i tak nas czeka, więc może im wcześniej, tym lepiej?