Dlaczego popieram Randa Paula?
Za oceanem furorę robi senator Rand Paul, syn Rona Paula. Najpierw trochę o Ronie – był wielokrotnie członkiem Izby Reprezentantów oraz kandydował (lub próbował zdobyć nominację, aby wystartować z ramienia Partii Republikańskiej) na prezydenta. Nigdy nie należał do mainstreamu Republikanów, ponieważ jest konstytucjonalistą i libertarianinem (chociaż konserwatywnym). W 2012, gdy walczył o nominację m.in. z Mittem Romneyem, zaliczył niesamowity wzrost poparcia (względem 2008; wzrost z 1,2 milionów do 2 milionów głosów oraz wytworzył się ogromny szum wokół niego), głównie wśród młodych. Mimo że odszedł z polityki, to nadal wiele osób mówi „Moje poglądy? Takie jak Rona Paula”, nawet takie osoby jak aktor Vince Vaughn czy polski raper Junes. Z powodu jego politycznej emerytury wielu wolnościowców wiązało ogromne nadzieje z Randem Paulem.
(Nie)stety Rand Paul nie jest libertarianinem. Jest… w pewnym sensie połączeniem Reagana (mówię głównie o poglądach, nie działaniach) i Rona Paula, tj. jest amerykańskim konserwatystą z libertariańskim „odchyłem” i wydaje mi się, że jest konstytucjonalistą (przynajmniej częściowo). Niestety amerykańscy wolnościowcy mają chyba za dobrze i „krytykują” Randa za to, że… nie jest swoim ojcem! Byłby to słuszny zarzut, gdyby Amerykanie naprawdę mieli „państwo minimum”, jednak w obliczu militaryzacji policji, coraz powszechniejszej inwigilacji, rosnącej liczbie ofiar w wojnie z narkotykami i podupadającą gospodarką nadal zajmują się kwestiami ideologicznymi. Uważam ich podejście za dziecinne, szkodliwe i durne. Dlatego powiem Wam, dlaczego ja popieram (i Wy też powinniście!) Randa Paula.
Bardzo lubię Rona. Na swoich wystąpieniach jest uśmiechnięty, bardzo merytoryczny (chyba że mówi o sprawach typu Ukraina), nie zniża się do poziomu mainstreamu i sprawia wrażenie naprawdę porządnego i miłego faceta. Wydaje mi się, że to jeden z tych niewielu gości, których chcesz poklepać po ramieniu i powiedzieć coś w stylu: „Bierz ich, tygrysie!”. Jednak Ron, z całym szacunkiem, osiągnął niewiele w kategoriach polityki (wprawdzie podobno jest stosunkowo duże „parcie” na audyt FED-u, a to jest coś, o co walczył Ron), choć jego wpływ na promocję wolności był ogromny i niezbędny. Poza tym jest paleolibertarianinem, konstytucjonalistą i, jak gdzieś przeczytałem, powiedział, że anarchokapitalizm jest mu bliski, choć parę kwestii z nim związanych musi jeszcze przemyśleć (nie chodzi o jego stosunek do anarchokapitalizmu, a poniekąd o otwartość; albo mógł to powiedzieć któryś z jego współpracowników, nie pamiętam). Jego syn nie jest libertarianinem, nie jest chyba nawet w 100% konstytucjonalistą, jednak ma szansę zrobić coś, czego nie dokonał jego ojciec. Ma szansę zostać republikańskim kandydatem na prezydenta, ponieważ ma poglądy bliższe establishmentowi Partii Republikańskiej (zwanej również Grand Old Party – GOP). Tak, musiał iść na kompromis, jednak to daje mu o wiele większe szanse na wygraną niż pozostanie bezkompromisowym do końca życia jak Ron. Nota bene, wydaje mi się, że podobnie jest z Przemysławem Wiplerem – całkiem możliwe, że obaj są „w środku” libertarianami, jednak na zewnątrz chcą być bliżej mainstreamu, bo wierzą, że wtedy dostaną poparcie na odpowiednim poziomie. To jest właśnie największe zagrożenie dla polityka-libertarianina.
Jest jednym z najbardziej znanych członków TEA Party, czyli ruchu społecznego wokół GOP, który chce de facto mniejszej ingerencji rządu w życie ludzi i w gospodarkę, chociaż nie postulują np. zmniejszenia armii. Najpiękniejsze jest to, że TEA Party z roku na rok rośnie w siłę (np. niedawno ich członek został Przewodniczącym Republikanów w Izbie Reprezentantów, gdzie GOP ma większość). Jest również członkiem „Liberty Casus” – republikańskiej grupy zrzeszającej członków Kongresu, którzy są wolnościowcami.
Potrafi spojrzeć poza członków własnej partii i znaleźć sojuszników w Partii Demokratycznej, czego dowodem jest jego przyjaźń z senatorem Ronem Wydenem razem z którym sprzeciwia się Wielkiemu Bratu lub współpraca z Corym Bookerem. Warto dodać, że Wyden był jedynym Demokratą, który przyszedł na pomoc Randowi, gdy ten był w trakcie 13-godzinnego filibustera, podczas którego Paul sprzeciwiał się używaniu dronów przez administrację Obamy przeciwko amerykańskim obywatelom.
Otrzymuje ogromne poparcie, zarówno w sondażach, jak i na wiecach. Wiadomo, sondaże to sondaże. Nigdy nie mamy pewności, że ich wyniki są odzwierciedleniem wyników w wyborach, jednak dają ogólny obraz sytuacji i wg nich Rand jest jedynym człowiekiem z GOP, który jest w stanie wygrać z Hillary Clinton w 2016. Zupełnie tak jak Ron Paul, który wg (niektórych) sondaży był jedynym Republikaninem mającym szanse z Obamą. Pytanie brzmi – czy tym razem establishment Partii również przeszkodzi jednemu z rodziny Paulów?
Pociągnę temat poparcia dalej. Mój kandydat na prezydenta w 2016 trafia do tzw. „postępowców”, czyli elektoratu Demokratów. Dowodem tego są brawa, jakie otrzymał podczas swojego wystąpienia na Uniwersytecie Berkeley w Kalifornii, który jest… co najmniej wrogi konserwatyzmowi. Próbuje trafić również do Murzynów i Latynosów. Dowody? Jego wystąpienie na Uniwersytecie Howarda, który jest jednym z historycznie czarnych uniwersytetów w USA oraz propozycja otwarcia biur GOP dla mniejszości. Zdobywa poparcie też wśród pokolenia „millenialsów” – mowa o osobach, które urodziły się między latami 80. a początkiem tego wieku. Warto dodać, że prawdopodobnie jest to najbardziej wolnościowe pokolenie (inne źródła: 1, 2, 3) od… bo ja wiem… czasów wojny o niepodległość Ameryki? I tak, dobrze myślicie – całkiem możliwe, że państwo minimum wróci do Ameryki jeszcze za naszego życia. Nie wiem jak Wy, ale ja już chłodzę szampana. Co ciekawe, niedawno osoby obserwujące Marka Zuckerberga (tak, tego od Facebooka; filmik z wystąpienia Randa w Dolinie Krzemowej, ale ono jest chyba z innego okresu) mogły zobaczyć na swojej tablicy coś takiego:
Jak wspomniałem – Rand jest konserwatystą. Wiem, że od pewnego czasu notujemy przypływ lewoskrętnych libertarian, którzy dostają skrętu kiszek, gdy słyszą słowa takie jak „konserwatyzm”, „prawica”, „Kościół” czy „katolicyzm”. Jednak są też normalni lewoskrętni libertarianie i oni mogą docenić konserwatyzm Randa, o ile zależy im na wolności i dorobku naszej cywilizacji. Nie mówię o staniu się paleolibertarianami, a poniekąd o taktycznym sojuszu konserwatyzmu z libertarianizmem, skierowanemu przeciwko kulturowemu marksizmowi, który jest rakiem toczącym naszą cywilizację i zagrożeniem dla wolności. Choć wydaje mi się, że słowo „sojusz” to za dużo powiedziane – chodzi tylko o wspólny kierunek w niektórych sprawach.
I chyba najbardziej… ekscytujące? Otóż mainstream/establishment GOP… co najmniej go nie lubi. Powiedziałbym, że się boi, ale to zbyt ryzykowne twierdzenie, a ja nie jestem fanatykiem Korwina ani polskim narodowcem, aby porażki usprawiedliwiać hasłami o sabotażu, oszustwach, manipulacjach itp. W każdym razie już padły deklaracje ze strony niektórych… darczyńców Partii Republikańskiej, że są gotowi przeszkodzić Randowi w walce o nominację oraz wiemy, że są Republikanie, którzy wolą Hillary Clinton od Randa (inne źródło). Niemal równie żałosne jak część amerykańskich wolnościowców. Rick Santorum zamierza walczyć z libertariańskimi wpływami w Partii, senator Lindsey Graham powiedział, że „Partia nie będzie budowana wokół libertariańskich wartości”, a Chris Christie nazwał libertarianizm „niebezpieczną myślą” (tak, jeden z potencjalnych kandydatów w prawyborach). Swoją drogą pamiętacie słowa Reagana? „Wierzę, że libertarianizm [czy też – „wolnościowość”] jest sercem i duszą konserwatyzmu [chodzi o konserwatyzm Partii Republikańskiej]”.
Tak przy okazji wspomnę, że kilka miesięcy temu m.in. McCain mówił o „libertariańskich dzieciakach”, a Harry Reid o „anarchistach” – chyba byłoby niedobrze, gdyby ktoś bliski libertarianom został prezydentem, prawda panie McCain? Choć Reid nie ma problemu z samym Randem.
Niektórzy pomyślą „No dobra, niech nawet Rand wygra te wybory, ale co mi z tego przyjdzie, skoro mieszkam na innym kontynencie?”. Są 4 korzyści dla wolnościowców z Europy:
1. To Stany mają największy wpływ na kulturę Zachodu. Wygrana Randa wzmocni amerykański ruch wolnościowy, to z kolei może wspomóc odzyskiwanie kultury, co pomoże wykreować modę na wolność (tak, libertarianizm musi stać się cool). Dodam tylko dla jasności, że zazwyczaj moda przychodzi ze Stanów do Europy, nie na odwrót.
2. Wolny rynek w Stanach poprawi i naszą sytuację gospodarczą. Albo będziemy mogli sprowadzić tańsze rzeczy ze Stanów, albo będziemy mogli tam eksportować lub po prostu państwa będą zmuszone stać się bardziej konkurencyjnymi.
3. Zawsze mamy gdzie uciec. Smutne, ale prawdziwe.
4. Często nasi przeciwnicy mówią: „A gdzie to zostało wprowadzone?! Gdzie to działa?!”. Istnieje szansa, że będziemy mogli odpowiedzieć: „W USA od 2016”.
Możecie też pomyśleć jaki my mamy wpływ na jego wygraną. Nie będę Was oszukiwał – niewielki, jednak jakiś mamy. Wszystko sprowadza się do przekonania Amerykanów (bardzo mało prawdopodobne) lub amerykańskiej Polonii do głosowania na Randa.
W każdym razie – mieliśmy „Poland for Ron Paul 2012”. Czas na „Poland for Rand Paul 2016”.
Warto pamiętać o dystansie do wielu spraw, dlatego skończę żartem, jaki niedawno przeczytałem na jednym z amerykańskich fanpage’y: „Rand to najlepszy argument za aborcją, jaki kiedykolwiek brałem pod uwagę” ~ Ron Paul (PS: Tak, to zmyślony cytat).
Autor: Aleksy Przybylski
Korekta: Paulina Woźniczka