Kłótnie wolnościowców są dobre
Autor: Christopher Cantwell
Źródło: christophercantwell.com
Tłumaczenie: Karolina Olszańska
Źródło grafiki: zaklopotanie.blox.pl
Niedawno poprosiłem moich czytelników o sugestie, czego powinien dotyczyć kolejny artykuł. Jeden z nich zaproponował temat sporów między libertarianami: „Napisz o tym, jak podziały w różnych grupach wolnościowych doprowadzą nas do ruiny jeżeli nie będziemy ze sobą współpracować”. Dlatego właśnie zdecydowałem się napisać coś dokładnie odwrotnego.
Nie robię tego tylko dlatego, że jestem dupkiem. Naprawdę uważam, że jest to słuszna argumentacja i, zanim dokończysz czytać artykuł, zobaczysz światełko w tunelu i pozytywny aspekt tego zjawiska.
Libertarianie nieustanie się ze sobą sprzeczają – ich spory zaczęły się znacznie wcześniej niż samo słowo „libertarianizm” weszło do powszechnego użytku. Ale pomimo częstotliwości i popularności, jaką się cieszą, takie libertariańskie potyczki słowne wciąż są krytykowane przez większość ludzi.
Krytykujący spory między libertarianami niemal zawsze wykorzystują argument jedności. Bardzo często w „ruchu wolnościowym” słyszy się nawoływania, by zignorować różnice istniejące między nami i współpracować. Trudno nie zauważyć, że co chwilę ktoś się ze sobą kłóci. Biorąc to pod uwagę, można powiedzieć, że współpraca, aby osiągnąć wspólne cele pomimo dzielących nas różnic miałaby sens. Jednak myślę, że ważniejsze jest, aby uświadomić sobie, iż nie wszyscy mamy te same cele i właśnie na tym opiera się libertarianizm.
Jeżeli wszyscy pragnęlibyśmy tego samego, byłoby bardzo mało prawdopodobne, że podobne spory by istniały. Wszyscy wykonywalibyśmy odgórny plan, rząd byłby po naszej stronie, nie kłócilibyśmy się ze sobą a po prostu odgrywali nasze role w osiąganiu dobra ogółu. Ale wolność opiera się właśnie na uświadomieniu sobie i zaakceptowaniu faktu, że nie wszyscy pragniemy tego samego. Cele jednostek nie tylko są różne, ale są również przedmiotem konkurencji. Dążenie do mojego własnego celu w wielu przypadkach wymaga, abym uniemożliwił tobie osiągnięcie twojego własnego celu. Tak właśnie rozpoczynają się spory między libertarianami.
Najprostszym przykładem mogą być niekończące się kłótnie między zwolennikami państwa minimum a anarchistami. Jeśli wciąż liczysz na przywrócenie republiki i uważasz, że konstytucja jest świetna – cóż, jesteś moim przeciwnikiem. Ja pragnę zlikwidowania rządu, a więc ostatnią rzeczą, jaka mogłaby mnie zadowolić jest rząd bardziej przyjazny. Wygoda jest największym przeciwnikiem niewolnika. Ja chcę, żeby ludzie widzieli państwo jako coś obcego i niebezpiecznego, a więc jeżeli ty ich zachęcasz do zaangażowania w procesy polityczne i cały system, nie tylko jesteś niedoinformowany, ale działasz na moją niekorzyść, otwarcie niwecząc moje wysiłki. Taki konflikt interesów może być rozwiązany na trzy sposoby.
- oboje przegramy
- ja przegrywam, ty – wygrywasz
- ja wygrywam, ty – przegrywasz
Nie ma scenariusza, w którym obydwoje wygrywamy. Albo jeden z nas osiągnie to, czego chce, albo obydwoje zawiedziemy. A więc nie tylko nie mogę ci pomóc w osiągnięciu twoich celów – muszę też spróbować w jakiś sposób powstrzymać cię przed ich osiągnięciem.
Jakiś czas temu byłem na Manhattanie z tzw. 9/11 trurthers [ludźmi podważającymi oficjalną wersję wydarzeń z 11 września forsowaną przez polityków oraz media głównego nurtu – przyp. tłum.]. Można by pomyśleć, że jeżeli ktoś chce zwrócić ludzi przeciwko państwu, uświadomienie im, że rząd zamordował 3000 własnych obywateli, by użyć tego jako wymówki do rozpętania III wojny światowej byłoby niezłym początkiem. Ale okazuje się, że część ludzi z tej grupy to socjaldemokraci. Uważają, że to rząd jest odpowiedzialny za atak z 11 września, a rozwiązaniem problemu ma być… podniesienie podatków? Wybaczcie, ale to jest czyste szaleństwo i nie tylko nie chcę wam pomagać, ale mam obowiązek was zwalczać.
Mój konflikt z Free State Project jest kolejnym świetnym przykładem. Jeżeli ja uważam, że jedynym sposobem na odzyskanie wolności jeszcze za naszego życia jest użycie siły wobec inicjatorów agresji, którzy sami siebie zwą państwem – a ty wciąż namawiasz ludzi do wszelkich możliwych działań poza otwartą walką, oczywistym jest, że rywalizujemy ze sobą. Albo ktoś zrozumie, że musi walczyć albo wciąż będzie czuł, że z jakiegoś powodu nie powinien tego robić. Nie może wierzyć w jedno i drugie rozwiązanie naraz.
Mój argument jedności
Dobra wiadomość jest taka, że nie oznacza to, iż nie możemy być przyjaciółmi. Problem polega nie na tym, że się kłócimy, ale na tym, jak się kłócimy. Jeżeli każdy z nas jest pewien, że ma rację i wierzy w swoje idee, nie powinniśmy się obawiać sporów. Co więcej, im głośniej się ze sobą spieramy, tym więcej ludzi nas usłyszy. W ten sposób każdy z nas może zyskać sprzymierzeńców.
Jeżeli ja pragnę zlikwidowania państwa, a ty jego ograniczenia – nasz spór jest o wiele korzystniejszy niż spory, które ludzie słyszą dzisiaj, opierające się na pytaniu „jak szybko powinniśmy zwiększyć kontrolę państwa nad obywatelami?”. Tak długo, jak inni przysłuchują się naszej dyskusji dotyczącej istnienia państwa, nie słuchają sporu Obamy z Romney’em na temat tego, które państwo zaatakować jako następne. Jeżeli ludzie zastanawiają się nad tym, czy państwo powinno całkiem zniknąć czy może tylko zostać ograniczone, z pewnością nie zaproponują zwiększenia jego władzy. A więc prowadząc kłótnie na temat różnic istniejących między naszymi poglądami, jednocześnie podważamy obecny system i atakujemy wspólnego wroga, co zbliża nas oboje do osiągnięcia naszych celów. Nawet jeżeli tylko jeden z nas może ostatecznie odnieść zwycięstwo, będzie to znacznie lepsze niż gdybyśmy oboje ponieśli porażkę.
Załóżmy, że obydwoje uważamy, że rząd kłamie w sprawie 11 września i kłócimy się o to, co z tym fantem zrobić. Znacznie lepiej jeżeli ludzie są świadkami takiego sporu, a nie konferencji dwóch sukinsynów piejących z zachwytu nad oficjalnym raportem dotyczącym zamachu. W ten sposób obydwoje możemy osiągnąć nasz wspólny cel, jakim jest osłabienie obecnego systemu, nawet jeżeli nasze cele ostateczne są różne.
Powiedzmy, że ja uważam, iż jedynym sposobem na zwalczenie etatyzmu jest użycie siły, a ty uważasz, że jedynym sposobem jest stopniowe, wielopokoleniowe uświadamianie ludziom, że przemoc jest złem. Myślę, że znacznie lepiej jeśli ludzie będą słuchali naszego sporu jak obalić rząd niż sporu innych czy obalić rząd. Jeżeli ludzie zastanawiają się jak sprawić, by rząd przestał istnieć, z pewnością nie będą już przyjmować za pewnik, że istnienie państwa jest konieczne.
Tak więc celem tych sporów nie powinno być ich zakończenie, ale staranie się, by jak najwięcej osób mogło je śledzić i by zapewniały innym swego rodzaju rozrywkę. Takie kłótnie są naprawdę interesujące i stanowią świetny materiał na teksty, podcasty czy vlogi. Dzięki temu nie tylko zbliżamy się do osiągnięcia naszych celów – zarówno tych wspólnych, jak i tych spornych – ale możemy na tym jeszcze zarobić.
Jedyną sytuacją, w której kłótnie są czymś negatywnym, jest sytuacja w której nie odpowiadamy na wzajemne zarzuty lub uciekamy się do użycia siły. Jeżeli zależy nam na wolności, powinniśmy przede wszystkim zrozumieć, że najlepszą odpowiedzią na krytykę jest rozmowa na jej temat.