Wojna to nie ustawka
Autor: Maciej Pawłowski
Źródło grafiki: theatlantic.com
„Dzisiaj jest podobno ponad 30 tysięcy młodych ludzi, którzy sami chcą się szkolić. Być może wrócimy do obowiązkowego poboru” – takie słowa wypowiedziała Elżbieta Witek, rzeczniczka Prawa i Sprawiedliwości.
W swoim tekście chciałbym poruszyć nie tylko temat obowiązkowego poboru do wojska, ale także samego postrzegania wojny przez niektórych ludzi. Zamierzam również obalić argumenty zwolenników poboru.
Zacznijmy od samego nazewnictwa. „Pobór obowiązkowy, nie przymusowy!” – no tak. W końcu wyrażenie „obowiązkowy” brzmi dumnie, szlachetnie – nieprawdaż? Człowiek aż sam z siebie zaczyna myśleć o swoich powinnościach wobec narodu. Jest jednak pewien problem. Nikt z nas nie jest krajowi nic winny. A obowiązek w tym wypadku jest tym samym co przymus. Ot, po prostu brzmi ładniej i prościej w ten sposób manipulować nieświadomą jednostką.
Urodziłem się stosunkowo niedawno, dlatego też wątpliwa przyjemność pobytu w wojsku mnie ominęła. Mimo to będąc jeszcze w liceum musiałem udać się na Komisję Wojskową. Przeszedłem rutynowe badania, pokazałem penisa lekarzowi (nie wiem czy był szczęśliwy), odpowiedziałem na kilka rutynowych pytań, otrzymałem kategorię A. Od tego momentu zostałem naznaczony. W przypadku wojny mogę spodziewać się powołania. I zapłacić za swoją przynależność do danego narodu (na którą to nie miałem wpływu) nawet ceną własnego życia.
W tym miejscu optymalnym wydaje mi się zacytowanie Murraya Rothbarda:
„Nie ma chyba lepszego przykładu niewolniczej służby niż system poboru do wojska. Każdy mężczyzna, gdy skończy 18 lat, musi się zgłosić do właściwej komisji rekrutacyjnej. Odtąd zawsze musi mieć przy sobie kartę powołania, żeby rząd federalny mógł go w dowolnej chwili wcielić do sił zbrojnych. Odtąd jego ciało i wola przestają do niego należeć. Musi wykonywać rozkazy rządu, może być zmuszony do zabijania innych i do narażania własnego życia. Czymże innym jest pobór niż świadczeniem przymusowych usług?”.
Muszę się wam z czegoś zwierzyć. Od dziecka bardzo lubiłem oglądać boks. Od niedawna sam trenuję kick-boxing. Lubię patrzeć na walczących mężczyzn, widzieć ich wysiłek wkładany w każdy cios, podziwiać pracę mięśni. Z kolei jeszcze przed wyprowadzką na studia bardzo lubiłem spędzać wolny czas na strzelnicy. Czy jednak marzy mi się chwała na polu walki? Wbijanie flagi swego państwa w podbitą ziemię wroga? Nie, absolutnie nie.
Wojna to nie ustawka, moi drodzy. Czas odrzucić wyobrażenia o chwale zdobytej na placu boju. Pora zrewidować w swojej głowie widok żołnierza dumnie prężącego swą klatkę piersiową i dzierżącego karabin w dłoniach. Wojna nie polega na osiąganiu indywidualnych sukcesów. Przede wszystkim jest to siedzenie w okopach i błaganie o to, aby czasem nie dosięgła cię kula wroga.
Często słyszę argument jakoby wojsko robiło z chłopca mężczyznę. A czy osoby używające tejże tezy zdają sobie sprawę z tego, jak wyglądają żołnierze powracający z wojen? Wielu z nich cierpi na tak zwany „syndrom wojenny”. Objawia się on zanikami pamięci, problemami z koncentracją, bólami neuropatycznymi i depresją. Pole bitwy to nie plac zabaw. Tutaj gra toczy się o najwyższą cenę – własne życie. I to w imię czego? Ideologii? Kaprysu polityków? Rasistowskich pobudek?
Nie potrafię tego zrozumieć. Widzę przed oczyma mężczyznę w sile wieku. Ma śliczną żonę, małe, ale urządzone po swojemu mieszkanie, od niedawna również śliczną córeczkę. W dodatku całą tę politykę ma w dupie. Żyje jak każdy porządny obywatel, jest nieco poirytowany wysokimi podatkami, ale jednak koniec końców potrafi dożyć do kolejnej wypłaty. I nagle ktoś każe mu rzucić to wszystko w cholerę i iść walczyć. Pada rozkaz strzelania do ludzi, którzy dotychczas wiedli tak samo spokojne życie jak on. Nikt nie pytał go o zdanie. Po prostu nagle staje przed obliczem wyzwania – musi zacząć mordować. Bo tak każe mu jego pan, jakim jest rząd.
W dodatku panuje powszechne przekonanie o tym, jakoby dwuletnie przeszkolenie wojskowe sprawiało, że cały kraj będzie gotów na odparcie wroga. A ja chciałbym zapytać – dlaczego? Czasy walk partyzanckich odchodzą w niepamięć. Obecnie coraz to nowsze technologie sprawiają, że zwykły człowiek, który jeszcze kilka dni temu był zwykłym sklepikarzem, a któremu nagle dano do ręki broń i musi walczyć, jest niemalże z miejsca skazany na porażkę. Że o zagrożeniach typu ostrzał rakietowy nie wspomnę.
Kolejny paradoks, który nasuwa się niemalże sam z siebie – nie mogę bronić swojej własnej posiadłości i strzelić do napastnika w obronie moich najbliższych. Ale kiedy w obawie jest kraj, gdy giną ludzie, z którymi nie łączy mnie nic poza wspólnym zagrożeniem, które zesłał na mnie rząd (mój, tudzież najeźdźcy), o! Wtedy nie pozostaje nic innego jak złapać za broń i iść oddać swe życie z pieśnią na ustach.
Czy wiecie, czym takim jest wojskowa fala? Jeśli nie, spieszę z wyjaśnieniem. Jest to umowna nazwa hierarchii, charakterystycznej dla obowiązkowej służby wojskowej. Chodzi w niej o dzielenie żołnierzy według stażu odbytego na służbie. Są misie, koty, filce, wicki, aluminiacy i cywile (cywile – żołnierze, którym zostało 50 lub mniej dni obowiązkowej służby). Zasada jest prosta, im niższa ranga, tym bardziej jesteś gnojony. Czyszczenie toalet szczoteczką do zębów, karne pompki, usługiwanie wyżej postawionym, słynne wykręcanie wora – jak dla mnie takie rzeczy prędzej negatywnie oddziałają na psychikę mężczyzny, aniżeli zrobią z niego prawdziwego faceta.
Zabawnym jest to, że często widzę wpisy w Internecie, które sugerują, że w razie wojny wszyscy powinni iść na front. Nie znam tych ludzi osobiście, natomiast przypuszczam, że nie są zbyt biegli z ekonomii. Jak oni to sobie wyobrażają? Nagle każdy mężczyzna ma złapać za broń i iść walczyć? A kto będzie produkował jedzenie? Kto zapewni dostawy prądu? Kto będzie nauczał w szkole i na uczelniach? I przede wszystkim – skąd się bierze wśród ludzi taka krótkowzroczność?
Nie od dziś również wiadomo, że najbardziej efektywna armia to armia zawodowa. Taki człowiek jest najemnikiem, jest gotów walczyć, ponieważ zawarł dobrowolną umowę, która obejmuje nawet ryzyko śmierci. Jaki jest więc sens posyłania do armii kogoś, kto ewidentnie znajdować w niej się nie chce. Dobrze, stanie się tak tylko na określony okres szkolenia. Jakim jednak prawem rząd ma decydować o tym, że konkretny człowiek zostawi całe swoje dotychczasowe życie i da się na pewien czas zamknąć w koszarach?
Wielu ludzi których znam uważa, że nie powinno istnieć niewolnictwo. Że człowiek nie powinien mieć swojego pana, że każdy winien mieć możliwość decydowania o swoim losie. Jednak gdy słyszą o obowiązkowym poborze, wtedy nagle stwierdzają, że jest on należyty. Pytam się więc, czym innym on jest, jeśli nie niewolnictwem właśnie?
Tak więc gdy pada pytanie o to, co sądzę o obowiązkowym (przymusowym) poborze, zawsze odpowiadam stanowczo: Jestem na nie! A kiedy zmuszony jestem słuchać mało przekonującej argumentacji, zawsze mogę odpowiedzieć cytując Juliana Tuwima – „Bujać to my, panowie szlachta!”.