A A +

72h

7 maja 2014 Publicystyka

Wg. GUS co roku 20 tys. nastolatek rodzi dzieci. Wpadki się zdarzają, ale niektórych można by uniknąć, a ta dwójka dzieci nie musiałaby cierpieć – bo taka matka to też wciąż dziecko, o czym często się zapomina.

Coś pękło, w złym momencie. Bardzo złym. Nie ma dobrego momentu na pękniętą gumkę, ale może być gorszy – np gdy masz regularny okres, prowadzisz kalendarzyk i ta lateksowa ostatnia nadzieja pęknie akurat w zaznaczony kółeczkiem „dzień płodny jak jasna cholera”… i co teraz??? No w sumie to to nie była tak całkiem ostatnia nadzieja, bo jest jeszcze jedna opcja, tylko jakoś na wychowaniu do życia w rodzinie nikt nie raczył o tym wspomnieć.

Antykoncepcja „po fakcie” czyli tzw. tabletki 72h po, bardzo mylnie postrzegana jest przez wielu (niestety – czasem nawet lekarzy) jako środek wczesnoporonny, tymczasem jej zadaniem jest nie dopuścić do zapłodnienia. Smutne w tej historii jest kilka faktów – brak informacji i brak dostępu. Non stop słyszymy o kolejnej nieletniej mamie, wzrastającej liczbie nastoletnich ciąż i przerażających statystykach ciężarnych uczennic już nie tylko w liceach, ale nawet i gimnazjach. Tymczasem lek, który mógłby temu zapobiegać jest niemal nieznany polskim dziewczętom i chłopcom (w końcu od nich też co nieco zależy), niedostępny bez recepty i koszmarnie drogi! Jeśli nie wiesz czego szukać nie wpiszesz tego w wyszukiwarkę (choć zmuszanie dzieciaków do podążania w tak delikatnych kwestiach za radami internetu zakrawa na paranoję) ani nikogo nie zapytasz. Gdy przełamie się już zaporę niewiedzy, wpada się na kolejny mur – strach i zawstydzenie. Tabletki 72h po są w Polsce tylko na receptę, więc trzeba się po nie udać do lekarza, przyznać komuś obcemu do wstydliwej dla wielu młodych ludzi rzeczy – aktywności seksualnej. Nie ma co się oszukiwać, większość rodziców nie ma pojęcia o tym co ich dzieci robią, gdy ich nie ma w domu, a one wcale nie mają się ochoty do tego komuś przyznać. Zmuszanie ich do tego w tak bardzo stresowej sytuacji zmniejsza szanse na podjęcie próby uzyskania pomocy. Raz rozbite cegiełki zamienią się w litą skałę, jeśli wciąż przerażone dziewczę czy chłopięcie na początek trafi na lekarza o „poglądach konserwatywnych” (a dokładniej – nie mającego bladego pojęcia o co chodzi), który odmówi wydania recepty z powodów etyki własnej. Łatwo na takiego trafić i jeśli zainteresowani nie wykażą się odwagą i desperacją, nie pójdą dalej. A w rzeczonym dalej kolejna ściana, dla wielu nie do przeskoczenia – finanse. Koszt takiej jednej tabletki, to 70zł. Dużo kasy dla osoby dorosłej, jak za jakikolwiek lek, a już na pewno o wiele za drogo dla młodych ludzi, którzy rzadko miewają własne pieniądze, a wytłumaczenie rodzicom po co im te siedem dych nie jest łatwe i może wymagać przyznania się. Szczęście, jeśli tylko tyle. Bo można zapłacić i 170zł. Dlaczego? Bo kiedy żaden lekarz na dyżurce nie chce wystawić recepty idzie się do „specjalisty” – lekarza, który prowadzi praktykę drzwi w drzwi z własną apteką i wypisuje tego typu recepty pobierając skromną stówkę opłaty za wizytę, która składa się z podejścia do okienka i wylegitymowania się dowolnym dowodem stwierdzającym tożsamość pacjenta, co by wiedział na kogo ma wypisać receptę. Taka cena za regularną wizytę to norma, więc jeśli nie chce się iść do swojego lekarza rodzinnego, zwykle pozostaje tylko ta droga.

Wiedza i pewność drogo kosztują – przeciętnemu członkowi społeczeństwa, wciąż wyszastanie na tabletkę omal dwóch stów robi lekki przeciąg w portfelu; nerwy są nie do przeliczenia. A przecież wcale nie musi tak być! W Czechach i Niemczech można te leki dostać bez problemu w każdej aptece. Belgowie pojechali po całej linii i fundują swojej młodzieży antykoncepcję, także tą doraźną, Hiszpanie rozdają je w przychodniach; a w Wielkiej Brytanii tabletkę po dostaniesz za prośbę u lekarza lub za drobne w aptece, ale wciąż bez recepty. Moje poglądy przypisuje się raczej libertariańskiej części społeczeństwa, więc nie zachęcam do kolejnych akcji rozdawniczych na koszt społeczeństwa, ale na pewno do zniesienia bezsensownego zakazu. Bo choć te leki mają skutki uboczne, to nie bardziej problematyczne, niż tabletki przeciwbólowe dostępne w supermarkecie połączone ze stresem przed egzaminem – ból głowy, osłabienie, nudności czy opóźniona miesiączka zdarzają się często każdej kobiecie, a te tabletki powodują je stosunkowo rzadko. Dlaczego więc je zakazywać? Uwolnienie tej części przemysłu farmaceutycznego wpłynie także pozytywnie na ceny tabletek po – 70zł za sztukę, serio? Jak się dobrze pogrzebie po starych stronach internetowych można znaleźć informacje, że jakieś 4-5 lat temu kosztowały 20zł. To spory skok, nawet z uwzględnieniem inflacji… A nic nie robi cenom lepiej, niż zdrowa, wolnorynkowa konkurencja.

A młodzieży odpowiednia edukacja. Lepiej edukować, niż leczyć, ale skoro mamy czym, to leczmy.

Autorka: Milla Gautier

comments powered by Disqus

Facebook

Get the Facebook Likebox Slider Pro for WordPress