A A +

Radykalne feministki: pożyteczne idiotki

20 września 2012 Publicystyka

Pożyteczny idiota to ktoś, kto promując z niezwykłą żarliwością jakąś ideę, wpada w końcu w pułapkę głupoty, naiwności lub nieuwagi, stając się marionetką na usługach innych. Pożyteczny idiota nigdy nie widzi pełnego obrazu. Frazę tę przypisuje się pierwszemu sowieckiemu dyktatorowi Włodzimierzowi Leninowi, chociaż według P. Bollera i J. Georga (książka „Oni nigdy tego nie powiedzieli”) on – prawdopodobnie – nigdy nie użył takich słów. Nawet w języku rosyjskim. Niezależnie od pochodzenia, zwrot stał sie powszechnie używany.

Moje pierwsze dwa doświadczenia z radykalnymi feministkami, w środowisku akademickim, nie miały wielkiego wpływu na moje późniejsze poglądy. Pierwsze było jesienią 1987 w Clemson University, w Południowej Karolinie. To była moja pierwsza praca na pełny etat w szkole dyplomowej i tworzyłem wtedy prezentację na temat, który był wtedy obszarem moich zainteresowań: teorii o pojęciowych fundamentach nauki i dynamice zmian naukowych.

Po zarysowaniu ogólnej teorii, przyszedł czas na pytania. W pewnym momencie pewna studentka podniosła rękę i chciała wiedzieć, w jaki sposób mogę wytłumaczyć małą liczbę kobiet w historii nauki. Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem – takie pytanie zwyczajnie nie przyszło do głowy. Było kilka kobiet, które wniosły istotny wkład do nauki – zwykle pierwsza przychodzi na myśl pani Skłodowska-Curie. Metody jakie stosowały nie różniły się w żaden sposób od działalności mężczyzn, więc nie myślałem, aby płeć miała jakieś znaczenie dla problematyki, którą się zajmowałem. Względny niedobór kobiet w nauce mogłem przypisać jedynie ogólnie mniejszemu zainteresowaniu nauką wśród kobiet. I tak też odpowiedziałem. Moja politycznie niepoprawna odpowiedź nie sprawiała mi żadnych problemów w tamtym czasie. To było jeszcze przed główną falą feminizmu w środowisku akademickim oraz przed drastycznym wzrostem politycznej poprawności w ostatnich latach (kontrola mowy, kontrola poglądów).

Drugi incydent miał miejsce kilka miesięcy później w Amerykańskim Stowarzyszeniu Filozoficznym (APA), gdzie miałem rozmowę o pracę. APA jest największym zrzeszenie profesorów filozofii w kraju. Niewiele co widziałem i słyszałem, z powody nadzwyczajnie dużego tłumu na sali. W pewnym momencie jakaś kobieta została werbalnie zaatakowana. Wśród publiczności, która wydawała się składać głównie z kobiet, nikt nie stanął w jej obronie. Spotkanie – składające się z dorosłych profesjonalistów – zwyczajnie rozpierzchło się w chaosie. Nie byłem pewny co wtedy widziałem, ale miesiąc później zaczęły krążyć doniesienia i napływać gniewne listy do redakcji flagowego dziennika.

Ową zaatakowaną kobietą okazała się być Christina Hoff Sommers, wówczas nieznany profesor z maleńkiej Clarc College w Massachusetts. W czasie tego feralnego spotkania odczytywała referat zatytułowany „Feministki przeciwko rodzinie”, tłumacząc po prostu publiczności jego podstawowe przesłanki. Sommers twierdziła, że feministki na uczelni były bardziej zainteresowane promowaniem rewolucyjnych zmian społecznych, niż promowaniem odpowiedzialnej wymiany idei. Na końcu uzasadniła swoje tezy i wysnuła wnioski. Według niej, feministki dążyły do zniszczenia tradycyjnego (kobieta i mężczyzna) modelu rodziny. Według ich mocno przesiąkniętych marksizmem poglądów, rodzina jest przyczyną ucisku kobiet. Mężczyźni to „burżuazja”, a kobiety są „proletariatem”. Taka teoria – niezwykle uproszczająca rzeczywistość i nieobiektywna naukowo – wzięła szturmem uniwersytety w latach 80. i jeszcze bardziej w 90.

Sommers rozróżnia „liberalny” feminizm i „gender” (radykalny) feminizm. Ten pierwszy promuje wyrównanie płać (ta sama płaca za tę samą pracę) oraz sprzeciw wobec dyskryminacji. Ten drugi jest pełnoprawną ideologią, która każdą dziedzinę życia społecznego postrzega przez pryzmat płci. To właśnie z jej przedstawicielkami Sommers toczyła wielokrotnie spory. Wpływ tej ideologii, która także naukę postrzega przez podział na płeć, wyjaśnił mi wtedy skąd się wzięło wcześniej to dziwne pytanie studentki z Clemson.

Spotkałem Sommers kilka lat później. Moje zainteresowania zaczęły przechodzić wtedy z metodologii naukowej do myśli politycznej i podstaw wolnego społeczeństwa. Pasjonowała mnie filozofia libertariańska i zacząłem się obracać w środowisku libertariańskich filozofów, z którymi ona już wcześniej się przyjaźniła. Wszyscy uchodziliśmy wtedy za ousiderów, choćby dlatego, że nie uważaliśmy się za kolektywistów. Na podstawie tego co powiedziała mi Sommers oraz na podstawie jej artykułów, przyjrzałem się tak zwanej „szkole feministycznej”. To czego się dowiedziałem, zaszokowało mnie. Pewna feministka nazywała naukową metodologię Newtona i Bacona „instruktażowym gwałtem” (ponieważ postulowali „penetrowanie” sekretów natury?). Inna przyrównywała romantyczną kolację przy świecach do prostytucji. To są tylko dwa, stosunkowo łagodne przykłady (nawet nie pytajcie o te dziwniejsze!). Niemal w tym samym czasie pojawiła się „feministyczna teoretyk prawna” Catharine A. MacKinnon, która uważała, że każdy dobrowolny stosunek seksualny to tak naprawdę gwałt. To tylko uproszczenie tego, co ona mówiła o „zdominowanym przez mężczyzn, patriarchalnych, heteroseksualnym społeczeństwie”. Według niej, linia pomiędzy dobrowolną zgodą a przymusem jest rozmyta, więc w relacjach seksualnych między mężczyznami a kobietami nie da się wyznaczyć prawidłowego rozróżnienia między „dobrowolnym” oddaniem się, a gwałtem. Zatem: w patrialchalnym, czyli zdominowanym przez mężczyzn społeczeństwie, mężczyźni, jako zbiorowość, to potencjalni gwałciciele, a kobiety to bezbronne ofiary.

Wydawało mi się to być chorym żartem. Kobiety zdominowane przez mężczyzn? Gdzie? W naszych czasach ciężko się nawet umówić na randkę, a co dopiero podporządkować sobie kogoś. Zniewolić wykształconą kobietę? Musiałbym chyba odejść od zmysłów. Ale ci ludzie byli gloryfikowani i traktowani jak bohaterki, które złamały akademickie „tabu” i których nauka „przecierała szlaki”. Dostawały one stałe zatrudnienie od różnych instytucji i wypłacano im komfortowe pensje, podczas gdy faceci tacy jak ja, mieli problem żeby się utrzymać i byli traktowani jako akademicka tania siła robocza. Musieliśmy się przenosić ze szkoły do szkoły, pracując jako „wykładowca wizytujący” lub „adiunkt”, podpisując terminowe umowy na rok, dwa, góra trzy lata.

„Nienawidzę białych, bogatych, heteroseksualnych mężczyzn” – manifestacja feministek w Sztokholmie.

Nie byłoby tak źle, gdyby świat według radykalnego feminizmu to nie była czysta fantazja. Ale nie ma czegoś takiego jak „patriarchat”. Sądy wyraźnie faworyzują kobiety w sprawach rozwodowych i przydzielaniu opieki nad dzieckiem. Kobiety zwykle żyją dłużej niż mężczyźni – być może dlatego, że mężczyźni zawsze podejmują pracę w bardziej niebezpiecznych zawodach i są znacznie bardziej narażeni na uraz lub nawet śmierć w czasie pracy. Znacznie więcej uwagi poświęca się – i rząd wydaje na to więcej pieniędzy – na problemy zdrowotne kobiet niż problemy zdrowotne mężczyzn. To mężczyźni, od zawsze, byli tymi, którzy walczyli i umierali na wojnach, lub cierpieli po nich w wyniku niepełnosprawności (radykalne feministki najwyraźniej chcą, aby równie wiele było zabitych lub okaleczonych w walce kobiet co mężczyzn – stąd „kobiety w walce”).

Feministyczne „badania” na naukowe tematy, takie jak filozofia nauki, są często po prostu głupie. Niektóre z ich propozycji, np. odnośnie „nauki przyjaznej kobietom”, wydają się zapraszać do kpiny – i czasem rzeczywiście ją otrzymują, jak wtedy gdy pewna filozofka Marguerita Levin zapytała sarkastycznie, czy „feministyczne samoloty pozostawałyby w powietrzu dzięki feministycznym inżynierom?” („Nauka i feminizm” w The American Scholar). Co więcej, badałem programy tzw. akcji afirmacyjnej i jaśniejsze stało się, że wyjaśniają one rosnący wpływ radykalnego feminizmu (a także multikulturalizmu i innych pomysłów ery poprawności politycznej). U jej korzeni stało długotrwała działalność mająca na celu ogólną kolektywizację. Preferencyjne zatrudniane różnych ludzi w celu uzyskania „różnorodności”, spowodowało brak swobodnej kontroli jakości. Polityczna poprawność, która przebiegła przez krajobraz niczym tornado w latach 90., spowodowała upadek selekcji i naturalnej konkurencji. Przez to, w świecie nauki zaczęły się pojawiać totalne nonsensy, co ogólnie wpłynęło na jakość czegokolwiek w dzisiejszych czasach.

Christina Hoff Sommers napisała później pracę „Kto ukradł feminizm?” (1994). W wyniku ciągłych ataków w środowisku akademickim, zrzekła się członkostwa w APA i ostatecznie zrezygnowała z wykładanie na stanowisku naukowych w American Enterprise Institute w Waszyngtonie. Swobodnie kontynuowała swoje badania i napisała książkę „Wojna przeciwko chłopcom” (2000).

Dzisiaj, owoce radykalnego feminizmu są widoczne wszędzie. Powszechny problemem jest rozpad rodziny (chociaż, żeby być uczciwym, jest to też spowodowane polityką finansową, która zmusza obydwoje rodziców do pracy na pełny etat). Radykalne feministki zdominowały szczególnie wiele wydziałów humanistycznych, wliczając w to ten, który ja ukończyłem. Mają silną reprezentację w wielu administracjach instytutów badawczych; kontrolują grupy zawodowe, takie jak Modern Language Association. Wiele obecnych „stypendium” bierze pod uwagę płeć i jest feministyczną ideologią.

Tymczasem, statystyki przyjęć z ostatnich lat wskazują na spadek liczby mężczyzn na uczelniach czteroletnich (chodzi głównie o szkoły o profilu humanistycznym – przyp. tłumacza). Zwróciło to uwagę całego kraju. Najnowsze statystki wykazują, że odsetek mężczyzn na uczelniach i kampusach uniwersyteckich spadł do 43% w całym kraju, a w niektórych nawet poniżej 40%. Traktowane jest to niczym wielka zagadka: dlaczego nagle mężczyźni są w tyle, choć nigdy tak nie było? Dla tych z nas, którzy obserwowali politykę płci na akademiach od lat 80., odpowiedź jest oczywista. Żaden szanujący się mężczyzna, jeśli tylko ma alternatywę, nie będzie uczęszczał na zajęcia, na których musi być na łasce profesora-radykalnej feministki. Wraz z polityczną poprawnością, która spętała wolność słowa, mężczyźni muszą być też ulegli w swojej mowie. Dlatego zwyczajnie wolą iść na mniej upolitycznione uczelnie techniczne. Inni wybierają takie zawody, które nie wymagają studiów czteroletnich.

A czy radykalny feminizm pomógł kobietom? A może bardziej właściwe jest pytanie: czy miał on na celu pomoc kobietom? Nie wydaje mi się. Wielu kobietom, feminizm obiecywał błyskotliwe kariery – ale też dzieci pozamałżeńskie, związki „na jedną noc” i feministyczne przekonanie, że „kobieta potrzebuje mężczyzny jak ryba roweru”. W praktyce jednak, kobiety zostały zmuszone do dłuższej i cięższej pracy, a wracając wyczerpane do domu muszą się jeszcze zajmować jednym lub większą liczbą dzieci. Rezultatem jest stres, zmęczenie, wypalenie. Za to młodzi chłopcy, w niekompletnych rodzinach, dorastają bez odpowiednich męskich wzorców. W wyniku tego, chłopcy i mężczyźni stali się zniewieściali. Męska asertywność została wyśmiana, za to receptę na problemy widzi się w metroseksualnej wrażliwości. Jak argumentuje Christina Hoff Sommers, normalni mężczyźni nie mogą się odnaleźć w takim świecie.

Niektórzy mężczyźni, świadomie decydują się na prowadzenie samotniczego trybu życia. Nie są wstanie nawiązać normalnej relacji z kobietą, na uczelni czy w pracy, z obawy o zarzut „molestowania seksualnego”. W tej chwili co drugie małżeństwo się rozpada; mężczyźni nie potrafią ratować swoich małżeństw, choćby przez sprzyjające kobietom sądy – obawiają się też o swoje finanse. Co więcej, wielu z nim życie została zniszczone przez oszczercze zarzuty o molestowanie. Coraz częściej to oskarżony musi udowadniać swoją niewinność. Do tego jeszcze dochodzi koszmarne cierpienie dzieci, które czasem przez lata muszą oglądać walkę swoich rodziców.

Wszystko to powoduje, że coraz więcej ludzi – obojga płci – starzeje się samotnie.

Może być tak, że komuś zależy na takim stanie rzeczy, ponieważ kiedy ludzie – a w szczególności dzieci – tracą swoje rodziny i są odcięci od psychologicznego wsparcia najbliższych osób, społeczeństwo staje się bezosobowe, materialistyczne i zwyczajnie słabe. Jak to się ze sobą wiąże i jakie są tego konsekwencje?

W swoim wywiadzie dla New American, Aaron Russo (12 czerwca 2006, Aaron Russo zmarł nieco ponad rok później – przyp. tłumacza), znany z filmu „Ameryka: od wolności do faszyzmu”, wspomina, jak kiedyś popierał ruch kobiet i walkę o równe szanse dla nich w rozmowie z członkiem klanu Rockerfellerów (Nickiem Rockerfellerem, Russo zawiązał z nim przyjaźń i opisał ją później szczegółowo w wywiadzie dla Alexa Jonesa – przyp. tłumacza). Russo opisuje deprymującą odpowiedź swojego rozmówcy: „On spojrzał na mnie i powiedział – „Wiesz, jesteś idiotą, że w to wierzysz. To my Rockerfellerowie… stworzyliśmy ten cały ruch kobiet i wypromowaliśmy to. I nie interesują nas równe szanse. Zaprojektowaliśmy to, żeby obu rodziców nie było w domu, i żeby musieli pracować, przez co płacą wyższe podatki. I następnie my przejęliśmy kontrolę nad dziećmi i mogliśmy decydować, jak je wychowywać i edukować”.

Za ruchem feministycznym, jak cień, stoi elita rządowa, chcąca sprawować kontrolę nad ludźmi – nad mężczyznami, nad kobietami, nad dziećmi, nad miejscami pracy, nad edukacją, i w końcu nad całym społeczeństwem. Radykalne feministki – mające obsesję nad punkcie płci, ale nigdy nie oglądające się za kulisy sceny – grały rolę pożytecznych idiotów przez ponad 40 lat. Feminizm nigdy tak naprawdę nie działał na rzecz kobiet i ich możliwości, dlatego korzyści z niego, patrząc obiektywnie, okazują się iluzoryczne. Wiele kobiet wypełniało przypisane sobie role nieświadomie. Coraz bardziej podążały naiwnie za swoimi przywódcami. Polityczna poprawność okazała się dobrym narzędziem do uzyskania współpracy ze strony mężczyzn – albo przynajmniej wymuszenia na nich milczenia. Stąd dzisiejszy „feministyczny” porządek: kobiety nie ufają mężczyznom, mężczyźni nie ufają kobietom. Kobiety muszą pracować rekordowo długo, a ich dzieci przechodzą indoktrynację w sponsorowanych przez państwo przedszkolach, gdzie wpaja im się wartości globalizacji, Nowego Ładu Światowego i Kart Ziemi (projekt ONZ mający na celu zadeklarowanie zasad niezbędnych do budowy nowoczesnego społeczeństwa – przyp. tłumacza). Nie liczy się życie żadnego pojedynczego mężczyzny czy pojedynczej kobiety. W skłóconym społeczeństwie nikt nie zwraca uwagi, że prawdziwi wrogowie znajdują się ponad nami.

Autor: Steven Yates
Tłumaczenie: Wojciech Mazurkiewicz
Źródło: http://newswithviews.com
Źródło polskie: libertarianin.org

comments powered by Disqus

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress