Gonczaronek: Droga do wyzwolenia
Autor: Wiktor Włodzimierz Gonczaronek
Czy libertarianinowi wolno absolutnie wszystko, o ile nie narusza on wolności innych osób? Czy fakt sprzeciwiania się inicjowania agresji przeciwko innym implikuje przyzwolenie na każde nieagresywne zachowanie? Czy może jest granica, której nie powinno się z tego czy z innego powodu przekraczać?
Można spotkać w środowisku osoby, które uważają, że libertarianizm jest synonimem róbta co chceta, a przywiązanie do tradycji jest czymś godnym potępienia (lub co gorsza osoby, które z jednej strony chcą pielęgnować tradycję, a z drugiej hołdują swego rodzaju carpie diem dla hippisów). Otóż, spieszę ze sprostowaniem: wolność nie jest zanegowaniem dorobku cywilizacji, przedłużeniem buntu przeciwko rodzicom czy drogą do realizacji swoich hedonistycznych i destruktywnych zachcianek. Jak ktoś szuka filozoficznego usprawiedliwienia dla swojej potrzeby ćpania pod mostem to niech poszuka czegoś innego.
Uwaga: zanim po raz kolejny za czytanie wezmą się wszelkiej maści analfabeci zastrzegam, że nie jest moim celem krytykowanie lewoskrętnych nurtów libertarianizmu jako takich, czy hołdowanie konserwatyzmowi na modłę PiS-u.
Indywidualna mądrość vs zbiorowa głupota…
Każdy libertarianin zgodzi się ze stwierdzeniem, że państwo jest instytucją z natury szkodliwą i która powinna zostać zniesiona albo przynajmniej mocno ograniczona. Jednakże poza tymi ogólnymi punktami istnieją znaczne rozbieżności zarówno jeśli chodzi o koncepcję tego jaką finalną formę miałoby przybrać libertariańskie społeczeństwo, jak i tego, jaką drogę należałoby obrać, aby ograniczyć etatystyczne dążenia. Jedna z nich opiera się na powrocie do czegoś, co Hoppe określa mianem ładu naturalnego, czyli mówiąc najogólniej na pozwoleniu na to, żeby zastąpić nieefektywne instytucje państwowe, skutecznymi, mającymi lepsze podstawy instytucjami powstałymi dobrowolnie.
W czym przejawia się przewaga tych ostatnich? Wsparcie udzielane przez bliskich jest czymś naturalnym. Nasi rodzice mają najlepszy interes w tym, żeby zapewnić nam dobrą edukację, a w sytuacji kryzysowej (np. podeszły wiek) w pierwszej kolejności możemy zwrócić się o pomoc do rodziny. Podobnie na nieco większą, ale w dalszym ciągu lokalną skalę mieszkańcy tego samego osiedla będą chcieli jak najlepiej wykorzystać swoje fundusze na budowę własnej drogi dojazdowej, co nie będzie prawdą w przypadku budowania takiej drogi sąsiadom.
Warunkiem dla zaistnienia tego jest branie odpowiedzialności za siebie, a w dalszej kolejności za członków rodziny i lokalnych wspólnot. Wymaga to dużej dozy pokory i zrozumienia roli tradycji. Ale takiego faktycznego zrozumienia, niesprowadzonego do bezrefleksyjnego powtarzania pewnych zachowań tylko dlatego, że wszyscy tak robią. Siła tradycji nie leży w tym, że pozwala wyręczyć ludzi z samodzielnego myślenia, tylko tego, że niesie ze sobą wiedzę i doświadczenia gromadzone przez lata, które są dobrymi punktami wyjścia dla własnych rozważań. Innymi słowy, chodzi o pielęgnowanie indywidualnej mądrości, a nie przyzwalanie na zbiorową głupotę.
Jest to o tyle istotne, że jeśli chcemy wyprzeć z życia instytucje biorące swą siłę ze stosowania przemocy, musimy zbudować społeczeństwo, które samo weźmie za siebie odpowiedzialność i nie będzie oczekiwało, że ktoś rozwiąże za nich problemy. Ile razy słyszeliśmy z ust etatystów, że jeśli państwo nie będzie się zajmować bezrobotnymi, albo chorymi, to będą oni po prostu umierać na ulicach? W jednym przypadku mogą mieć rację: jeśli nie będą istniały więzi między członkami lokalnych społeczności, czy między członkami rodziny, to nikt się nie zajmie potrzebującymi. Konieczne jest zbudowanie odpowiedzialności i przedsiębiorczości u ludzi.
…i głupota indywidualna
Ludzie, którzy w sposób bezkrytyczny odrzucają dorobek cywilizacyjny i wartości niesione przez tradycję wbrew pozorom stoją bardzo blisko tych, którzy w sposób bezkrytyczny je przyjmują. Ani jedni, ani drudzy nie mogą ich zrozumieć, docenić czy skorzystać z tego, co sobą reprezentują. Krytyka postaw tych drugich to temat na oddzielny wpis, pozwolę sobie zawęzić rozważania do postawy, która wśród libertarian jest bardziej widoczna.
Libertarianizm krytykujący ucisk ze strony państwa i jego sojuszników takich jak niektóre związki wyznaniowe, przymus służby wojskowej, obowiązku szkolnego, czy emerytur państwowych (uzasadnianych czymś, co zwykło się nieszczęśliwie nazywać solidarnością międzypokoleniową) staje się wygodnym narzędziem w rękach dzieci szukających sposobności do przedłużenia buntu przeciwko rodzicom i przeniesienia go na inny grunt. Pozwala im to na chociażby pseudofilozoficzne argumentowanie swoich ciągotek do narkotyków. W końcu skoro nie wolno człowiekowi narzucać tego, co ma robić, to dlaczego nie miałby tego robić? Czyż krytykowanie nawet najbardziej destruktywnych zachowań nie jest w istocie zakamuflowanym etatyzmem?
Rozważmy taką sytuację: poliamorystka (jakiś czas temu trafiłem na to ładne, eufemistyczne określenie dla zwykłej rozwiązłości) ma dziecko i co rusz spotyka się z innym partnerem. W oczywisty sposób nie buduje to relacji rodzinnych (bo i z kim), nie pozwala na wykształcenie się wyższych uczuć, które wymagają i czasu, i pielęgnacji, nie pokazują co to odpowiedzialności (bo jak partner się znudzi, to poszukamy innego zamiast starać się naprawić związek). Po jakimś czasie jeden z partnerów będzie wymagał pomocy wskutek wypadku, starości czy innych czynników. Z jakiego powodu dziecko miałoby się nim zainteresować? Nie można w tym przypadku mówić o miłości, czy nawet bliskości, bo im cieplejsze uczucia, tym mniejszą liczbę osób jesteśmy w stanie nim obdarzyć. Rozdawanie miłości każdemu dookoła to de facto nie obdarzanie nim nikogo ze względu na jego powierzchowność.
Niech teraz dla kogoś sposobem na radzenie sobie z problemami nie będzie konfrontacja z rzeczywistością, tylko ucieczka do narkotyków czy imprez. Niestety, widziałem takie przypadki i muszę powiedzieć, że są to ludzie wyzuci ze wszelkiej moralności, gotowi oszukać i zostawić rodzinę po to, aby wrócić do niej z podkulonym ogonem kiedy zabraknie środków do życia i uciec w stary styl życia kiedy tylko nadarzy się sposobność.
W obu przypadkach winni oczywiście są ludzie, a nie prawa, które pozwalają na rozwiązłość czy ćpanie, więc nie ma sensu stosować przymusu w celu zmiany takich postaw. Nie zmienia to jednak faktu, iż porzucenie pewnych norm bardzo sprzyja rozwojowi opisywanych problemów i zdecydowanie jest czemu się sprzeciwiać, nawet jeśli będzie to oznaczało wykluczenie ze społeczności, żeby nie hołdować pasożytniczym, destruktywnym postawom.
Podsumowanie
Wbrew temu, co twierdzą niektórzy libertarianizm może iść w parze z konserwatyzmem, nurty te mogą się nawet wzajemnie uzupełniać. Nawet jeśli ktoś przemyślał sprawę i stwierdził, że jest mu nie po drodze z tradycją, to musi rozważyć w jaki sposób chce zapewnić stabilność społeczeństwa. Być może nawet nie uważając się za konserwatystę stwierdzi, że opisywane tu aspekty mogą zostać rozwiązane w podobny sposób, jaki został zaproponowany. Albo zaproponuje własne. Istotna jest konieczność podtrzymywania fermentu intelektualnego, który pozwoli doprowadzić wolnościowe idee do pokonania etatystycznych sił zamiast bezrefleksyjnego obrzucania mięsem drugiej strony dyskusji.