Wardęga nie jest śmieszny
Najpopularniejszy polski youtuber, Sylwester Wardęga, odniósł międzynarodowy sukces swoim najnowszym filmem zatytułowanym „Mutant Giant Spider Dog”. Pewnie każdy widział, ale w skrócie fabuła jest banalnie prosta – autor przebiera swojego psa za gigantycznego pająka i szczuje nim niczego nieświadomych przechodniów, którzy w panice uciekają. Oczywiście widzowie wiedzą, że jest to tylko niegroźny piesek, więc ubaw po pachy.
Film ma ponad 60 mln wyświetleń, więc zgodnie ze standardami YouTuba, Wardęga zarobił na nim przynajmniej kilkanaście tysięcy dolarów – niektórzy szacują, że kwota ta może sięgać nawet 300 tys. zł – sporo, jak na trzy minuty amatorskiego i niskobudżetowego filmu. Co z tego jednak mają główni bohaterowie filmu, czyli straszone osoby (autor twierdzi, że nie są podstawione), z których żadna nie została zapytana o zgodę (wszystkie twarze na filmie są zasłonięte)? Owszem, pewnie później się dogadali („to tylko żart, możesz spokojnie odejść, my poszukamy kolejnego frajera, który się zapląta w pseudopajęczynę”), ale pewien niesmak i wątpliwość pozostają.
Przede wszystkim film to nic innego jak zabawa czyimś kosztem. Fajnie to wygląda na ekranie, ale bohaterowie pranku musieli być przez chwilę śmiertelnie przerażeni – postawcie się na ich miejscu. Owszem, są osoby, które lubią brać udział w czymś takim – zawsze to trochę adrenaliny i coś się dzieje. Nie każdego jednak musi to śmieszyć, a osoby o słabych nerwach lub cierpiące na arachnofobię w ogóle mogły przez takie coś wpaść w lekką traumę. Wykorzystano więc ich strach dla zarobku i dla ubawu śmieszków przed monitorem, w żaden sposób im tego nie wynagradzając.
Do tego dochodzi fakt, że tego typu zabawa jest zwyczajnie niebezpieczna. Wybierając przypadkową osobą na ulicy nie wiesz, w jakim stanie się ona znajduje, czy nie jest na coś chora, etc. W jednej ze scen gość upuścił na ziemię torbę, w której mogło być coś cennego, w innej przerażone dziewczyny wybiegają z klatki schodowej na ulicę, w kolejnej facet o mało nie spadł ze schodów. Jeśli kiedyś któryś z tych pranków skończy się tragedią, Wardędze nie będzie do śmiechu. Pewnie zdaje sobie z tego sprawę, ale że prawdopodobieństwo tego jest względnie niewielkie, a pieniądze świetne, to dalej śmiało będzie kontynuować swoją zabawę. I dalej bez zgody osób uczestniczących, które to ryzyko muszą ponosić.
Prawda jest taka, że osoby te zostały po prostu zaatakowane, a ich wolność naruszona. Gdyby ktoś z nich miał pistolet, to mógłby po prostu wyciągnąć go i zastrzelić tego psa. Biorąc pod uwagę okoliczności (stworzona sceneria wyraźnie sugerowała, że jest to coś niebezpiecznego), byłoby to po prostu uzasadnione działanie w obronie własnej. W którymś z poprzednich filmów Wardęga przebrany za jakiegoś stwora został lekko pobity przez straszoną osobą i miał do niej o to później pretensje – niesłuszne. Osoba, która znalazła się w stanie zagrożenia ma jak najbardziej prawo użyć siły w obronie własnej. I nie ma co liczyć na to, że racjonalnie przeanalizuje sytuację (gigantyczne pająki przecież nie istnieją), bo po prostu nie ma na to czasu – zresztą, w przeciwnym razie nie byłoby zabawy, bo cała sztuczka polega właśnie na tym, aby ofiara przez chwilę uwierzyła w coś niemożliwego, a w związku z tym zaczęła się zachowywać irracjonalnie.
Nie chodzi o to, że nie mam poczucia humoru, czy chcę zabronić robienia żartów – sam lubuję się w czarnym humorze. Niemniej jednak są pewne granice związane z naruszaniem nietykalności drugiego człowieka i Wardęga według mnie balansuje na nich, o ile nie przekracza. Owszem, można powiedzieć, że „to tylko żart”, „że nic się nie stało”, „że jest ryzyko, jest zabawa”, no i przede wszystkim „osoba z której się żartuje nie może wiedzieć, że to żart, bo inaczej nie byłoby takiego efektu”. Niemniej jednak uważam, że żart, w którym ofiara jest zmuszona do podjęcia desperackiej ucieczki lub działań w obronie własnej, a w każdym razie znajduje się w sytuacji, która jest przez nią odczytywana jako zagrożenie życia, jest już naruszeniem dopuszczalnych granic i osoby tak potraktowane mogą (choć oczywiście nie muszę) mieć o to pretensje, a za wszystkie ewentualnie szkody (uczynione przez kogokolwiek) odpowiedzialność ponosi autor. A Wy jak uważacie?
Wojciech Mazurkiewicz