Faktycznie nieracjonalny: 30 błędów logicznych używanych w sporach z libertarianami
Wiele osób podczas krytyki rozwiązań wolnościowych popełnia, świadomie lub nie, wiele błędów logicznych. Na szczęście Max Borders spisał je, a także opisał i wyjaśnił na czym polegają dane błędy.
Z pewnością słyszeliście już o „racjonalnej nieracjonalności” Bryana Caplana. Zachowanie to polega na tym, że jeżeli koszt wynikający z posiadania nieracjonalnych poglądów jest wystarczająco niski, to większa ilość nieracjonalności może być pożądana. Rzeczywiście, jeżeli dzięki nieracjonalnemu poglądowi ktoś psychicznie czuje się lepiej lub posiadanie tego poglądu pozwala tej osobie przynależeć do pewnej grupy, a jednocześnie wy pogląd nie wyrządza tej osobie krzywdy, to w rezultacie osoba ta może się tego poglądu trzymać.
Caplan kontrastuje „racjonalną nieracjonalność” z „racjonalną ignorancją”, która naszym czytelnikom jest zapewne lepiej znana. Ta ostatnia występuje wtedy, kiedy koszt uzyskania wystarczająco dobrej informacji, aby zbudować sobie własne racjonalne zdanie na dany temat, jest ogólnie rzecz biorąc wysoki, co sprawia, że ludzie w danej kwestii pozostają ignorantami.
Z pewnością oba te zachowania wpływają na powszechność głupich zarówno poglądów, jak i proponowanych rozwiązań politycznych. Czy mają one jednak wpływ na prowadzone dyskusje?
Obecnie większość libertarian prowadzi debaty w mediach społecznościowych. W związku z tym nie tylko znajdują nowe osoby, na których mogą testować swoje idee, ale także napotykają na coraz to nowe błędy logiczne w odpowiedziach swoich adwersarzy. Co więcej, niekiedy te błędy logiczne mogą być potraktowane jako wartościowy argument. Najbardziej rzuca się to w oczy właśnie we wspomnianych mediach społecznościowych, gdzie każdy może się bardzo szybko przekonać, że w takich wymianach myśli nie chodzi o ustalenie prawdy, ale raczej zjednanie sobie publiczności i umocnienie jej, i siebie, w swoich uprzedzeniach. Warto się zastanowić, czy nie dałoby się w miarę łatwo podnieść koszt stosowania błędnych logicznie argumentów.
Postanowiliśmy zaproponować wam ciekawą listę takich paralogizmów i sofizmatów. Ufamy, że lista posłuży wam jako podręczna ściągawka, którą z powodzeniem zastosujecie w internetowych debatach, a przynajmniej w takich, gdzie liczą się dobre maniery i rozsądek.
- Argument ad BracioKochium [chodzi o braci Koch, którzy m.in. finansowali amerykańską Partię Libertariańską, jednak ten punkt nie dotyczy polskich libertarian, bo nas żaden multimilioner nie finansuje — uw. red.]. Cała zawiłość polega na tym, że wszystko, co bracia Koch kiedykolwiek powiedzą, powiedzieli, finansują, finansowali, mogli finansować, byli bliscy finansowania, będą finansować, przechodzili obok, spojrzeli na, wspierali, o czym myśleli lub wspomnieli, jest automatycznie błędne. No cóż, „Bracia Koch! Buu!”.
- Jednorożec. Rozpoznasz ten błąd logiczny po pytaniu „Skoro libertarianizm jest taki super to dlaczego nie ma na świecie żadnego państwa, które prowadzone byłoby według zasad libertariańskich?”. Zawarta w tym pytaniu jest teza, że państwa libertariańskie nie istnieją, ponieważ coś takiego jak państwo libertariańskie jest tak samo realnym bytem co jednorożec. Oczywiście, fakt, że coś obecnie nie istnieje, wcale nie znaczy, że nie może to zaistnieć w przyszłości. Zarówno Internet w 1990 roku, jak i Republika Ameryki w 1775 roku mogłyby mocno protestować! Z drugiej strony argumentujący w ten sposób zdają się nie zauważać różnicy między libertarianizmem a wszelkiego rodzaju politycznymi ruchami „libertariańskimi” działającymi w ramach istniejących systemów politycznych. Warto nadmienić, że większość libertarian odrzuca proces polityczny jako realną możliwość wprowadzenia pożądanych zmian.
- Czubkowanie. Występuje wtedy, kiedy nasz interlokutor wyszukuje najbardziej zwariowaną osobę, która określa siebie mianem libertarianina, a następnie stawia znak równości między dowolnymi poglądami tej osoby, a libertarianizmem (ten błąd logiczny można by również nazwać paralogizmem Alexa Jonesa). Trudno jest walczyć z tym błędem, ponieważ nie dość, że wielu jest wariatów na świecie, to wcale niemała ich liczba określa siebie libertarianami właśnie.
- Boi się/nie wie co powiedzieć. Ten błąd jest dość prosty i jest charakterystyczny wyłącznie dla debat prowadzonych w mediach społecznościowych. Jak tylko libertarianin odejdzie od komputera, żeby np. zrobić siusiu, jego współrozmówca natychmiast zarzuca mu brak argumentów i, co za tym idzie, porzucenie dyskusji. Rzeczywistość natomiast często wygląda tak, że dany libertarianin tej nowej wypowiedzi nawet nie widział na oczy albo na przykład nie miał akurat czasu, żeby odpowiedzieć.
- Blaszany Drwal. Ten błąd logiczny został zauważony i nazwany przez Cole’a Jamesa Gentlesa, od niego pochodzi inspiracja do napisania tego artykułu. Odniesienie do Blaszanego Drwala jest zarzutem wobec libertarian, że „nie mają oni serca”, ponieważ nie zgadzają się z polityką uprzywilejowania. Kuzyn Stracha Na Wróble zakłada istnienie bezpośredniego związku między intencjami działania a jego rezultatem. Zgodnie z tym rozumowaniem jeżeli dana osoba nie popiera określonego rozwiązania politycznego, to nie może w takim razie popierać pożądanego wyniku tego rozwiązania.
Blaszany Drwal żyje w przekonaniu, że interlokutor, często libertarianin, jest „pozbawiony serca”. W przeciwieństwie do Stracha Na Wróble, przy którym rozmówca krytykuje pewną powierzchownie podobną do właściwego argumentu tezę w celu zbudowania silnego, chociaż pustego kontrargumentu („Jesteś przeciwko państwowej opiece zdrowotnej?”), a jednocześnie odmawia rozmówcy prawa do współczucia („Czyli wcale nie zależy ci na biednych ludziach, których nie stać na drogie ubezpieczenia zdrowotne? Ty zimny bydlaku! DLACZEGO TAK NIENAWIDZISZ BIEDNYCH?” — słyszałeś to już może kiedyś?).
Szczególnie niepokojące jest to, że osoba przywołująca Blaszanego Drwala często uważa, że cel uświęca środki. - Kaskada dostępności. Media donoszą o jakimś dużym, krwawym wydarzeniu (ewentualnie informacja ta rozchodzi się wirusowo poprzez media społecznościowe), co sprawia, że nasz rozmówca uznaje natychmiast, że musi to być zjawisko powszechne.
Przykład: dochodzi do strzelaniny, która to natychmiast jest utożsamiana z istnieniem epidemii przemocy z bronią w ręku.
No cóż, nie jest wcale takie oczywiste, że pojedynczą masakrę dokonaną w takim punkcie czasu, kiedy liczba aktów przemocy z wykorzystaniem broni palnej jest najniższa od kilkudziesięciu lat, można bezspornie uznać za „epidemię”. Istnienie danego faktu medialnego prowadzi niektórych do wysnucia błędnego wniosku, że problem jest powszechny i wymaga podjęcia natychmiastowej i zdecydowanej akcji zaradczej (podziękowania dla Cassa Sunsteina oraz Timura Kurana za zidentyfikowanie tego zjawiska). Warto jeszcze dodać, że zwodnicze wnioskowanie nie zawsze występuje w parze z kaskadą dostępności. - Człowiek na Księżycu. Pamiętasz Rachel Maddow stojącą na tle Zapory Hoovera? Próbowała przekonać swoich widzów, że państwo (które nazywa „krajem”) musi nakładać podatki oraz realizować wielkie projekty budowlane, aby dać bezrobotnym zatrudnienie (nawet jeżeli koszty tej pracy są większe niż korzyści z nich wynikające), by stymulować „gospodarkę” (cokolwiek by nie było pod tym słowem rozumiane). Błąd w rozumowaniu Maddow jest opisywanym tutaj błędem Człowieka na Księżycu. Polega on na utrzymywaniu poglądu, że „skoro byliśmy w stanie umieścić człowieka na Księżycu, możemy także dokonać X”. Problemem tego rozumowania jest utożsamienie krytyki celowości takich wielkich, inspirujących, monumentalnych projektów z twierdzeniem, że państwo takich projektów nie jest w stanie realizować. Rozumowanie to zakłada, że wszystko, co wymaga złożonej współpracy wielu jednostek musi być realizowane za pośrednictwem i pod kierownictwem państwa. Wątpliwości co do wartości danego projektu, kosztów czy celowości są natychmiast ucinane poprzez wypowiedzenie wspomnianego „skoro byliśmy…”. No i oczywiście nikt się nie zastanawia, kim są ci „my”.
- Luka. Na ten temat udało mi się nawet napisać całą książkę. Ten błąd można przedstawić na przykładzie zdania „wolny rynek poszerza lukę między bogatymi a biednymi”. Ściśle rzecz ujmując, twierdzenie to może nawet być prawdziwe. Tylko co z tego? Pominę nawet kwestię tego, że wolny rynek został zapewne już wcześniej zaatakowany Jednorożcem w tej samej hipotetycznej konwersacji. W każdym razie ponieważ gospodarki są bytami dynamicznymi, to, kto należy do biednych, a kto do bogatych, zmienia się z dnia na dzień. Co więcej, jeżeli za miarę wielkości tej luki przyjmiemy kwantyle, to wcale nie będziemy potrafili ocenić, czy ta luka będzie następnego dnia większa czy mniejsza, nawet zakładając warunki czysto rynkowe. Problem tego rozumowania polega na tym, że samo istnienie luki jest już uznawane za coś złego. Załóżmy, że do mojego bloku wprowadza się nowy, bardzo wysoki sąsiad. Czy ja, poza tym, że nagle mam wielką ochotę stać się wyższym, tracę coś ze względu na pojawienie się tego nowego sąsiada? Oczywiście, że nie. Sam fakt istnienia człowieka bogatego nie sprawia, że ja jestem biedniejszy, oczywiście zakładam, że jego bogactwo nie bierze się z użycia środków politycznych w celu transferu majątku z mojej kieszeni do jego własnej. Takie transfery zdarzają się oczywiście codziennie, ale nie mają one nic wspólnego z wolnym rynkiem.
Mierzenie wielkości różnicy posiadanego bogactwa nie mówi nam zbyt wiele. Rzeczywiście, jeżeli nie znamy przyczyny, dla której dana luka powstała, to nie możemy się o niej jakkolwiek wypowiadać. Nie interesuje nas stan statyczny, nie mówi on nam nic ciekawego. Całe to gadanie o „luce” jest jednym wielkim fetyszem. Ignoruje ono całkowicie to, że biedni zyskują bardzo wiele dzięki wynalazcom i przedsiębiorcom, którzy stają się bogaci dzięki temu, że sami to bogactwo wytwarzają dla innych. Krytyka „luki” wiąże się także z milczącym założeniem, że jeżeli jakaś grupa w pewnej chwili czasu posiada więcej bogactw niż inna grupa w tym samym czasie, to automatycznie ta pierwsza grupa dopuszcza się wobec tej drugiej grupy przewinienia. „Luka” często jest wykorzystywana, aby zbudować odpowiednie podwaliny pod realizację zupełnie innych celów (w rzeczywistości jest to jednak jedynie próba umocnienia swojego wizerunku we własnych oczach jako „dobrej” istoty ludzkiej). - Dwa kroki. Niektórzy dyskutanci w toku dyskusji zmieniają jej temat, zupełnie porzucając temat oryginalny. Przeważnie też nikt z dyskutantów tej zmiany nie dostrzega. Przykładowo, przeciwnik może odmówić odpowiedzi na pytanie zadane przez libertarianina i zamiast tego zadać inne pytanie. Ewentualnie współrozmówca zejdzie na jakiś niszowy, nieistotny w danym momencie szczegół, który nie ma przełożenia na temat początkowy. Taki stan rzeczy może trwać bardzo długo, o ile libertarianinowi nie uda się skierować rozmowy z powrotem na właściwe tory. Jako że jest to błąd podobny do błędów takich jak fałszywy trop, ad hoc czy non sequitur, być może należy „dwa kroki” zaliczyć do taktyk wymijających w debacie.
- Błąd Panglossa. Z faktu, że kompleks militarno-przemysłowy był w jakimś stopniu zaangażowany w rozwój pewnych technologii, które to były zaczątkiem Internetu, musi wynikać, że państwowe wsparcie jest niezbędne, aby takie cudowne rzeczy powstawały i wobec tego wszystkie zjawiska, jakie normalnie towarzyszą państwowemu finansowaniu (w tym zbieraniu podatków) są z definicji akceptowalne. Ta wersja błędu post hoc jest wyjątkowo pociągająca, ponieważ nie jesteśmy w stanie stwierdzić z całą pewnością, jak wyglądałby świat, gdyby wolnemu rynkowi pozwolono działać. Ten sam błąd w jednym zdaniu: „jeżeli coś się wydarzyło, to sposób w jaki się to wydarzyło, musi być najlepszy z możliwych”.
- Twojacy. Także mierzenie wszystkich jedną miarką. Ten błąd pojawia się w kilku wariantach (patrz błędy nr 1 oraz 3). Przeciwnik może zaliczyć libertarianina do danej partii politycznej, ponieważ zgadza się on z jakąś kwestią, z którą zgadza się również większość członków tej partii. Często słyszy się „Ludzie twojego pokroju…”, kiedy w rzeczywistości libertarianin nie poczuwa się do przynależności do danej grupy, nie traktuje jej członków jak swojaków. Ta taktyka działa szczególnie dobrze, jeżeli w rzeczywistości jedyny nasz rzekomy związek z tą grupą ogranicza się wyłącznie do tego, czego strona naszego oponenta nigdy by nie powiedziała. Błąd Twojaków pozwala przeciwnikowi odwołać się do instynktu plemiennego, który to ma działanie natychmiastowe i niesie większą wagę niż jakikolwiek racjonalny argument. Kiedy jest świadomy, stosowanie tego błędu ma na celu przekonanie tych, którzy daną dyskusję obserwują, aby skłonić ich do zajęcia pozycji dobrze ugruntowanej w ich własnych uprzedzeniach.
- My/Społeczeństwo. Ten powszechny rodzaj hipostatyzacji zachodzi zawsze, gdy ktoś przypisuje racjonalne, indywidualne działanie „społeczeństwu” i utożsamia je lub myli z państwem. To utożsamienie może być niejawne lub też zupełnie widoczne w momencie, kiedy nasz rozmówca rozpoczyna swoją argumentację. Nasz interlokutor chce, aby organizacja społeczeństwa odzwierciedlała jego stan emocjonalny lub też pozycję moralną. „My” i „społeczeństwo” jest często używane przez dyskutantów, aby pozornie wzmocnić swój argument, niemal zawsze jednak jest to swego rodzaju manipulacja. Działać mogą wyłącznie jednostki. Grupy muszą przechodzić skomplikowane procesy współpracy lub poddaniu przymusowi („Rynek” często jest w ten sposób traktowany zarówno przez jego zwolenników jak i przeciwników).
- Deus ex Machina/Rynek. Problem: ludzie są tylko ludźmi. A jednak trafiają się tacy, którzy uważają, że państwo poprzez swoją szczodrość i siłę jest w stanie naprawić pewne klasy problemów nazywanych często „defektami rynku”, ponieważ zdarzają się one poza bezpośrednią kuratelą państwa. Zauważmy, że jest to postrzeganie jednokierunkowe. Jakiekolwiek problemy związane z rozwiązaniami państwowymi są zapisywane na konto implementacji tych rozwiązań, natomiast problemy z rozwiązaniami rynkowi przypisywane są wrodzonej impotencji rynku w tym zakresie. Nawet jeżeli okaże się, że dobrowolnie współpracujący ludzie nie są w stanie rozwiązać danego problemu w sposób satysfakcjonujący (przynajmniej w danej chwili), to nie znaczy jeszcze, że inna grupa ludzi — „państwo” — będzie to w stanie uczynić. Rzeczywiście, wielcy ludzie pokroju Jamesa Buchanana oraz Gordona Tullocka wskazali nam wiele dobrych powodów, dla których państwo tych problemów nie rozwiąże, a raczej jeszcze je pogłębi.
- Chemia. Ten argument często przyjmuje postać „To jest naturalne, dlatego też jest dobre lub jest dobre dla ciebie”. Ewentualnie: „to nie jest naturalne, tak więc jest dla ciebie szkodliwe”. Lub jeszcze inaczej: „To jest sama chemia”. Ten argument przewija się nieustannie w debatach na temat znakowania żywności. I chociaż istnieją dobre powody, aby taką regulację uzasadnić, to jednak „chemia” nie jest jednym z nich. Nie jest wcale oczywiste, że Sokrates zgodziłby się co do dobroczynnych skutków zażywania naturalnej cykuty, tak jak osoby po tyreoidektomii nie byłyby zbyt entuzjastycznie nastawione, gdyby pozbawić je dostępu do tyroksyny. Wobec tego dopóki nie pojawi się przekonujący dowód o ogólnej szkodliwości GMO, będę nadal uważał, że istnieją GMO, których spożywanie jest dla mnie korzystne (wielu libertarian popełnia ten właśnie błąd. To, że Monsanto można porównać do pijawki spijającej krew podatników, nie znaczy jeszcze, że wszystkie jej (firmy) produkty są złe).
- Nobel. Ten błąd jest charakteryzowany przez następujące zdanie „X otrzymał Nagrodę Nobla z ekonomii, za kogo ty się masz, żeby podważać jego zdanie?”. Nie obchodzi mnie, czy Krugman albo Stiglitz otrzymali Nagrodę Nobla, nie zmienia to faktu, że w większości spraw się mylą. Prawda i fałsz nie zależą od tego, kto wypowiada dane twierdzenie (jednocześnie tacy laureaci Nagrody Nobla jak James Buchanan, Vernon Smith, Elinor Ostrom, Douglass North, Milton Friedman i Friedrich Hayek przeważnie mają rację. To jest jakby 6-2 dla tych dobrych [*Badum Tss!*]).
- Zakaz wstępu do parku. Ironizujący przeciwnicy libertarianizmu często zadają retoryczne pytania o to, dlaczego libertarianie chcą siebie pozbawić dostępu do dóbr i usług oferowanych obecnie przez państwo. „Jeżeli masz zamiar żyć zgodnie ze swoimi ideałami, to nie wolno ci używać X ani Y” (państwowe uniwersytety, drogi publiczne). Oczywiście z faktu, że libertarianin uważa, że usługi te powinny być zorganizowane w inny sposób nie wynika wcale wniosek, że libertarianin nie powinien z nich korzystać. Co więcej, libertarianin może wykazać, że ma większe prawo do korzystania z tych przybytków, ponieważ został zmuszony do ich finansowania wbrew swojej woli.
- Autowygnanie. Jeszcze bardziej ironizujący przeciwnik może próbować użyć starego chwytu „jeżeli ci się tutaj nie podoba, to dlaczego po prostu nie wyjedziesz?”. Jednocześnie przemycane jest twierdzenie, że jeżeli komuś coś się nie podoba, to powinien odwrócić oczy lub też, że jeżeli ktoś, mimo swojego niezadowolenia, nie opuszcza danego terytorium, to implicite akceptuje wszystko, co się na tym terytorium dzieje. Zgodnie z tą logiką, jeżeli kupiłeś dom, w którym łazienka jest wielkości komórki, to od tej pory powinieneś kąpać się w umywalce zamiast próbować swój dom przebudować czy ogólnie ulepszyć [dodatkowo można argumentować, że państwo nie jest prawowitym właścicielem ziem, do których rości sobie prawo i wobec tego nie może żądać od osób je zamieszkujących poddania się arbitralnym zasadom lub ich (ziem) opuszczenia, jeżeli się im owe zasady nie podobają. Sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej, gdyby państwo było prawowitym właścicielem tych ziem, dokładnie tak samo, jak prywatny właściciel sklepu z odzieżą ma prawo do wyrzucenia z niego niepożądanego klienta, który np. akurat konsumuje loda, tak samo państwo miałoby prawo do wyrzucenia niepokornego obywatela ze swojego terytorium — uw. tłum.].
- Somalia. Ideowi przeciwnicy libertarian często przedstawiają Somalię jako „libertariański raj”. Wszyscy zaczynają się śmiać i jeżeli teraz rzucisz hasło „komparatywna analiza instytucjonalna”, to oczy wszystkich jedynie prześlizgną się po tobie i przegrasz, mimo że racja jest po twojej stronie. Ludność Somalii ma się lepiej w większości aspektów bez rządu centralnego, niż będąc pod rządami brutalnego, scentralizowanego reżimu, nawet uwzględniając obecność watażków [warto zapoznać się z brutalną rzeczywistością Somali, poznać korelację między postrzeganiem demokracji przez tubylców, aktywnością ONZ, a występowaniem lokalnych konfliktów zbrojnych. Warto także zapoznać się z tradycyjnymi strukturami plemiennymi i policentrycznym prawem Xeer — uw. tłum.]
- Kontrakt społeczny. Rousseau pozostawił po sobie straszliwe dziedzictwo intelektualne. Środowiska postępowe często używają jego „kontraktu społecznego” w celu uzasadnienia dowolnej agendy forsowanej przez etatystów. Oczywiście, można by stworzyć taki prawdziwy kontrakt społeczny, jednak przeciwnicy libertarian wolą taki, który usprawiedliwia ich dowolne pod słońcem działanie.
- Od czegoś trzeba zacząć. Przegryzłeś się mozolnie przez dostępne dane. Sformułowałeś całkowicie racjonalną odpowiedź. Wyłuszczyłeś wszystkie za i przeciw rozwiązaniu proponowanemu przez twojego przeciwnika. Pokazałeś, dlaczego to rozwiązanie nie tylko nie zadziała, ale jeszcze pogorszy istniejący stan rzeczy. Jaka jest odpowiedź? „Od czegoś trzeba zacząć”. Pogląd za tym stojący można skrystalizować do jednego zdania: „lepiej jest zrobić coś, nawet jeżeli ma się to zakończyć kompletną katastrofą”, oczywiście to potencjalnie katastrofalne „coś” musi być dokonane przez rząd centralny (zobacz także numer 23).
- Darwinizm społeczny. „Wolny rynek to czysty darwinizm społeczny!”. Tak się składa, że jest to dość stary mem. Był używany przez postępowe środowiska akademickie już w latach czterdziestych ubiegłego wieku, aby zdyskredytować prace Herberta Spencera. Spencer był darwinistą biologicznym, to pewne. Wierzył także, że rynek oraz zjawiska społeczne, jak różne instytucje i idee, będą poddane analogicznej selekcji naturalnej. Jednakże jednostką przetrwania na rynku nie jest osoba, ale przedsiębiorstwo. Innymi słowy przedsiębiorstwa, które nie wytwarzają wartości dodanej dla swoich klientów, przestają istnieć. Jednocześnie argumentowanie za możliwością pokojowej współpracy jednostek nie jest argumentowaniem za porzuceniem jednostek słabych, biednych czy podatnych na cierpienie. Wręcz przeciwnie, większość zwolenników wolnego rynku wierzy w sprawną, prywatną działalność charytatywną. Uważają oni, że taka instytucja dobrowolnej pomocy jest wpisana w schemat dobrowolnej kooperacji rynkowej. Herbert Spencer też tak uważał. Pisał: „Oczywiście, o ile dotkliwość tego procesu [chodzi o selekcję naturalną na rynku — przyp. red.] jest zmniejszana przez spontaniczne współczucie ludzi względem innych, jest właściwym, żeby te przykrości były minimalizowane”.
- Argumentum Ad Googlum. To zachowanie występuje wtedy, kiedy na błyskotliwą argumentację, celne pytanie przeciwnik nie jest w stanie odpowiedzieć. Znika on wtedy na chwilę, aby z czeluści Google wydobyć garść odnośników do artykułów lub notek mających zastąpić jego własny argument. Nie zawsze jest to błędne zachowanie, czasem warto podeprzeć się artykułem, aby wzmocnić swój argument. Takie zachowanie jednak powoduje przeniesienie ciężaru na libertarianina, od którego oczekuje się, że zapozna się on w swoim wolnym czasie z tymi artykułami i wyciągnie z nich jakieś wnioski. W najlepszym razie trzeba to uznać za świadectwo braku dobrych manier.
- Musimy coś zrobić! Kuzyn „Od czegoś trzeba zacząć!”. „Musimy coś zrobić!” mówi nam, że a) państwo musi coś zrobić oraz b) interwencja państwa jest bardziej pożądana niż brak działania w ogóle czy też działanie rynkowe. Przykłady tego błędu można mnożyć, występuje on najczęściej wtedy, kiedy działanie opiera się wyłącznie na dobrych intencjach, a skutki…Do diabła z nimi! Często jednak da się pokazać, że bezczynność jest lepszą odpowiedzią na problem niż interwencja państwa. Podobnie często zakończenie interwencji państwowej w danej dziedzinie przyniesie lepsze skutki niż jej eskalacja. Dobrymi przykładami mogą być „pakiety stymulacyjne” czy regulacje państwowe. Brak działania właściwie nigdy nie jest rozpatrywany jako ewentualne rozwiązanie, jakie może przyjąć aparat państwowy. Osoba szczerze otwarta na idee i pomysły zapyta „Co powinno się z tym zrobić?” oraz „Kto powinien to zrobić?”. Ktoś rzeczywiście zainteresowany właściwą odpowiedzią miałby grzeczność postawić sprawę jasno: „To państwo musi coś zrobić, koniec i kropka. Oto, co moim zdaniem powinno zrobić”.
- Empiryzm. Modnym ostatnio argumentem w dyskusjach jest „skąd możemy wiedzieć, że X nie zadziała, dopóki tego nie spróbujemy? Musimy poczekać na dowód empiryczny, żeby uznać X za nietrafiony pomysł”. Z takim nastawieniem powinniśmy posłać stado małp do Waszyngtonu [na Wiejską? — uw. tłum.] i pozwolić im losowo stukać w klawisze maszyn do pisania i uzyskany w ten sposób produkt użyć jako dobre źródło nowych aktów prawnych. Właściwie, to już w tej chwili robimy coś podobnego, ale jednak może dobrym pomysłem byłoby zerknąć w ugruntowaną teorię ekonomiczną i ekonomiczne rozumowanie, zanim wyruszymy na niespokojne wody inicjatywy legislacyjnej. Zwłaszcza, że te nowe regulacje mogą mieć łatwe do przewidzenia negatywne i niezamierzone konsekwencje. Co ważniejsze, nasz przeciwnik uznaje za naturalną prerogatywę państwa — i przez rozszerzenie każdej grupy wewnątrz aparatu państwowego — eksperymentowanie na swoich poddanych i że jest obowiązkiem owych poddanych, aby takiemu eksperymentowi poddać się dobrowolnie (patrz: paralogizm Nancy Pelosi).
- Żaden prawdziwy libertarianin. Słyszałeś kiedyś o błędzie logicznym „Żaden prawdziwy Szkot”? Zazwyczaj używa go jeden członek grupy, aby zakwestionować członkostwo innego członka grupy na fundamencie braku czystości ideologicznej. Takie zachowanie wśród libertarian jest już niemal legendarne. „Jeżeli myślisz, że X, to nie możesz nazywać siebie libertarianinem”. Oczywiście przeciwnicy libertarianizmu także często używają tego zwrotu. Mówią coś na kształt „Libertarianie wierzą w X. Jeżeli ty w to nie wierzysz, to nie jesteś libertarianinem” (gdzie X to mogą być np. prawo naturalne, kolektywne pozapaństwowe działanie, system zabezpieczenia finansowego najbiedniejszych etc.). Ten błąd logiczny jest próbą zmuszenia libertarianina do wyboru pomiędzy lekką modyfikacją jego poglądu a wyznawaną przez niego doktryną. Nasz interlokutor sugeruje, że brak nam kompetencji w tym zakresie: „Ten klaun sam nie wie co o tym myśli!”. Oczywiście zastosowanie tego chwytu nie zmienia prawdziwości (lub fałszu) danego poglądu. Libertarianizm jest ruchem bardzo różnorodnym, na pewno nie jest ruchem monolitycznym. Libertarianinowi wystarczy tylko, aby wykazał spójność swojego poglądu.
- Nieznajomość istoty faszyzmu. Ten błąd powinien być wszystkim znajomy. Przeciwnicy libertarian byli rozwścieczeni — ROZWŚCIECZENI — gdy John Mackey wskazał oczywisty fakt, że Obamacare jest rozwiązaniem z gruntu faszystowskim. Faszyzm to doktryna, która mówi, że państwo powinno sprawować szeroką kontrolę nad przedsiębiorstwami prywatnymi, żeby spełniały one cele stawiane przez to państwo. Tak więc nieznajomość istoty faszyzmu jest formą argumentu ad hominem, w którym przeciwnik libertarianina zwraca się do niego jako faszysty lub też określa jego poglądy jako faszystowskie, mimo że, ściśle rzecz ujmując, to wspomniany oponent posiada poglądy faszystowskie. Dla podniesienia jakości dyskursu prawdopodobnie lepiej jest, jeżeli nikt nie używa tego mocnego słowa na „F”, jako że ze słowem tym wiąże się zbyt duży bagaż emocjonalny.
- Choćby jedno życie. Ten argument odwołujący się do emocji nie ma mocnego oparcia w rzeczywistości. Jest to moralny argument, który ma zamknąć usta oponentowi w dyskusji. Jego brzmienie to zazwyczaj „Przykro mi, ale jeżeli będziemy w stanie uratować choćby jedno życie, warto wprowadzić to rozwiązanie”. Co to tak naprawdę oznacza? Czy oznacza to, że ludzkie życie ma wartość nieskończoną? Czy oznacza to, że ratowanie czyjegoś życia kosztem wszystkich innych ludzi i wbrew wszelkim innym przeciwwskazaniom jest istotą istnienia państwa? Czy też oznacza to, że „warto” ma tutaj pewne nieokreślone znaczenie, a tobie po prostu bardzo zależy? Brzmi bardzo heroicznie, jednak wszystko, co robi, to pokazuje zaangażowanie i gorliwość i na pewno nie zastępuje wnikliwej analizy proponowanego rozwiązania.
- Konsensus. To połączenie efektu podczepienia i odwołania do autorytetu zaraziło wiele internetowych dyskusji. Przybiera ono formę „Wielu naprawdę mądrych i wykształconych ludzi uważa, że X, tak więc musi być to prawdą”. Począwszy od dietetyków z USDFA [odpowiednik ministerstwa rolnictwa — uw. tłum.], a na makroekonomistach skończywszy, nie posiadają oni monopolu na prawdę. Każda osoba ma swoje ograniczenia w rozumieniu niuansów dotyczących danej kwestii. Jeszcze trudniejsze są prognozowanie oraz przewidywanie przyszłości. Politycy muszą radzić sobie z tymi samymi kognitywnymi ograniczeniami co zwykli śmiertelnicy. To jest jeden z powodów, dla których właśnie politycy, podobnie jak przeciwnicy libertarian, odwołują się do konsensusu ekspertów [warto jeszcze tutaj wspomnieć o myśleniu grupowym i presji konformizmu szczególnie silnej w strukturach państwowych — uw. tłum.].
- Logo-fallo-euro-centryczność. Przeciwnicy ideowi oskarżają libertarianizm o wrogie nastawienie wobec kobiet, mniejszości etnicznych, homoseksualistów oraz innych marginalizowanych grup. Błąd ten bierze się z przeświadczenia, że jeżeli dana doktryna nie głosi, że dane grupy zasługują na specjalne traktowanie (sankcjonowane państwowym aparatem przymusu kosztem innych grup), to jest ona równoznaczna z jakimś -izmem [seksizmem, rasizmem etc. — swoją drogą, autor chyba zapomniał, że libertarianizm też się kończy na -izm — pozwólmy również i tłumaczowi zabłysnąć od czasu do czasu — uw. tłum.] Niektórzy wręcz uważają, że jeżeli ktokolwiek używa słów czy zwrotów kojarzonych przez kogoś z rasizmem, seksizmem czy homofobią, to natychmiast obala to libertariańską doktrynę. Wprawdzie wielu libertarian zachowuje się jak idioci i na najlżejsze objawy alergicznego reagowania przez kolektywistów na zwroty nie dające się określić jako poprawne politycznie, reagują przekleństwami, to jednak esencja doktryny libertariańskiej sprowadza się do pochwały wszystkich dobrowolnych kooperacji, zdecentralizowanej władzy oraz formowania się radykalnych struktur społecznych. Bohaterowie libertarianizmu (wszystkich ras, płci i etnicznego pochodzenia) zdają sobie sprawę, że kolektywizm i etatyzm to dwa współzależne światopoglądy — aby usprawiedliwić większość działań podejmowanych przez państwo, należy odwołać się do kolektywizmu właśnie oraz wymyśleć prawa [przywileje i ograniczenia — uw. tłum.] dla różnych grup. Warto również zauważyć, że państwo w ujęciu historycznym systematycznie wspiera bądź niszczy ludzi właśnie ze względu na przynależność do takiej, a nie innej grupy.
- Ale kto wybuduje drogi? Ta znajoma kaczka ma tysiące wariantów, jednakże jej esencję można wydestylować do stwierdzenia, że jeżeli dany rozmówca nigdy czegoś nie widział lub też nie potrafi sobie wyobrazić scenariusza, w którym to podmioty rynkowe odgrywają rolę decydującą bez udziału państwa, to jest to jednoznaczne z tym, że jest to po prostu niemożliwe. Oczywiście we wszystkich przypadkach (drogi, pomoc, edukacja i wszystko inne) jest to jak najbardziej możliwe (patrz: nr 13).
Zachęcam czytelników do dodawania swoich przykładów w komentarzach.
Uwaga: wielkie podziękowania należą się Cole’owi Jamesowi Gentles, Jeffowi Ellisowi, Sarah Skwire oraz Zachowi Spencerowi za ich pomoc w stworzeniu tego zestawienia. Dziękuję również Michaelowi Nolanowi za pomoc w sformułowaniu poszczególnych zagadnień.
Autor: Max Borders
Źródło: http://www.fee.org/the_freeman/detail/effectively-irrational
Tłumaczenie: Zbigniew Malec
Korekta: Paulina Woźniczka