Sobiecki: Słowa, słowa, słowa
Autor: Karol Sobiecki
Jeśli chcemy przekonać do idei wolnościowych rzesze ludzi, warto byłoby wpierw odpowiedzieć sobie na pytanie: właściwie to o co walczymy? Odpowiedź narzuca się od razu: o wolność, ale co to pojęcie oznacza? Przecież każdy rozumie to inaczej. Jedni uważają, że powinni być „uwolnieni” od wyzysku ze strony pracodawców za pomocą przywilejów pracowniczych. Inni „wolność” kojarzą z „wyzwoloną” kulturą zachodnią, której niektóre elementy wynikają wprost z etatystycznych pomysłów, takich jak przywileje dla homoseksualistów.
Dlatego libertarianie stosują różne dookreślenia takie jak:
– kapitalizm
– wolny rynek
– klasyczny liberalizm
– prywatyzacja
– deregulacja
– anarchia lub anarchokapitalizm
– własność prywatna lub prawo własności.
Co przeciętny człowiek rozumie pod wyżej wymienionymi hasłami? Zarówno „kapitalizm”, jak i „wolny rynek” kojarzą się najczęściej z wyzyskiem rzesz najuboższych przez chciwych krwiopijców zasiadających w radach nadzorczych największych korporacji, z niszczeniem środowiska przez przemysł ciężki oraz z darwinizmem społecznym, czyli systemem, w którym słabi giną, a przeżywają wyłącznie silni. Gwarantem ucisku miałoby w tej wizji być „prawo własności”, dzięki któremu wyzyskiwacze panują nad dyskryminowanym ludem.
„Liberalizm” statystyczny Polak wiąże z postaciami takimi jak: Donald Tusk, Barrack Obama czy Nicolas Sarkozy. Wielu uważa, że to doktryna polityczna, która zakłada wsparcie dla „chciwych kapitalistów”, antyklerykalizm, wojujący ateizm oraz przyznawanie przywilejów mniejszościom seksualnym. Zazwyczaj nic nie daje próba rozróżnienia między „liberalizmem”, a „klasycznym liberalizmem”.
„Prywatyzacja” to w oczach przeciętnego zjadacza chleba zbrodnia dokonana na społeczeństwie, kradzież majątku narodowego, przekazywanie dobra wspólnego jakimś partyjnym kolegom lub, co gorsza, ruskim agentom, którzy spiskują przeciw Polsce i chcą tylko zniszczyć „nasz” przemysł.
„Anarchia” to w potocznym języku chaos, nieporządek, brak zasad, upadek etyki i sprawiedliwości. Podobny wydźwięk może mieć „deregulacja”, która przecież oznacza zniesienie reguł. Jeszcze gorszym połączeniem jest „anarchokapitalizm” – słowo combo, po którego wypowiedzeniu, słuchacz ma przed oczami apokaliptyczny krajobraz szerzącej się przestępczości oraz tłustego bogacza z cygarem w ręku i cylindrem na głowie, poganiającego batem stado niewolników.
Taki obraz stworzony przez media, polityków i przede wszystkim szkoły powoduje, że ruch wolnościowy, niedysponujący wystarczającymi środkami, stoi niemal na straconej pozycji. Dlatego libertarianie lwią część posiadanych zasobów przeznaczają na odkłamywanie rzeczywistości, odwojowywanie ukradzionych słów i pojęć, informowanie społeczeństwa o ich prawdziwym znaczeniu.
Niestety walka jest nierówna. Wolnościowcy nie mają szans pokonać 12 lat szkolnej indoktrynacji oraz dziesięcioleci medialnych manipulacji. W takim razie warto zadać sobie pytanie: czy jest w ogóle sens prowadzić wojnę informacyjną z systemem? Propagowanie wolności oczywiście jest jak najbardziej zasadne i szczególnie ważne, ale czy na pewno używamy dobrych metod? Czy na pewno postępujemy słusznie, promując kapitalizm, wolny rynek, prywatyzację czy anarchię?
Może nieskuteczność wolnościowej inicjatywy pochodzi z samego źródła, czyli używania niewłaściwych pojęć? Popatrzmy jeszcze raz na wyżej wymienione słowa, tym razem z punktu widzenia lingwisty oraz rozważmy „na zimno”, bez zbędnych sentymentów warstwę semantyczną tych wyrazów.
„Kapitalizm” pochodzi od słowa „kapitał”, które oznacza majątek służący rozpoczęciu lub kontynuacji działalności gospodarczej. Drugi człon frazy „wolny rynek” to plac miejski, na którym w dawnych czasach znajdowało się również targowisko. „Prywatyzacja” czy „własność prywatna” może się kojarzyć z prywatnością, czymś, czego nie chcemy wystawiać na widok publiczny lub z prywatą, czyli dbałością o własne, egoistyczne interesy, kosztem reszty społeczeństwa. „Anarchia” z kolei jest pojęciem pochodzącym z języka greckiego i oznacza „bez władcy”, ale współczesny, potoczny język traktuje to jako synonim chaosu.
Żaden z tych wyrazów nie odnosi się do pojęcia wolności oraz nie ma w nazwie człowieka, ludzi lub synonimów tychże („społeczeństwo”, „naród” itp.). Jedynie pierwszy człon „wolnego rynku” jest w porządku, ale w zestawieniu z „rynkiem” prowadzi do nieporozumienia. Wolność dla rynku? Czyli dla kogo? Dla dużych korporacji, które przez swoją samowolę wyrządzają ludziom krzywdę?
Może, zamiast używać synonimów wyzysku, chaosu, egoizmu oraz chciwości, przestaniemy marnować środki na ich obronę i zastąpimy je dobrze brzmiącymi, jasnymi pojęciami pozbawionymi negatywnych skojarzeń?
Moje propozycje wymyślone lub wybrane z już istniejących:
– ład naturalny („naturalne” zawsze lepsze niż „sztuczne” i w dodatku ten „ład” – idealne połączenie dla spokojnych, ustatkowanych ludzi),
– wolne społeczeństwo (właściwie klarowna i krótka definicja tego, o co walczymy),
– uwolniony potencjał/uwolniona energia (dynamizm, nasz rozmówca przynajmniej nie zaśnie),
– spontaniczny porządek (moje ulubione określenie, prawdziwy majstersztyk! „spontaniczność” to cecha szczególnie lubiana przez lewicowych liberałów, „porządek” z kolei spodoba się prawicowym konserwatystom),
– samorząd (świetne słowo! przecież nam właśnie o to chodzi, żeby każdy mógł się sam rządzić),
– uspołecznianie majątku zagrabionego przez władzę (zamiast prywatyzacji, nam ukradziono „liberała”, my ukradnijmy „uspołecznianie”),
– wolnościowiec (zamiast obcobrzmiącego i mylącego „libertarianina”),
– zrzucanie obciążeń (zamiast deregulacji),
– dobra indywidualne lub zbiorowe (zamiast własności prywatnej, „zbiorowe” jeśli dotyczy np. majątku stowarzyszenia).