A A +

Fakty versus sofizmaty

31 marca 2014 Ekonomia

Czy interwencje rządowe w gospodarkę rzeczywiście podnoszą jakość naszego życia? Dlaczego dzisiaj robotnik nie jest w stanie utrzymać rodziny, a ok. 60 lat temu był w stanie tego dokonać? Kto jest za to odpowiedzialny?

Powszechne przekonanie, z którym niezwykle często spotykają się libertarianie, głosi, że potrzebujemy rządu, który będzie stymulował gospodarkę, dbał o tworzenie miejsc pracy, zapewniał powszechny i „darmowy” dostęp do edukacji czy służby zdrowia, tworzył infrastrukturę drogową, kolejową i lotniczą, wspierał potrzebujących i tych, którzy w różnych powodów nie są w stanie sami o siebie zadbać; że zapewni ochronę naszego mienia i życia przed agresją wewnętrzną i zewnętrzną, że w przypadkach naruszeń własności wymiar sprawiedliwości ukaże sprawcę i wiele innych. Już ta krótka lista obrazuje, jak bardzo omnipotentne są dzisiejsze rządy i jak szeroki jest wachlarz zadań i obszarów, którymi decydenci oraz liczne grono urzędników „mają się zająć”. Wszystko to rzecz jasna dla naszego dobra. Problem w tym, że tego dobra mamy już coraz mniej i to głównie za sprawą rządu właśnie. By zilustrować moje rozumowanie, zejdę z poziomu teoretyczno-ideologicznego na poziom empiryczny, bardziej „przyziemny” lub też „obrazowy” po to, by obalić dominujące i szkodliwe sofizmatyczne postrzeganie rzeczywistości.

Zapewne wiele osób spotkało się ze stwierdzeniem (lansowanym przez środowisko konserwatywno-liberalne), że na początku XX w. „przeciętny” pracownik bądź robotnik był w stanie zarobić na utrzymanie siebie i licznej rodziny (niepracująca żona i kilkoro dzieci), podczas gdy w dzisiejszych warunkach jest to niemal niemożliwe, a jeśli nawet do zrealizowania, to okupione zdecydowanie większym wysiłkiem (zarówno w sferze finansowej, jak i w rozumieniu nakładów pracy). Zazwyczaj jako kontrargument pada, iż standard życia był wówczas zupełnie inny (w domyśle znacznie niższy) i że nie można porównywać „zamierzchłych czasów” z życiem w XXI w. Jednakże w jednym z ostatnich radiowych felietonów Petera Schiffa – popularnego za Oceanem zwolennika Austriackiej Szkoły Ekonomii, inwestora i propagatora standardu złota – możemy znaleźć niezwykle ciekawe dane dot. płac i poziomu życia w USA lat 40. XX w. w porównaniu z teraźniejszością.

W felietonie pt. Government’s War on Living Standards (1947 to now) [Wojna rządu z warunkami życia od 1947 r. do dzisiaj] Schiff przytacza fakty, które dla wszelkiej maści etatystów mogą okazać się co najmniej niewygodne lub trudne do wyjaśnienia i wytłumaczenia. Otóż w 1947 r. „przeciętny Amerykanin” pracujący poza sektorem rolnym zarabiał średnio 50$ tygodniowo. Dzisiaj taka osoba otrzymuje wynagrodzenie rzędu 830$ tygodniowo. Ktoś nieznający się na ekonomii, komu obce są pojęcia siły nabywczej, inflacji, płac nominalnych i płac realnych zapewne zakrzyknie: „Niesamowite! Jakiż postęp! Wzrost płac z 50 do ponad 800 dolarów!”. Nie jest to jednak takie proste, jak prima facie mogłoby się wydawać. By zobrazować, ile dana wielkość rzeczywiście znaczy i jakie ma ona przełożenie na siłę nabywczą, czyli mówiąc kolokwialnie „ile mogę za tę pensję kupić”, przedstawmy kolejne zestawienie, które prezentuje Schiff, odwołując się do przeliczenia płac (lub szerzej dolarów) na ceny prawdziwego pieniądza, jakim jest złoto. Za wspomniane 50$ amerykański pracownik w 1947 r. otrzymywał ok. 1,5 uncji złota (dokładnie 1,43 uncji, gdy jedna uncja kosztowała wówczas 35$). Dzisiaj trzeba by zarabiać ponad 900$ tygodniowo, aby można było zakupić taką ilość złota. Nie wystarczy już 830$ tygodniowo, które średnio zarabia amerykański pracownik w 2014 r.! Co więcej, w 1947 r. nie płacono tak wysokich podatków, jak dzisiaj, co może obrazować wielkość tzw. klina podatkowego w połowie XX w. w porównaniu z teraźniejszością. Rozdźwięk między płacami brutto a płacami netto będzie aż nadto widoczny.

[vsw id=”kHDcl5aiGus” source=”youtube” width=”425″ height=”344″ autoplay=”no”]

Kontynuując swoje rozważania, Schiff odnotowuje, że dzisiaj około połowa amerykańskich podatników ma wyższe wykształcenie, podczas gdy w 1947 r. dyplom uniwersytecki posiadało około 10% ludności. Obecnie niemal każdy Amerykanin legitymuje się dyplomem szkoły średniej, podczas gdy pół wieku temu absolwentem high school był co drugi członek amerykańskiego społeczeństwa. Pytanie, jakie nasuwa się w tym kontekście brzmi: jak to możliwe, że „zwykły gość” bez wyższego wykształcenia był w stanie utrzymać (zapewnić wyżywienie, odzienie i dach nad głową) niepracującą zawodowo żonę i kilkoro dzieci w 1947 r., a nie jest w stanie tego zrobić dzisiaj? Odpowiedź jest prosta i dobitna: ponieważ pół wieku temu zarabiał ok. trzy razy więcej (po odliczeniu podatków w przeliczeniu na dzisiejsze stawki w 1947 r. można było zarobić 140 tys. dolarów, a dziś jedynie 43 tys. dolarów)! Wszystko to pomimo postępu technologicznego, pomimo wielu urządzeń, które oszczędzają nasz czas i czynią pracę bardziej wydajną i efektywną.

Logicznym wydawać by się mogło, że przeciętny pracownik powinien zarabiać dzisiaj zdecydowanie więcej niż w 1947 r., głównie za sprawą wspomnianego postępu technologicznego, wzrostu gospodarczego itp. Mając powyższe ustalenia na uwadze, intuicyjnie wyczuwamy jednak, że – jak mawia Mariusz Max Kolonko – coś tu się nie dodaje. Zastanawiamy się, cóż takiego wydarzyło się pomiędzy 1947 a 2014 r., co zmieniło się przez przeszło pół wieku, że produktywność wcale dramatycznie nie wzrosła, lecz obniżyła się w takim stopniu, że nie zarabiamy więcej (realnie, nie nominalnie). Odpowiedź brzmi: RZĄD – oto, co się zmieniło! Rząd rozrósł się do gargantuicznych wręcz rozmiarów, ingerując w kolejne sfery naszego życia, pobierając coraz więcej naszych pieniędzy, rabując nas z kolejnych części naszej własności. Gdy rząd rósł coraz bardziej, gospodarka w analogicznym tempie, w analogiczny sposób się kurczyła. Pogorszył się standard życia w tym znaczeniu, że pomimo udogodnień technologicznych musimy pracować coraz ciężej, by stać nas było na zakup w zasadzie tych samych dóbr i usług, co uprzednio przy mniejszym nakładzie pracy.

To, że nominalnie zarabiamy więcej, nie ma zatem znaczenia, ponieważ jest to jedynie zarobek wypłacany w postaci pustego pieniądza papierowego (fiat papermoney), drukowanego i tworzonego przez system państwowo-bankowy. By zorientować się, ile tak naprawdę zarobiliśmy i jaka jest siła nabywcza naszej pensji, należy przyrównać ją do ceny prawdziwego pieniądza, jakim jest złoto. Dopiero wtedy dostrzeżemy skalę rządowej grabieży, która prima facie wydaje się niezauważalna (m.in. w postaci podatku emisyjnego i podatku inflacyjnego).

Podsumowując, podany przez Petera Schiffa przykład ze Stanów Zjednoczonych można interpretować szeroko. Wbrew wszechobecnej rządowej propagandzie mamy do czynienia nie z postępem i wzrostem, a z regresem i upadkiem. Jego manifestacją, egzemplifikacją jest fakt, że już niemal każdy musi pracować (o ile rząd nie pozbawi go tej możliwości poprzez ingerencje w rynek pracy w postaci np. płacy minimalnej), nie może pozwolić sobie na oszczędności, rodziny stają się coraz mniej liczne (kryzys demograficzny), a wszystko to za sprawą rządu, który doprowadza nas na skraj bankructwa, opodatkowując nas tak wysoko, że ledwo starcza nam na życie, gdyż musimy opłacać kolejne rządowe programy i wydatki. Wbrew twierdzeniom etatystów widzimy, że rząd nie rozwiązuje naszych problemów, ponieważ – jak stwierdził swego czasu Ronald Reagan – to rząd jest problemem.

Niedawno widziałem pewien obrazek, którego motto w idealny sposób oddaje przesłanie tego artykułu. Brzmi ono następująco: „Nie masz pracy, więc nie masz za co żyć. Pracujesz, więc nie masz kiedy żyć”. Nie jest to skutek działania „krwiożerczych, bezwzględnych” kapitalistów, sił nieskrępowanego szalejącego wolnego rynku resp. leseferyzmu tudzież (modne słowo wytrych) „neoliberalizmu”, a wręcz przeciwnie; jest to rezultat braku mechanizmów wolnorynkowych, którym na drodze staje zmora libertarian – Lewiatan.
Autor: Przemysław Hankus, dla libertarianin.org.
Korekta: Paulina Woźniczka

comments powered by Disqus

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress